Reklama

Jak magnes przyciąga tłumy. Daje taki show, że największe światowe areny koncertowe, choćby 20-tysięczna londyńska O2, pękają w szwach. Ostatnie trzy lata właściwie spędziła w trasie. 28 potężnych ciężarówek wyładowanych sprzętem i 14 autobusów, którymi podróżuje 140 osób obsługi, robi wrażenie. „Monster Ball Tour” zobaczyły Europa, Ameryka Północna, Azja, Oceania. Na scenie Lady GaGa daje z siebie wszystko. Kiedy z niej schodzi jeszcze umazana sztuczną krwią, z twarzą, po której spływa czarna maskara i w kostiumie z czerwonych piór, w którym wygląda jak skrzyżowanie czarownicy, Alice’a Coopera oraz Wielkiego Ptaka z „Ulicy Sezamkowej”, musi mieć komfort. Dlatego wystrój backstage’u może konkurować z najelegantszą strefą VIP-owską nocnego klubu. Czarne skórzane sofy, srebrne lampy, miniaturowe stoliki. Do tego sprzęt stereo wart fortunę. Czas po koncercie to chwila na drinka, na przytulenie się do Luca – przyjaciela czy może chłopaka, bo tak go właśnie przedstawia. Kiedy trasa dobiega końca, Lady GaGa potrzebuje dłuższego oddechu. – Jestem cholernie zmęczona. Niesie mnie już tylko adrenalina – mówi. W trasie napisała siedemnaście utworów, które znalazły się na jej nowej płycie „Born This Way”. Premiera 23 maja. A potem... pewnie znów wróci na scenę. To jej miejsce.
SŁAWNA STARSZA SIOSTRA
Trzy lata po debiucie „Fame” (ang. sława), mówi o sobie: „Uważam, że jestem genialną performerką i utalentowanym wykonawcą. Mam jeden z lepszych głosów w branży. Piszę świetne teksty. Nie twierdzę, że najlepiej tańczę, ale jestem naprawdę niezła w tym, co robię. Myślę, że pewność siebie to dobra cecha”. Kiedy staje przed swoimi fanami, których pieszczotliwie nazywa „little monsters”, może być pewna, że zgadzają się z każdym jej słowem. Uwielbiają ją, z wzajemnością. – Widzę w nich siebie. Buntowałam się, wymykałam z domu do klubów. Narkotyki, alkohol, faceci starsi, młodsi. Byłam złym dzieciakiem. A w szkole tą dziewczyną, która idąc korytarzem, słyszała rzucone pod jej adresem: dziwka, brzydula, głupek, lesbijka. Teraz w każdym kolejnym show jest trochę więcej eyelinera, więcej wolności i poczucia, że mam gdzieś wszystkich, którzy mnie wtedy prześladowali – nie ukrywa.
Prześladowana? Trudno dziś w to uwierzyć, choć łatwiej zrozumieć artystyczne wybory popowej divy nowej ery. – Nie czuję żadnego duchowego pokrewieństwa z kimkolwiek w Hollywood, kto chodzi w sukni i diamentowych kolczykach. Jestem innym gatunkiem. Chcę być taką „cool” starszą siostrą, z którą czujesz bliskość. Wiesz, że cię rozumie i nie ocenia, bo kiedyś była taka sama. Kiedy dziennikarz zapytał ją, dlaczego płakała po ubiegłorocznym koncercie w Polsce, usłyszał: „Czasem występ na scenie jest jak akt miłosny z fanami. To jedyni ludzie na tej planecie, którzy potrafią sprawić, że w jednej chwili całkowicie się zatracam”. GaGa jest charyzmatyczna. A do występów ciągnęło ją od dzieciństwa.
Stefani Joanne Germanotta, bo tak się naprawdę nazywa, grała na fortepianie ze słuchu, odkąd skończyła cztery lata! Pierwszą skomponowaną przez siebie balladę zaśpiewała, będąc nastolatką. Rodzice, Włosi z pochodzenia, marzyli, by poskromić temperament córki i posłali Stefani do katolickiej The Convent of the Sacred Heart School na Manhattanie. Odebrała staranne wykształcenie. Dziś w Paryżu bez zająknięcia zamawia escargot (ślimaki), tatara wołowego i kurczaka (!). Gdy wchodzi do paryskiej Chez André, zamierają rozmowy. Widać, że weszła gwiazda. Zanim się nią stała, prosto po szkole, z magnetofonem kasetowym w dłoni pędziła do klubu, gdzie mógł występować każdy. Co wtedy śpiewała? Covery Michaela Jacksona, Cyndi Lauper, Madonny. Zbierała brawa. Miała głos. Wygrywała we wszystkich możliwych konkursach. Ten przełomowy dał siedemnastolatce prawo do nauki w Tisch School of the Arts na New York University. Wybrano dwadzieścioro najzdolniejszych muzyków, elitę. – Nowy Jork to centrum muzycznego świata. Bez względu na to, czy jest to rock, hip-hop, pop, jazz czy muzyka klasyczna. A Tisch School jest jak twórczy impuls, jak iskra rozpalająca to, co drzemie w młodych – powiedział o szkole jej szef Clive Davis, legenda wśród producentów muzycznych. Był ponoć niepocieszony, gdy Stefani po dwóch latach rzuciła naukę, mówiąc, że dość się już nauczyła.
NARODZINY LADY
Zaczęły się niekończące się eskapady po nowojorskich klubowych scenach Lower East Side’u. Stefani występowała jako wokalistka rockowych kapel. I może tak by zostało, gdyby nie trafiła na DJ-kę, tancerkę go-go, Lady Starlight. Miłość od pierwszego wejrzenia? Hm, na scenie występowały mocno rozebrane, z ostrym makijażem, tuliły się, całowały. Ich projekt „New York Street Revival and Trash Dance” inspirowany latami 70. i 80. wzbudzał totalne emocje. Starlight układała choreografię, Stefani śpiewała. Wtedy, w masce i skórzanych stringach, pokochały ją środowiska homoseksualne (w 2008 roku na łamach magazynu „Rolling Stone” dokonała coming outu, deklarując biseksualizm). Niedługo miała narodzić się GaGa. W 2006 roku zaczęła współpracować z producentem muzycznym Robem Fusarim. To on przestał mówić do niej po imieniu. Jej nick to efekt fascynacji piosenką Freddie’ego Mercury’ego „Radio GaGa”. Dziś stał się dla niej ważniejszy niż imię: – Denerwują mnie osoby, które mnie nie znają, a wołają na mnie Stefani. Ci ludzie ignorują moją artystyczną egzystencję. Jestem Lady GaGa. Chodzę spać z kokardą z włosów na głowie. Gdy śpię ja, śpi Lady GaGa. Nie ma osoby, która jest tylko na scenie i drugiej poza nią. Istnieje tylko GaGa!”.
Mistrzyni performance’u. Na ostatniej gali MTV Video Music Awards 2010 w sukience uszytej z mięsa (projektu Franca Fernandeza) odbierała nagrodę za teledysk roku. Na wszelkie protesty management artystki miał jedną odpowiedź: „Poprawność nie jest w jej stylu. Dopóki będzie występować, musicie być przygotowani na szok”. Podczas tegorocznej ceremonii rozdania nagród Grammy, wykluwała się z wielkiego szarego jajka. Na planie najnowszego teledysku „Born This Way” Lady GaGa symuluje poród... świata. Wolność artystyczną ceni ponad wszystko: „Bardzo często dostaję telefony od stacji telewizyjnych z prośbą o wycięcie tego czy tamtego z piosenki czy teledysku. Zawsze odmawiam”. Trudno powiedzieć, że przyzwyczaiła nas do skandali, a jednak coraz mniej podnosi się głosów oburzenia. Sypią się za to nagrody: Grammy, Brit Awards. Magazyn Billboard ogłosił ją artystką roku 2010. Jest też wymieniana wśród artystów dekady. Times i Forbes umieściły GaGę na liście najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Można ją lubić albo nie, jednak nie sposób nie zauważyć. Na Tweeterze gwiazda ma 9 milionów fanów. Ich liczba na Facebooku przyprawia o zawrót głowy: 31.281.873. – Fascynuje mnie Andy Warhol. Chciał sprawić, by sztukę komercyjną traktowano tak samo poważnie jak sztuki piękne – mówi. – Jestem jak młot, który wbija ludziom do głowy, że muzyka pop jest sztuką! Dobra piosenka, zagrana gdziekolwiek na świecie, sprawi, że – do diabła! – ludzie będą chcieli tańczyć.
WYZWANIE I INSPIRACJA
I chcą. Nie tylko tańczyć. Chcą być jak GaGa. Jej szalony, eklektyczny styl jest kopiowany, a Accessories Council Excellence uznało GaGę za ikonę mody. Werdykt brzmiał: „Gdy wydaje się, że widzieliśmy już wszystko w kwestii oryginalności, pojawia się Lady GaGa. Ekscytujące jest oglądanie kogoś, kto w tak przemyślany sposób włącza dodatki do swojej garderoby”. Występowała w staniku własnoręcznie wyklejonym kawałeczkami lusterek, pozowała w sukience składającej się wyłącznie z przezroczystych bąbelków, bawiła się w klubie z twarzą szczelnie zawiniętą w purpurowe koronki. Uwielbia kupować dizajnerskie kolekcje Husseina Chalayana, Francesca Scognamiglia czy kontrowersyjnych artystów, takich jak Terence Koh. Chętnie sięga po stroje nieznanych początkujących projektantów. – Wydaję krocie na modę, ale mam ambicję wspierać młodych projektantów – przyznaje. Jej look jest zawsze „zatwierdzany” przez przyjaciela, stylistę Nicolę Formichettiego (dyrektora kreatywnego marki Thierry Mugler): – Nie kłócę się, Gaga z wyczuciem bawi się modą – przyznaje Formichetti. – Moda uratowała mi życie – deklaruje GaGa. – Dzięki niej poczułam się absolutnie wolna, silna i odporna na krytykę. Każdy z nas powinien mieć image, który aż krzyczy: „Jestem indywidualistą!” – uważa. – Jennifer Aniston, na przykład, jest piękna. Ale ja wolę być interesująca niż tylko ładna – mówi. I taka jest z pewnością. W słynnej kreacji z mięsa znalazła się na okładce japońskiego Vogue’a. Moda na GaGę szybko nie przeminie, bo GaGa jest piekielnie zdolna. Elton John mówi o niej: „Najodważniejsza i najbardziej utalentowana gwiazda naszych czasów”. Prawda, czy nie, zawróciła w głowie milionom.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama