Reklama

GALA: Proszę, powiedzieć, do czego takiej kobiecie jak Pani potrzebny jest mężczyzna?

Reklama

ILONA ŁEPKOWSKA.: Co to znaczy ,,takiej kobiecie”? Jestem normalną kobietą i tak samo czuję. Odpowiadam: bo z kimś – oczywiście nie z byle kim! – jest zawsze lepiej niż samemu.

GALA: I to wszystko?

ILONA ŁEPKOWSKA: Tak. Owszem, można mówić o zaletach życia w samotności, bo i takie są. Jeżeli jednak położymy na jednej szali to, że nie trzeba się z kimś liczyć, iść na kompromisy, a na drugiej – samotne przeżywanie sukcesów i porażek, brak możliwości wsparcia się na kimś w trudnych momentach, brak ciepła, czułości, to rachunek jest prosty. Ale są tacy, którzy twierdzą, że nie osiągnęłabym tego wszystkiego, co mam, gdyby nie samotność. Praca była wtedy dla mnie lekiem, wypełnieniem życia.

GALA: Teraz wypełnia je Czesław Bielecki, sławny architekt. Dla niego wyprowadziła się Pani z Warszawy i zamieszkała w jego domu na wsi. Razem ze swoim psem.

ILONA ŁEPKOWSKA: No, bez przesady, nie wypełnia całego życia, nie zwariowałam i nie jestem bluszczem wijącym się po mężczyźnie! Od jakiegoś czasu myślałam, żeby przeprowadzić się na wieś. Ale nie miałam na to siły i odwagi. I bałam się mieszkać sama daleko od miasta. Ale tak się szczęśliwie złożyło, że związałam się z człowiekiem mającym wspaniały dom na wsi, który sam zaprojektował. Nie muszę już więc go budować i urządzać ani zakładać ogrodu. A przede wszystkim nie mieszkam w nim sama.

GALA: Poznaliście się z Czesławem 50 lat temu...

ILONA ŁEPKOWSKA: Przez 10 lat mieszkaliśmy drzwi w drzwi na tym samym piętrze budynku. Nasi rodzice się przyjaźnili, ale nie bawiliśmy się razem na podwórku, bo mój partner jest starszy ode mnie o sześć lat. Byłam dla niego wtedy smarkulą, której nie zauważał. Potem, przez 40 lat co pewien czas nasze drogi się przecinały. On był już architektem, a tymczasem spotkaliśmy się na egzaminach... w szkole filmowej w Łodzi. Oboje zdawaliśmy do Studium Scenariuszowego. Byliśmy nawet w jednej grupie. Czesław bardzo dobrze pisze, zna się na filmie i zastanawiał się, czy nie zostać scenarzystą. Ja byłam wtedy mężatką, on był żonaty. On tych studiów nie skończył, bo wybuchł stan wojenny. Założył wielkie podziemne wydawnictwo, ukrywał się, wiele miesięcy spędził w więzieniu. Ale niedawno napisał powieść ,,Scenarzysta” i poprzez tę książkę po raz kolejny się spotkaliśmy. Ciekawa historia, prawda? Całe lata gdzieś się mijaliśmy, będąc w innych związkach, i teraz spotkaliśmy się jako wolni, dojrzali ludzie.

GALA: Czego dowiedziała się Pani o sobie w tym nowym związku?
ILONA ŁEPKOWSKA: Że jestem w stanie, bez irytacji i znużenia, akceptować odmienność drugiego człowieka. Kiedy byłam młodsza, wdawałam się w szarpaninę, próbowałam na siłę zmieniać partnerów. Teraz jestem przekonana, że należy spierać się tylko o sprawy istotne – kiedy ktoś kogoś zrani albo ma w sobie coś, co wyjątkowo drugiego człowieka drażni.

GALA: Mniej Pani teraz pracuje?
ILONA ŁEPKOWSKA: Tyle samo, za to dużo mniej czasu poświęcam na bicie piany, gadanie, międlenie jęzorem, na spotkania, które tak naprawdę wcale nie są ważne, na imprezy, na które nigdy nie szłam z taką wielką ochotą. Staram się teraz, jeśli to nie jest absolutnie konieczne, nie pracować wieczorem, ponieważ Czesław codziennie rano wyjeżdża do pracy i późno wraca. Więc jakbym jeszcze wieczory spędzała przy komputerze, to nie rozmawialibyśmy wcale.

GALA: Papierowe miłości, zdrady, śmierci czy narodziny, które wymyśla Pani od 20 lat, ograbiają osobowość scenarzysty?
ILONA ŁEPKOWSKA: Mam nadzieję, że nie! Mnie to wyłącznie męczy. Żeby zachować zdrowie psychiczne, nie wchodzę w życie bohaterów nie przejmuję się nim. Staram się to traktować jak układanie puzzli. Czasami mityguję moich współpracowników, którzy pisząc, angażują się strasznie: ,,Nie możemy jej tego zrobić” – słyszę od nich. Ja podchodzę do tego całkowicie chłodno. ,,Którego z bohaterów lubi Pani najbardziej?” – często pytają dziennikarze. Nie mogę nikogo lubić, bo te osoby nie istnieją i nikt inny nie wie tego lepiej niż ja. Kiedy zamykam komputer, tamten świat znika.

GALA: Wykorzystuje Pani swoje scenariusze, żeby powiedzieć komuś cos osobistego?
ILONA ŁEPKOWSKA: Czasem stosuję taką metodę, ale raczej w filmach fabularnych. Zdarza mi się coś przemycić z własnego życia, choć nie jest to nigdy bezpośredni opis sytuacji czy zdarzeń. To może być jakaś scena podobna do tej, jaką przeżyłam. Traktuję ją jak rozliczenie, zamknięcie sprawy albo obśmianie problemu, którym się kiedyś przejmowałam. Tak było m.in. z filmem ,,Och, Karol” – jego scenariusz napisałam w dwa tygodnie po to, żeby uporać się z zakończonym właśnie związkiem.

GALA: Co Pani poświęciła, żeby mieć taka pozycje, znaleźć się na szczycie?
ILONA ŁEPKOWSKA: Chyba niczego świadomie nie poświęciłam. Po prostu długo bardzo ciężko pracowałam. Ale to nie była kwestia nastawienia na karierę... Raczej skutek życiowej sytuacji.

GALA: Jakiej?

ILONA ŁEPKOWSKA: Zostałam sama z dzieckiem. Miałam wtedy 27 lat. Kiedy to się zdarzyło, wiedziałam, że muszę dołożyć wszelkich starań, żeby zapewnić godny byt sobie i córce. Tamten czas wspominam jako walkę o przetrwanie, także psychiczne. Wtedy również straciłam kompletnie młodzieńczą beztroskę. Od razu wpadłam w poważne problemy, z których istnienia nie zdawałam sobie sprawy jako młoda dziewczyna. Wyszłam za mąż, gdy miałam 21 lat, urodziłam dziecko, mając 24 lata. Kiedy patrzę teraz na rówieśników mojej córki, oni do 35. roku życia żyją bez zobowiązań, na luzie. A ja wtedy się borykałam z egzystencjalnymi problemami i wielkimi porażkami. Dzięki wychowaniu, które odebrałam w domu, byłam na szczęście osobą obowiązkową i rzetelną. Przyzwyczajona przez mojego tatę, że praca jest sensem życia, nie bałam się jej. I dałam radę.

GALA: Może teraz życie oddaje to, co wtedy Pani zabrało?
ILONA ŁEPKOWSKA: Może? Na pewno niezłe były ostatnie lata, kiedy zaczęłam odnosić sukcesy i bardzo przyzwoicie zarabiać. Mogłam na przykład pojeździć sobie trochę po świecie. Ale chyba za mało odpoczywałam, a uważam, że w życiu trochę się natyrałam. Moje przyjaciółki mówią mi ,,Ilona, ciesz się tym, co teraz masz, bo to ci się, jak mało komu, należy. Powinnaś mieć wreszcie czas spokoju, szczęścia, żeby był przy tobie ktoś dla ciebie dobry, żebyś mogła się na kimś oprzeć”. I tak mam!

GALA: Jakie są Pani relacje z kobietami?
ILONA ŁEPKOWSKA: Przyjacielskie i chyba lepsze niż z mężczyznami. Łatwiej mi się rozmawia z kobietami o sprawach osobistych. Mam klasyczne, kobiece cechy: potrzebuję się wygadać przyjaciółce, poplotkować, wyrzucić z siebie problemy. Z facetami trudniej to zrobić, bo rzadko kiedy można znaleźć mężczyznę, który chce rozmawiać o takich sprawach. Dla nich to strata czasu.

GALA: Pani kontakt z córka nadal jest tak mocny?

ILONA ŁEPKOWSKA: Bardzo ciężko jest zachować wyważone proporcje w relacji matka – dziecko, kiedy nie ma blisko drugiego rodzica. Ojciec Weroniki był bardzo mało obecny w jej życiu. Zatem ja, z konieczności, byłam i matką, i ojcem. Bywałam też koleżanką. To trudne. I dzisiaj mam wrażenie, że ta nasza relacja, spotęgowana jeszcze pokrewnymi zawodami – Weronika jest operatorem filmowym – była przez lata zbyt silna. Taki związek bywa fantastyczny, ale może stać się ciężarem dla obu stron. Ja nie miałabym problemu z tym, że córka zakłada rodzinę. Przeciw nie, bardzo bym jej tego życzyła. Natomiast córka miała problem z zaakceptowaniem tego, że ja się wyprowadziłam z miasta, że mam inne życie, mniej czasu dla niej. Zrozumiałam, że pępowina nie była do końca odcięta, mimo że Weronika ma 31 lat. Nasza więź jest jednak nadal bardzo mocna. Niezależnie od tego, jak bardzo czasami potrafimy się pokłócić. Byłoby jednak lepiej, gdyby nasze życia – moje i Weroniki – biegły symetrycznie.

GALA: Co to znaczy?
ILONA ŁEPKOWSKA: Ja jestem z kimś i ona jest z kimś. Mam takie dwie przyjaciółki, które „zerwały” ze sobą po tym, jak jedna związała się z mężczyzną. Ich związek nie przetrwał tej nowej sytuacji.

GALA: Jesteście tego bliskie?

ILONA ŁEPKOWSKA: Nie, bo nasza więź to związek krwi, relacja najbliższa i – niezależnie od tego, co się dzieje – trwała. Nie mam co do tego wątpliwości.

GALA: W swojej rodzinie jest Pani jedynym człowiekiem sukcesu?
ILONA ŁEPKOWSKA: Mój ojciec był wybitnym naukowcem, historykiem, mama przestała pracować zawodowo, kiedy urodziły się dzieci, więc jej sukcesem było harmonijne małżeństwo i nas troje. Mój brat jest adwokatem. Myślę, że jest w tym dobry. Siostra jest świetną nauczycielką matematyki. Odnieśli sukces, bo przecież sukces zawodowy nie musi być mierzony liczbą wywiadów w gazetach.

GALA: ,,Pani się skończyła” – powiedział tak ktoś Ilonie Łepkowskiej?
ILONA ŁEPKOWSKA: Wprost – nikt. Ale przewinęła się taka myśl gdzieś w tyle mojej głowy...

GALA: I co pani sobie wtedy mówi?
ILONA ŁEPKOWSKA: Większość z nas robi zawodowo to samo całe życie. Owszem, od lat robię seriale. Ale to nie zawsze jest to samo! ,,Barwy szczęścia” były moim wielkim wyzwaniem zawodowym. Ten serial wchodził do telewizji, kiedy było już gęsto od takich propozycji. Jego kampania reklamowa była oparta głównie na haśle: ,,Następny serial Łepkowskiej”. Położyłam na szalę swoje nazwisko i swój autorytet zawodowy. To było dla mnie bardzo trudne i ryzykowne. ,,A jak nie wyjdzie, to co?” – myślałam. Wtedy będzie wiadomo, że się skończyłam. Dzięki Bogu, ten serial ma bardzo dobrą oglądalność i zdobył w zeszłym roku Telekamerę przeważającą liczbą głosów. Rozumiem zatem, że jeszcze się chyba nie skończyłam. Zgodzę się z takim stwierdzeniem: ,,Łepkowska umie dobrze napisać tylko komedie i seriale współczesno-obyczajowe”. Owszem, ale teraz będę nieskromna i zapytam: „Ale czy to jest takie okropne być najlepszym w Polsce, choćby w jednej dziedzinie?”. Można mnie krytykować za ograniczone horyzonty, za to że nie próbuję zrobić czegoś innego. Doskonale wiem, że powinnam wreszcie zrzucić ten serialowy gorset.

GALA: I co włożyć?
ILONA ŁEPKOWSKA: Zobaczę... ale Panu pierwszemu się przyznaję, że nie będę już na pewno robić, jako szef literacki i producent jednocześnie, żadnego kolejnego takiego serialu.

Reklama

GALA: Proszę mnie uszczypnąć, bo nie wierzę w to, co słyszę.
ILONA ŁEPKOWSKA: Powtarzam: ,,Barwy szczęścia” są ostatnią rzeczą tego typu, którą robię. Nie mówię, że nie zrealizuję np. zamkniętego, 13-odcinkowego serialu historycznego. Natomiast żadnego nowego tasiemca już nie wymyślę. Dla mnie samej staje się męczące pisanie 395. odcinka. A jest jeszcze widz, który najzwyczajniej w świecie może tego nie wytrzymać. Więc spokojnie – swój koniec wyznaczam ja sama.

Reklama
Reklama
Reklama