DJ-ki: Double Trouble
Ola Żmuda. Połowa warszawskiego duetu. Grali już na Open’erze, Selectorze i freeformfestivalu.
- glamour
Czy są szkoły dla DJ-ów? Są sklepy ze sprzętem, gdzie możesz wszystkiego dotknąć, popróbować, i oni też organizują kursy, gdzie uczą podstaw. Ale to nie jest wiedza, którą możesz sobie zapisać i wykuć na blachę. Trzeba mieć w sobie pewien feeling, żeby się w tym sprawdzić. W didżejowaniu panuje od lat zasada, że starsze pokolenie uczy młodsze. Doświadczyłam tego. Parę lat temu w Warszawie organizowano Indie Pop Night, to były kultowe imprezy w klimatach indie rock, brit pop, new wave. Wszyscy moi znajomi na nie chodzili, uwielbiałam się tam bawić. A potem na Open’erze poznałam trzech chłopaków, którzy to organizowali. To od nich usłyszałam, że skoro tak mnie kręci muzyka, może chciałabym sama grać imprezy. Pomogą mi w stawianiu pierwszych kroków. I tak założyłam ze swoim ówczesnym chłopakiem kolektyw. Przyszli do nas do mieszkania z winylami, pokazywali, o co chodzi w miksowaniu muzyki. Niedługo później powiedzieli, że zabukują nam imprezę, najpierw będą grać z nami. I widząc moje przerażenie, dodali, że to najlepsza droga, żebyśmy zobaczyli, jak to jest.
Tamtej nocy byłam naprawdę zestresowana. Długo na bramce zbierałam pieniądze, bo nie byłam w stanie zrobić nic innego. W końcu stanęłam za deckami, jedno przejście mi wyszło, ktoś mnie pochwalił i wtedy pomyślałam: „Wow, to jest super!”. Kiedy skończyliśmy, świeciło już słońce, wracaliśmy do domu na piechotę, a ja byłam w euforii. Od tamtego czasu gram regularnie. Czy to jest wymarzona praca, taki dream job? Ten zawód czasem wynosi na piedestał. Coś jest w tym haśle: „God is the DJ”.
W tygodniu jestem dziennikarką, w weekendy DJ-ką. Mówiłam kiedyś, że to tylko hobby, dziś mówię: praca. Do tego ciężka kondycyjnie. W Double Trouble jest nas dwoje, dzięki temu możemy grać imprezy od ósmej wieczór do czwartej nad ranem. Oczywiście, kiedy kochasz muzykę, to się przy tym bawisz, dostajesz drinki za darmo i jeszcze zarabiasz, ale kiedyś trzeba też odpocząć. Co parę lat mam momenty totalnego zmęczenia. Nie narzekam, ale znam cenę takiego życia. To superzabawa, można dorobić do pensji, przeżyć przygodę, ale trzeba zaakceptować przestawiony rytm życia. Bo kiedy przychodzi się do domu o piątej rano, to potem odsypia się następny dzień.
Przez ostatnie dwa lata prawie nie miałam wolnego czasu. Oglądałam tylko zdjęcia znajomych z wypadów. I zadaję sobie pytanie: wciąż widzisz w byciu DJ-ką plusy czy już ci przeszkadzają minusy? No więc mam pracę, dzięki której mogę płacić kredyt, rachunki i mam pasję. Bo od samego początku te pieniądze z grania traktowałam jako coś dodatkowego – na wakacje, zakupy. Nigdy jako podstawę utrzymania. Myślę, że to by zabiło całą radość. Mam też taką myśl, kiedy ja, 28-latka, przyglądam się tym dzieciakom szalejącym na imprezie: chyba jestem już z innego świata, może też przestaję rozumieć ich potrzeby… Jestem czujna, zastanawiam się nad tym.