Reklama

Obowiązki nie pozwoliły mu być w tym najważniejszym dniu ze swoimi afrykańskimi przyjaciółmi. 9 lipca, kiedy mieszkańcy Sudanu Południowego świętowali odłączenie od reszty kraju, George Clooney pracował, a przynajmniej próbował pracować przy postprodukcji swojego najnowszego filmu „The Ides of March” (napisał do niego scenariusz, wyreżyserował go i zagrał główną rolę). Tego dnia większość czasu spędził na rozmowach przez telefon. Do aktora dzwonili dziennikarze z prośbą o komentarz, znajomi z gratulacjami, a także politycy, których zaangażował w walkę o pokój w tamtym regionie. „Jeszcze przed styczniowym referendum miałem chwilę zwątpienia. Wydawało mi się, że wszystko, co robimy, to i tak za mało. Jednak kiedy zobaczyłem zaangażowanie ludzi podczas głosowania, ich nadzieję, zrozumiałem, że jesteśmy blisko celu. W końcu nasza praca zaczęła mieć sens” – tłumaczył. I rzeczywiście. Podczas trwającego tydzień referendum mieszkańcy południowego Sudanu po raz pierwszy od lat poczuli, że ich głos może coś zmienić. „Tłumnie stawili się przy urnach i prawie 99 procent z nich opowiedziało się za odłączeniem od północy kraju. Tam rządy wciąż sprawuje dyktator Omar al-Baszir” – komentował Clooney, który jako obserwator ONZ czuwał nad przebiegiem wyborów.
Gwiazdy mogą więcej
George nie ma żadnych złudzeń, że gdyby nie jego sława, nie udałoby mu się zainteresować świata sytuacją w Sudanie. „Nie będę kokietował. Popularność otworzyła mi wiele drzwi – mówił z charakterystyczną dla siebie ironią. – Jako celebryci mamy olbrzymie możliwości. Jeżeli zaczniemy o czymś głośno mówić, temat na pewno trafi do mediów. Poza tym nam jest łatwiej dotrzeć do najwyższych władz. Może wynika to z próżności urzędników? Mimo że sami nie uprawiamy polityki, potrafimy dużo skuteczniej niż kiedyś »zmusić« polityków, by wzięli się do roboty i zwrócili uwagę na prawdziwe problemy prawdziwych ludzi”.
Clooney sytuacją w Sudanie zainteresował się w 2005 roku, w czasie krwawego konfliktu w Darfurze. Podczas walk między muzułmanami a wyznawcami innych religii, zamieszkującymi tę część kraju, zginęło ponad 500 tysięcy osób, a prawie trzy miliony straciło dach nad głową. „Przeczytałem tekst o tej masakrze napisany przez publicystę »New York Timesa«, Nicholasa Kristofa. Akurat był to czas oscarowego zamieszania, promocji dwóch filmów, w których grałem. Kiedy to się skończyło, poczułem się »zbrukany«. Miałem ochotę zrobić coś, co poprawiłoby moje samopoczucie. Coś, co rzeczywiście byłoby ważne” – wspominał. Wtedy razem z ojcem Nickiem, dziennikarzem newsowym, pojechali po raz pierwszy do Sudanu.
Świat musi otworzyć oczy
Mojego ojca zalewa krew, kiedy media, zamiast informować o poważnych wydarzeniach, skupiają się na showbiznesowych plotkach. Po wizycie w Sudanie zrozumiałem, co dokładnie miał na myśli – opowiadał aktor. – To, co działo się na miejscu, nijak się miało do rzeczywistości kreowanej przez gazety i telewizję”. W Darfurze George i Nick spotkali tysiące osób, żyjących w prowizorycznym obozie dla uchodźców, bez podstawowych środków do życia. Już kilka tygodni później dzięki pieniądzom zebranym przez gwiazdora zaczęła tam napływać pomoc. „To jednak nie rozwiązało problemów, a przysporzyło nowych. Ludzie zabijali się o wodę pitną, lekarstwa, nawet o miejsce w namiotach” – skarżył się Clooney. I dopiero gdy zaczął głośno mówić o problemach w tamtym rejonie świata, media naprawdę zainteresowały się tematem.
Plan George’a był prosty. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nikt nie będzie chciał pisać o Sudanie cały czas. Dlatego razem z Johnem Prendergastem, współzałożycielem organizacji „Enough Project”, postanowili, że będą w równych odstępach czasu absorbować dziennikarzy kolejnymi doniesieniami z Sudanu. „Model, który wypracował Bono, świetnie się sprawdza w dzisiejszych czasach. Lider U2 umiejętnie wykorzystał sławę. Zamiast występować w reklamach i namawiać do konsumpcji, postanowił zrobić coś dla świata. Znalazł wielu naśladowców. Teraz już nikt nie mówi ogólnie, że walczy o pokój. Gwiazdy zaczęły się specjalizować w różnych dziedzinach. Clooney ma Darfur, Brad Pitt odbudowuje Nowy Orlean po huraganie Katrina, a Sean Penn Haiti po trzęsieniu ziemi” – pisał John Avlon w „Newsweeku”. Z czasem w działania George’a zaczęli się włączać politycy. Aktor przy okazji rozmów o sytuacji w Darfurze poznał m.in. senatora Baracka Obamę. Później mówił o nim, że jest jedną z najbardziej charyzmatycznych osób, jakie miał okazję poznać w swoim życiu. „Mam nadzieję, że będzie kandydował na urząd prezydenta. Jeżeli tak, na pewno go poprę” – aktor obiecywał w 2006 roku. Po zwycięstwie w wyborach Obama nie zapomniał o Sudanie. W czasie oficjalnego spotkania z aktorem w Gabinecie Owalnym prezydent obiecał pomoc finansową dla tego afrykańskiego kraju.
Podczas ostatniej wyprawy do Sudanu towarzyszyli mu senator John Kerry oraz były prezydent USA Jimmy Carter. Ten pierwszy przyznał, że bardzo szanuje działalność George’a. „On spędził w Sudanie więcej czasu niż jakikolwiek amerykański urzędnik. To dlatego Biały Dom tak chętnie go słucha” – dodał Kerry.
Wielki sukces!
Już 100 dni przed styczniowym referendum George zaczął „czarować” media. Dzięki temu od października o sytuacji na południu Sudanu powstało 96 materiałów telewizyjnych (tylko angielskojęzyczne stacje). W ponad jednej trzeciej z nich dziennikarze rozpoczynali news o Sudanie od pokazania działań aktora. Gdy do tego doda się 165 publikacji miesięcznie w gazetach, czasopismach i na stronach internetowych, taka praca PR-owa robi wielkie wrażenie. Sam Clooney nie zamierza jednak spocząć na laurach. „Wykonaliśmy olbrzymi krok. Ale to dopiero początek drogi. Teraz trzeba będzie ustalić warunki secesji. Jest jeszcze wiele do zrobienia, żeby ludzie w Sudanie Południowym mogli zacząć normalnie żyć” – tłumaczył szczęśliwy. A znajomi gwiazdora dodają, że działalność społeczna wciąż daje mu olbrzymią frajdę. Większą nawet niż kręcenie filmów.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama