Hanna Smoktunowicz
PIERWSZY WYWIAD PO ODEJŚCIU Z POLSATU Nie wahała się. Rano odsunięto Tomasza Lisa od kierowania "Wydarzeniami", które od trzech lat codziennie prowadziła. Wieczorem pożegnała się z widzami. Spotkałyśmy się, by rozmawiać o pracy, córkach, o miłości do Tomka. Ale jej życie tak się zmieniło, że pełny ciepła i emocji wywiad zmienił się w dramatyczne wyznanie. Co z tą Polską według Hanny Smoktunowicz.
- Gala
Taka jest dola dziennikarza. Jednego dnia jesteś na szczycie, słuchają cię miliony, następnego - nie masz pracy. Jednego masz nadmiar zajęć, następnego - nadmiar czasu. Gdy w środę Tomaszowi Lisowi wypowiedziano kierowanie "Wydarzeniami", decyzję o odejściu z programu podjęła Hanna Smoktunowicz. Na pożegnanie powiedziała: "Wartością bezcenną w tym zawodzie, zwłaszcza tu i teraz w Polsce, jest niezależność. Dziękuję stacji Polsat za to, że przez te trzy lata pielęgnowała, a niekiedy dzielnie broniła niezależności>>Wydarzeń
GALA: Wydaje mi się, że wiem, co pani czuje, ale głowy bym nie dała.
HANNA SMOKTUNOWICZ: Nie ma co się oszukiwać, bywałam w życiu w lepszym nastroju. Ale myślę, że czułabym się dziś znacznie gorzej, gdybym nie podjęła szybkiej decyzji o odejściu z "Wydarzeń". Zresztą nie ma co spekulować - inny scenariusz nie wchodził w grę.
GALA: Dlaczego?
HANNA SMOKTUNOWICZ: Po pierwsze, nie mogłam inaczej postąpić ze względu na Tomka - lojalność wobec człowieka, z którym dzieli się życie, jest wartością fundamentalną. I nie podlega rozważaniom czy dyskusjom. Ale tej decyzji towarzyszyło też przekonanie, że jeśli dziś, w wyniku nacisków politycznych, w "Wydarzeniach" nie ma już miejsca dla Tomasza Lisa, to z pewnością nie ma też w nich miejsca dla Hanny Smoktunowicz. Jestem wdzięczna prezesowi Solorzowi, że przez kilkanaście długich miesięcy nadstawiał za nas, za "Wydarzenia", kark.
GALA: Nadstawiał kark, bo PiS naciskał?
HANNA SMOKTUNOWICZ: Proszę mi wierzyć, nie zaczerpnęłam tej wiedzy z blogu europosła Ryszarda Czarneckiego, który zresztą już ponad rok temu, wówczas jeszcze jako koalicjant PiS, czyli człowiek wtajemniczony, pisał o "maksymalnej irytacji premiera Kaczyńskiego na to, co wyrabia Lis, a więc i na Solorza". Nie zasugerowałam się też bezpośrednio poprzedzającymi zwolnienie Tomka wypowiedziami pani Kruk, która - to zapewne czysty zbieg okoliczności - opowiadając o notatkach UOP na Solorza, sugerowała, że za chwilę może być "po koncesji". Nie podejrzewam, ja wiem, że dociskanie do ściany Zygmunta Solorza zaczęło się kilka tygodni po wygraniu przez PiS wyborów i trwało do wtorku 18 września.
GALA: Co usłyszeliście w środę 19 września?
HANNA SMOKTUNOWICZ: Kilka dni po całym zdarzeniu przeczytałam gdzieś o oficerach ABW w biurze Polsatu. I urzędnikach Komisji Nadzoru Finansowego w Elektrimie - w przeddzień decyzji w sprawie Tomka. A wracając do meritum: cóż, prezes przedstawiał decyzję, która zapadła w kontekście dla ogromnej większości zespołu oczywistym. Może nawet ważniejsze niż to, co usłyszeliśmy, było to, czego nie usłyszeliśmy. A nie usłyszeliśmy sprawy fundamentalnej: kto ma kierować "Wydarzeniami". Nie było na to pomysłu. To tylko potwierdziło, że decyzja o odwołaniu Tomka została podjęta w biegu, w ukropie.
GALA: A potem prezes Solorz powierzył "Wydarzenia" Jarosławowi Gugale, a on zaproponował pani powrót do pracy.
HANNA SMOKTUNOWICZ: Tak.
GALA: A pani odmówiła.
HANNA SMOKTUNOWICZ: Z całą życzliwością dla Jarka, któremu jak najlepiej życzę... Powiedziałam to jemu i powiedziałam to prezesowi Solorzowi - przesłanki, które skłoniły mnie do podjęcia decyzji o odejściu z "Wydarzeń", się nie zmieniły. Jedynym wiarygodnym dowodem na to, że ustała polityczna presja, byłoby zaproponowanie Tomkowi powrotu do szefowania "Wydarzeniom". Myślę, że dziś w zespole panuje przekonanie, że udało się odsunąć w czasie pewne ruchy, w tym kadrowe, ale zawieszenie wykonania wyroku jeszcze nie oznacza jego kasacji. Do czasu wyborów "Wydarzenia" znalazły się w swego rodzaju zamrażarce.
GALA: Od odejścia upłynęło kilka dni ...
HANNA SMOKTUNOWICZ: ...i nie zmieniłam zdania ani nie żałuję. Czuję się dobrze, bo co rano spokojnie patrzę w swoją twarz w lustrze, natomiast czuję się bardzo źle, myśląc o tym, w jakim punkcie znalazła się Polska. Jestem bezbrzeżnie zdumiona tym, że w demokratycznym kraju decyzje o obsadzie redakcji podejmuje nie zarząd stacji, a rząd. Jestem zasmucona, kiedy słyszę premiera, który mówi, że jeśli opozycja wygra wybory, to będziemy mieli powtórkę z 13 grudnia. Jestem przerażona, gdy Jarosław Kaczyński oznajmia, iż nie rozumie decyzji niezawisłego sądu o wypuszczeniu na wolność doktora G., i zaraz potem dodaje, że prawo nie powinno przeszkadzać w działaniu. Jestem zawstydzona, gdy o człowieku, który głosi, że Oświęcim nie był obozem zagłady, a obozem pracy, w którym Żydzi dostawali trzy gorące posiłki dziennie, premier mówi, że to "wybitny historyk" i wciąga go na listę wyborczą PiS. Jeśli takie są standardy Czwartej RP, to ja poproszę o Piątą.
GALA: Nie ma pani pretensji do Solorza?
HANNA SMOKTUNOWICZ: Żyjemy dziś w kraju, w którym coraz częściej na ekranach telewizorów, bo przecież bez medialnego show nie byłoby oczekiwanych efektów, widzimy ludzi o świcie wyprowadzanych ze swoich domów w kajdankach. Cóż z tego, że po paru miesiącach niezawisły sąd nie przychyli się do wniosku prokuratury i wbrew, jak słyszymy, premierowi, wypuści ich na wolność? Nie trzeba miesiąca ani dwóch, w biznesie wystarczy tydzień, by stracić dorobek życia. Prezes Solorz nie jest tylko właścicielem Polsatu, ma też spółki notowane na giełdzie, odpowiada za los kilkuset osób. Nie można mieć pretensji o to, że ktoś, kto ma kałasznikowa przystawionego do skroni, w końcu jednak prosi o życie.
GALA: Wracając do osobistej motywacji, nie zrobiła pani tego pochopnie?
HANNA SMOKTUNOWICZ: Nie. Chociaż rozstanie z zespołem, a mówię tu nie tylko o bardzo utalentowanych dziennikarzach, ale też o ludziach bardzo mi bliskich - w końcu przez trzy lata spędzaliśmy ze sobą pokaźny kawałek życia - było, przyznam, bolesne.
GALA: Gdy żegnała się pani z widzami, pomyślałam, co się stanie, gdy Tomasz Lis jednak nie pójdzie w pani ślady i nie pożegna się z widzami programu "Co z tą Polską?".
HANNA SMOKTUNOWICZ: Nie musiałam go pytać o jego plany. Za dobrze go znam, bym choć przez chwilę mogła przypuszczać, że zachowa się inaczej. Jestem przekonana, że podobnie jak mnie, tak milionom ludzi w tym kraju nazwisko Lis kojarzy się z dziennikarską niezależnością, wiernością zasadom i odwagą. Odwagą, której wielu mogłoby mu pozazdrościć. Dziś próbuje się Tomkowi, tak jak wszystkim Polakom, którzy nie podzielają poglądów PiS, dorobić gębę komucha albo przykryć draństwo władzy mówieniem o jego wadach. Nie kto inny jak Lis pokazał taśmy z Charkowa i chwiejącego się nad grobami pomordowanych Polaków prezydenta Kwaśniewskiego. To on przez lata, wtedy gdy w "Wiadomościach" z ust największych ulubieńców Roberta Kwiatkowskiego lała się wazelina, w "Faktach" obnażał rządy SLD. Trzeba nie mieć wstydu i przyzwoitości, by dziś wmawiać Polakom, że było inaczej. Dziś, cynicznie na to patrząc, Tomek mógłby się przebujać do wyborów, bronić swojego stołka, zwłaszcza że przecież nikt nie wyrzucił go z pracy...
GALA: Dano mu 24 godziny na podjęcie decyzji, co dalej z programem publicystycznym i miejscem w zarządzie.
HANNA SMOKTUNOWICZ: Nieprawda. To Tomek powiedział, że chce mieć 24 godziny na zastanowienie się, co dalej. Zresztą władzy nie drażnił program autorski Tomka, a "Wydarzenia". Myślę, że tu go przecenili. Tu nie było żadnego ręcznego sterowania, każdy z nas z osobna i wszyscy razem, jako zespół, mówiliśmy jednym głosem. Ciężko będzie komukolwiek to zmienić. Dlatego też dziś martwię się o przyszłość moich kolegów.
GALA: To nie pierwszy trudny moment w pani życiu. Parę lat temu w podobnych okolicznościach straciła pani pracę w "Teleexpressie".
HANNA SMOKTUNOWICZ: Za czasów koalicji SLD-PSL straciłam robotę, bo odmawiałam robienia "jedynek" z gospodarskich wizyt Waldemara Pawlaka i przeglądów orkiestr strażackich. W tym czasie "czerwoni", jak nazywaliśmy SLD, podzielili się telewizją z "zielonymi", czyli PSL-em. "Teleexpress" przypadł we władanie tym drugim. Jednak zanim doszło do słynnej już rozmowy, w której namiestnik PSL-u na placu Powstańców wypalił, że jako ciężarna jestem za brzydka, by pojawiać się na ekranie, było inna fascynująca rozmowa. Krótka - inni są dyspozycyjni, ja nie - wybór należy do mnie. Konsekwencje tego wyboru były, jakie były. W pewnym sensie historia zatoczyła więc koło, tyle że dziś władza ma już nie tylko apetyt na telewizję zwaną publiczną, którą opanowała według najlepszych wzorów swoich poprzedników. Dziś władza też chce położyć rękę na mediach prywatnych.
GALA: Nie zniechęciło to pani do dziennikarstwa?
HANNA SMOKTUNOWICZ: Przeciwnie. Dziennikarstwo to w Polsce nie tylko zawód, to również, proszę wybaczyć patos, misja.
GALA: Jak waszą decyzję przyjęli rodzice?
HANNA SMOKTUNOWICZ: Skłamałabym, mówiąc, że się o nas nie martwią. Wiem, że tak jest, choć jedni i drudzy bardzo starają się to ukryć. Kiedy pracę traci jeden z małżonków, już jest źle, my poszliśmy na bezrobocie w tandemie. Mamy na utrzymaniu czwórkę dzieci, przy czym moje córki nie dostają alimentów. Myślę, że w tych dniach gorzej sypiają, ale wiem, że mamy ich wsparcie. Rozmawiałam z rodzicami Tomka, Tomasz rozmawiał z moimi. Poza całym kontekstem politycznym rozumieją też kontekst osobisty. Wiedzą, że musieliśmy odejść razem. Jedni i drudzy znają wartość pojęcia "lojalność". Życzyłabym sobie i wszystkim takiego małżeństwa, jakie mają moi rodzice, a także Stefan i Wanda, rodzice Tomka. Sto procent miłości i zrozumienia.
GALA: Więc poznała pani rodziców Tomasza...
HANNA SMOKTUNOWICZ: Tak. Są fantastycznymi ludźmi, wiem, że mogę na nich polegać tak jak na własnych rodzicach. Ta sama grupa krwi. Poznawać przyszłych teściów w moim wieku... to może być dość krępujące. Tu nie było nawet chwili kłopotliwego milczenia, żadnych półsłówek, skrępowania. Mam szczęście - nie dość, że jestem z fantastycznym mężczyzną, w pakiecie dostałam superprzyjaciół. To jak szóstka w totolotka.
GALA: Wróćmy w okolice polityki. Dlaczego Polacy są dzisiaj tak rozpolitykowani? Coraz więcej ludzi ogląda wszystkie programy informacyjne.
HANNA SMOKTUNOWICZ: Niestety, za oglądalnością nie idzie frekwencja wyborcza. Trochę ponad 40 procent - to zakrawa na żart. Polacy podglądają politykę, ale większość nie chce w niej brać czynnego udziału. Nie korzystają z zaproszenia do urn.
GALA: Z czego to wynika?
HANNA SMOKTUNOWICZ: Winne są elity polityczne. I nie chodzi tylko o PiS. Ludzie nie wierzą już w to, że coś może się zmienić, bo kolejne ekipy rządowe skutecznie w nich te wiarę zabijały. Sporo osób nie głosuje, bo nie chce się już zawieść.
GALA: A reszta głosuje na PiS?
HANNA SMOKTUNOWICZ: Bez przesady. Ale choć Polska dziś jest w zupełnie innym miejscu, niż była 18 lat temu, to dla wielu czas płynie powoli. Spodziewali się więcej, ale 18 lat to jednak za mało, by odwrócić 50 lat grabienia kraju. Problem polega na tym, że dziś ani Platforma, ani SLD nie potrafią rozmawiać z Polską nazywaną Polską B. Elity polityczne opuściły tych ludzi, a oni wpadli w ramiona PiS-u i Radia Maryja.
GALA: Jest taka prawidłowość - jak się świetnie wiedzie, przyjaciół wokół wielu, a telefon dzwoni bez przerwy. A jak się noga powinie...
HANNA SMOKTUNOWICZ: W naszym przypadku jest wręcz przeciwnie. Odebraliśmy dziesiątki, jeżeli nie setki telefonów i SMS-ów ze słowami wsparcia. "Trzymajcie się, jesteśmy z wami" - fajnie to usłyszeć, także, a może zwłaszcza od obcych ludzi, na ulicy. To największa nagroda, jaką sobie można wyobrazić w takim momencie.
GALA: Ma pani wreszcie dużo wolnego czasu. Umie się pani nim cieszyć?
HANNA SMOKTUNOWICZ: Mam dwie fantastyczne córki, jestem bardzo spragniona chwil z nimi, teraz mam okazję się tym chwilami nasycić. Pojawiła się nadzieja, że jeszcze w tej dekadzie zamieszkamy w nowym domu, bo teraz będę mogła dyrygować remontem nie z newsroomu, tylko z placu budowy. Niektórzy moi znajomi mówią, że mam w sobie dzisiaj więcej spokoju niż jeszcze tydzień temu.
GALA: Może dłużej pani śpi?
HANNA SMOKTUNOWICZ: A skąd, odwożę dzieci do szkoły co rano. Wstaję, jak wstawałam. Ja w ogóle mało śpię, około pięciu godzin.
GALA: Jaka pani będzie za 10 lat?
HANNA SMOKTUNOWICZ: To, co się zdarzyło, jest bolesne, ale nie tragizujmy. Ludzie mają większe problemy. Człowiek chciałby mieć wszystko zaplanowane, rozłożone na takty i akordy, a tu okazuje się, że to nie on pociąga za sznurki. Dwa lata temu zachorował mój ojciec. Myśl "rak - nie wyrok" nie pojawia się z automatu. Pierwsze wrażenie jest paskudne. Paraliżujące. Ale zaraz potem zaczyna się walka. Tę batalię stoczyliśmy we troje. Wygraliśmy. Ale minuty i godziny, przechodzące w dni, a potem miesiące spędzone na szpitalnym korytarzu pokazały mi świat i życie we właściwych proporcjach. Nie jestem adwokatem beztroski, mówię tylko, że lepiej skoncentrować się na chwili, na dniu. Bez opracowywania planów pięcioletnich.