Reklama

Jesteśmy w Rzymie, Wiecznym Mieście. Czym jest wieczność dla kobiety? Dla aktorki?
Grażyna Szapołowska: Tak naprawdę wieczna jest tylko myśl, a dla kobiety wieczne są diamenty, wspomnienia, miłość… Dla mnie, aktorki, wieczne są niektóre filmy. Tę wieczność kreują bardziej mężczyźni. To oni głównie są twórcami. Zarówno w muzyce, malarstwie, literaturze, jak i kinematografii. I to oni tak naprawdę są wieczni. Nie ma żadnej kobiety, która przeszłaby tak mocno do historii jak mężczyzna. Może królowa Wiktoria, królowa Elżbieta, a może Królewna Śnieżka?
Myśli Pani o swojej wieczności?
Grażyna Szapołowska: O swojej? Ja? Jeszcze mi nie odbiło (śmiech). Niech pan nawet tak nie żartuje. Ja dopiero zaczynam i nie wiem, czym to się skończy. Wie pan, prawdziwa poezja powstaje wtedy, kiedy nawet sam twórca nie jest w stanie uświadomić sobie, że ją stworzył… Mnie czasem udaje się zagrać w dobrym kinie. To wszystko.
W filmie z Julią Roberts, „Jedz, módl się, kochaj”, główna bohaterka, Amerykanka, wspólnie z przyjaciółmi zastanawia się, jakie słowa najdobitniej opisują europejskie miasta. Kiedy przychodzi kolej na Rzym, wypowiada: seks! Całowała się Pani w Rzymie?
Grażyna Szapołowska: Oczywiście. Tu nie można się nie całować, zwłaszcza jak ma się 27 lat. Całowałam się, jeździłam skuterem po tych pięknych uliczkach z przystojnym chłopakiem. Prawdziwym rzymianinem. Wie pan o tym, że ludziom zakochanym rzymianie bardzo dużo wybaczają? Jeżeli ktoś jest „in amorati”, to może robić wszystko: podpalić swój dom, stanąć na głowie, zbić wszystkie kryształowe kieliszki, tłuc żyrandole, powiesić się, popłakać, nawet porwać tę, którą wielbi. „On jest zakochany, jemu wolno wszystko” – mówią Włosi znad Tybru.
Od 1999 roku, kiedy wystąpiła Pani u Andrzeja Wajdy jako Telimena w filmie „Pan Tadeusz”, nikt nie zaproponował Pani dużej roli. Od tamtej pory nie ma szans, żeby obejrzeć Grażynę Szapołowską w kreacji z prawdziwego zdarzenia. Dlaczego tak jest?
Grażyna Szapołowska: (cisza) Krzysio Kieślowski nie żyje, a zakładaliśmy, że zrobimy jeszcze razem film. Żaden inny reżyser nie kocha mnie na tyle, by poranna kawa nam smakowała. Umiejętność robienia filmu jest trudną sztuką, na dobry scenariusz recepty nie ma. Trzeba umieć opowiadać. My, artyści… klauni, zawsze gdzieś się odnajdziemy. Jak nie w filmie, to w teatrze, telewizji, operetce, kabarecie, książce. Zawsze ten nasz talent gdzieś się wykorzysta. Każdego z nas można kupić, bo taki jest nasz świat, w którym wszystko jest na sprzedaż.
Nie jest Pani żądna wielkiej roli?
Grażyna Szapołowska: Ja jestem żądna dobrej historii, chcę zobaczyć dobrze opowiedziany film.
Dostawała Pani ostatnio tak napisane scenariusze?
Grażyna Szapołowska: Jeden. Wspaniały scenariusz pana Jerzego Stawińskiego filmu „Jutro idziemy do kina”, w reżyserii Michała Kwiecińskiego, w którym zagrałam. Widziałam go dwukrotnie w telewizji i oglądałam do końca ze wzruszeniem. Prosta historia opowiedziana w piękny sposób. Autorem scenariusza był mistrz, Jerzy Stefan Stawiński – jeden z najlepszych, niestety, już nieżyjący. Ten jego scenariusz leżał długo na półce, nikt go nie zauważał. Od kilku lat grywam małe epizody, a mimo to dystrybutorzy włączają mnie do działań promujących filmy, jakbym grała w nich główną rolę. Live for sell…
Wywołała Pani twórcę „Dekalogu”, który zmarł 15 lat temu. Sądzę, że on w jakiś sposób Panią napiętnował, a kiedy odszedł, to niełatwo było Pani zejść z filmowego Mount Everestu na Rysy?
Grażyna Szapołowska: „Krótkim filmem o miłości” Krzysztof otworzył mi drogę do całej Europy.
„Przyszła do mnie samotność, choć myślałam, że jest tylko w niebie. Pytam, co chcesz, idiotko? A ona: kocham ciebie”. To jeden z wpisów z Pani bloga. Dlaczego taki?
Grażyna Szapołowska: To cytat. Napisałam go po śmierci mamy.
Często przywołuje Pani mamę w swoim internetowym pamiętniku...
Grażyna Szapołowska: Tak, bo należy do tych osób, których choć już nie ma, to wciąż są, w nas. Pewnego dnia przeżyłam coś niesamowitego. Odpisywałam komuś na list, kliknęłam i zdjęcie mamy przerzuciło się z pulpitu komputera, samo, na mój Facebook. Pomyślałam wtedy, że może mama daje mi jakiś znak, że może chce ze mną porozmawiać. Zostawiłam to zdjęcie. Kiedy odchodziła, byłam z nią non stop przez cztery miesiące. I wie pan, codziennie pisałam, co się z nią i ze mną dzieje. Notowałam. Rok temu, w połowie marca, kiedy czuć było powiew cieplejszego powietrza, posadziłam mamę w fotelu, otworzyłam okno i tak siedziałyśmy razem, milcząc w pierwszych promieniach wiosennego słońca. Wieczorem uśmiechnęła się i powiedziała: „Kocham w taki dzień”.
Ma Pani filmowe marzenie – chce nakręcić historię Poli Negri. Od lat o tym Pani mówi, a film nie powstaje. Dlaczego?
Grażyna Szapołowska: Bo wymaga ogromnego budżetu. Polska nie jest do tego właściwym krajem, a o ile wiem, Ameryki nie będzie interesował film o Poli Negri. Ryzykownym jest zrobić film za grube pieniądze dla małej liczby widzów. Poza tym nie chcę robić jeszcze jednego filmu, który uleci w przestrzeń jak bańka mydlana. Im bardziej się przyglądam Poli Negri, tym bardziej jestem pewna, że ona sama mnie nie interesuje jako rzeczywista aktorka. Ciekawi mnie za to jej historia. Ona sama nie jest również na tyle skrajną postacią, żeby zafrapowała widzów, którzy muszą bohatera albo pokochać, albo znienawidzić, muszą mieć do niego jakiś stosunek. Opowiedzenie historii w letniej temperaturze mnie nie interesuje.
Bo wszystko to, co jest letnie, w ogóle Pani nie interesuje...
Grażyna Szapołowska: Może być letnia wyprzedaż.
Letni mężczyźni?
Grażyna Szapołowska: Mężczyźni to nudny temat (śmiech).
To kto pobudza Pani wyobraźnię?
Grażyna Szapołowska: Życie i codzienność. Tylko na pozór są szare. W każdym z nich jest ładunek emocji: pozytywnych, negatywnych, jakichkolwiek. Cały świat jest tak wyregulowany, żeby pulsować na pewnym poziomie. Jednak od czasu do czasu coś wybucha i rodzi się jakiś geniusz: malarz, muzyk, twórca Facebooka. Są geniusze ekonomiści, politycy. Kiedy się rodzą, na moment świat zamiera, traci oddech, przestaje pulsować. Wtedy wszyscy spoglądają w tamtą stronę, a potem znowu wszystko wraca do normy i dalej pulsuje, na stałym poziomie.
Wszyscy musimy być czasem letni, żeby potem wybuchnąć. Inaczej wypalalibyśmy się do cna.
Grażyna Szapołowska: Tak. Świat artystów jest bardzo szalony i fantastyczny, bo zawsze może nastąpić jakiś wybuch wartości, a z tego rodzą się kolejne. To my, artyści, powinniśmy wskazywać ludziom, że życie samo w sobie jest wartością. Jesteśmy od malowania siebie w marzeniach innych ludzi. Oni potrzebują pewnych wartości, a zadaniem aktorów, kina jest ich ukazywanie. Rozumie pan? Jestem takim pędzlem w ręku reżysera, farbą w ręku reżysera. Fantastycznie, jeżeli ten namalowany mną obraz się podoba, a kiedy jest niedobry, to z całego serca przepraszam.
Jakie obrazy można Panią namalować?
Grażyna Szapołowska: Różne: abstrakcję, pejzaż, w zależności od tego, co chce się mną namalować. Niektórzy mówią, że ten pędzel ma być najlepszej jakości.
„To nie jest realistyczna aktorka, to jest aktorka niosąca pewną metaforę” – powiedział o Pani Filip Bajon.
Grażyna Szapołowska: Ładnie powiedziane. Dziękuję, Filip.
A Filip Zylber, również reżyser, dodał: „Gra inaczej niż inne aktorki, bo ma świadomość swojego ciała i piękna”. A właśnie, dlaczego uroda prowokuje innych do zazdrości? Pani na pewno takiej doświadczyła.
Grażyna Szapołowska: Uroda nie prowokuje. Sądzę, że zazdrość może powodować posiadanie talentu. I z tym się spotkałam. Kiedy myśmy żyli w tym komunizmie, ja grałam za granicą, dostrzeżono mnie. Poza tym wiele robiłam na przekór. Miałam starego, ale jaguara, futro, ale prawdziwe. Z mojej strony był to rodzaj zabawy.
Pani ma po prostu taki charakter, Pani taka właśnie jest?
Grażyna Szapołowska: Nie! Nie muszę jeździć jaguarem, nie muszę chodzić w futrach. Nie jest to konieczne, zwłaszcza teraz, kiedy każdy może mieć wszystko. Jakby się zastanowić nad tym dzisiaj, to ja po prostu żyłam i korzystałam z życia. Choćby z tego, że mogłam sobie coś kupić. Chciałam wnieść światło do tego szarego kraju. Ale to było i jest niemożliwe.
Umiała Pani kontrolować swoją wyobraźnię?
Grażyna Szapołowska: Nie zawsze. Po każdej roli następowało paromiesięczne powracanie do niej. Nam, aktorom, wydaje się, że jesteśmy bardzo wrażliwi i osamotnieni, że my jako my nie jesteśmy na tyle dobrzy, żeby istnieć. Wobec tego wymyślamy sobie całą gamę osobowości. Targają nami skrajne uczucia. Dlatego między innymi, kiedy dobry aktor gra postać, to zawsze stara się jej bronić, choćby była jak najgorsza. Z maestrią robi to Sean Penn, a Kieślowski w „Krótkim filmie o zabijaniu” bronił samego zabijania jako następnego wymiaru kary. Zadaniem aktora jest tłumaczenie wszystkich dewiacji. Bronimy postaci, bez względu na to, co ona niesie. Wtedy jest interesująco.
Której bohaterki Pani tak zaciekle broniła?
Grażyna Szapołowska: Każdej. Tu, w Italii, Armidy, którą grałam w „Schodach Hiszpańskich”. Ona była szalona i bardzo samotna, żyła życiem wymyślonym. Była bogata, a to domena ludzi bogatych. Ich życiem kierują gadżety, a oni tego nie kontrolują. Posiadanie jest bardzo przyjemne, ale może zacząć nami sterować. Potem stajemy się nieufni. Posiadanie dużych pieniędzy może pociągnąć niesamowite konsekwencje dla całego naszego życia. Przecież kiedy na giełdach zanotowano kolosalne spadki, to iloma samobójstwami się to kończyło?
Jeanne Moreau uważa, że aby kobieta miała powodzenie w życiu, powinna być na tyle wykształcona, żeby przyciągać głupich mężczyzn, i na tyle wulgarna, by kusić inteligentnych.
Grażyna Szapołowska: A to kobiety nie mają powodzenia?
A odtwórczyni Kleopatry, która za Cezarem przyjechała do Rzymu – Liz Taylor – powiedziała, że współczesna kobieta musi ubierać się jak chłopak, wyglądać jak dziewczyna, myśleć jak mężczyzna i pracować jak koń.
Grażyna Szapołowska: Jeżeli ktoś chce osiągnąć w życiu cokolwiek, to musi pracować. Bez względu na płeć. Praca daje energię, która nas motywuje do życia. To jest naturalne.
Powiedziała Pani: „Nie ma takich scenariuszy, które pokazałyby moje życie. Nikt nie jest w stanie sobie tego wyobrazić”. Naprawdę?
Grażyna Szapołowska: Najwyższy czas je napisać.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama