Catherine Deneuve, Marcello Mastroianni
Byli dla siebie stworzeni - Obydwoje piękni, sławni, utalentowani. Ona, Catherine Deneuve, uchodziła za symbol Francji. On, Marcello Mastroianni – za ikonę włoskiego kina. Pasowali do siebie. Uwielbiali się. Pisano, że złączyła ich iście filmowa miłość. Ale nawet dla niej Marcello nie potrafił opuścić żony. Jest tak piękna, że film z nią mógłby się obyć bez fabuły – mawiali o Deneuve reżyserzy. A ona była też i wymagająca. Wybierała najlepsze scenariusze i reżyserów. W życiu zaś – nieprzeciętnych mężczyzn. Tym najważniejszym dla niej był Mastroianni.
- Katarzyna Borowska, Claudia
Wystarczyła iskra
Jak przystało na gwiazdy kina, miłość połączyła ich na planie. Ale poznali się w 1970 r. na kolacji u Romana Polańskiego, w którego „Wstręcie” zabłysła gwiazda Deneuve. – Marcello kręcił wtedy film, ogolony na zero. W pierwszej chwili go nie poznałam – tak zapamiętała to spotkanie. Niedługo potem miała zagrać w dramacie „To zdarza się tylko innym”, ale jeszcze szukano dla niej partnera. Gdy wspomniała reżyserce o pięknym Włochu, ta krzyknęła: – Właśnie! Mastroianni!. Zdjęcia zaczęły się w 1971 r. Film był trudny, grali bowiem małżeństwo rozpaczające po śmierci dziecka. Aby lepiej wczuli się w role, reżyserka zamykała ich razem na całe dnie. I nim skończyły się zdjęcia, Catherine i Marcello nie widzieli poza sobą świata. – Nasz romans wybuchł z dnia na dzień. Marcello wprowadził się do mnie – wspominała ona. – Byliśmy doskonale szczęśliwi – dodawał on. – Każdy dzień z Catherine to jak wygrana na loterii. Ona jest i zabawna, i piękna. Mężczyzna nie może się z nią nudzić – mówił oczarowany. Aktorce nie przeszkadzało ani to, że 47-letni latino lover (nazywany tak po roli w „Słodkim życiu” Felliniego) od 21 lat był żonaty z Florą Carabellą, ani jego liczne romanse, m.in. z Faye Dunaway. Miała 28 lat i też niemałe doświadczenie. Jako 17-latka uciekła z domu do znanego reżysera i kobieciarza Rogera Vadima (ma z nim syna Christiana, aktora). Potem „przelotnie” – jak mówiła – wyszła za mąż za słynnego angielskiego fotografa Davida Baileya. Ale dopiero gdy spotkała Mastroianniego, znalazła swoją drugą połówkę. – Tak naprawdę jej chłód i wyniosłość to tylko ochrona przed światem – zdradzał Marcello. – W rzeczywistości jest impulsywna i gadatliwa. Elegancka, ale uwielbia wódkę, a w pokera blefuje z bezczelnością profesjonalisty – śmiał się. Ją rozczulała bezradna nieśmiałość ukochanego. – Bywa jak dziecko, któremu odebrano zabawki. I peszy go przypisany mu wizerunek amanta. Ale uwielbiam jego poczucie humoru i to, że kocha życie, jak przystało na południowca.
Żeby nikogo nie ranić
Ale choć on kiedyś ogłosił publicznie: – Catherine jest największą miłością mojego życia, na ich związku kładł się cień. Jego żony. Mimo iż Marcello mieszkał z Catherine w Paryżu, razem chodzili do modnych restauracji i upijali się miętomiętową wódką, to nie zapominał o żonie i córce. Dzwonił do nich często i regularnie jeździł do ich wspólnego domu w Rzymie. Federico Fellini, jego przyjaciel, żartował, że Marcello powinien dostać Oscara za wytrwałość i inteligencję, dzięki którym przez tyle lat utrzymał swoje małżeństwo. Nie rozpadło się ono nawet wtedy, gdy Catherine zaszła w ciążę. „Sam zadzwonił, by mi to powiedzieć – wspomina Flora w książce o słynnym mężu. – Nie zrobiłam mu jak zwykle awantury. Odparłam tylko: »Wiem, przyśniło mi się to«. I dodałam: »Marcello, jeśli chcesz, możesz dostać separację albo się ze mną rozwieść«. Odparł: »Dajmy temu spokój. Tak jest dobrze«”. Innego zdania była jednak Catherine. Doceniała, że Marcello był troskliwy, czuły i zakochany w małej Chiarze, ale czekała na oświadczyny. Tymczasem on nie był w stanie poświęcić wieloletniego przywiązania Flory dla miłości do niej. – Obie są mi bliskie. Nie potrafię wyobrazić sobie dnia, w którym jednej z nich zabraknie w moim życiu – zwierzał się. Catherine pytana przez dziennikarzy: – Nie przeszkadza pani, że ojciec pani córki ma w Rzymie żonę?, odpowiadała chłodno: – Nie muszę wychodzić za mężczyznę, którego kocham. Nie potrzebuję kontraktu, ale uczucia. Ale to nie była prawda. I między kochankami zaczęło się psuć. – Na początku miłości człowiek czuje się niezwyciężony, potem staje się wrażliwy i słaby – mówiła Deneuve. Nie rozumiała, czemu on się nie rozwodzi. W końcu dotarło do niej, że nigdy tego nie zrobi. Spakowała więc jego rzeczy i wystawiła za drzwi. „Między nami koniec” – usłyszał tylko. Był zdruzgotany. – Po zerwaniu przyjechał do mnie – wspomina przyjaciel pary, reżyser Marco Ferreri. – Zaprosiłem go na jacht. Zerwał się sztorm. A on krzyczał: „Chcę umrzeć!”. Bałem się, że nas potopi. Zrobiłem mu wielką kolację. Obolały, topił smutki w jedzeniu. Ból mieszał mu się z makaronem, sosem pomidorowym i winem… – Ona miała powody, by mnie zostawić. Prawda jest taka, że zawsze odsuwałem od siebie problemy. Nie chciałem dokonywać wyborów. Bałem się ranić czyjeś uczucia – przyznał Mastroianni.
Na dnie serca
Deneuve też cierpiała. – Wyjechał, a ja wpadłam w depresję. Rozpadł mi się cały świat – zwierzała się.I nie kryła goryczy: – Każdy mężczyzna w moim życiu był wielkim rozczarowaniem. Nie chcę już tego powtarzać – zdecydowała. Od tamtej pory, choć była w kilku związkach, z nikim nie zamieszkała. – Męska obecność na stałe w domu przeszkadza – mówi krótko. Wyjątek robi tylko dla wnuków. – Dzięki nim na nowo odkryłam znaczenie słowa „kocham”. Dostałam Cezara, nominację do Oscara (za „Indochiny”), lecz gdy Francuzi przyznali mi tytuł najmilszej babci, uznałam: to jest dopiero coś! Dziś przyznaje, że Marcello był tym, przy którego boku gotowa była spędzić życie. W pewnym sensie zresztą do końca byli razem. Gdy opadły emocje, zgodnie wychowywali córkę. – Uwielbiamy nasze dziecko i choćby dlatego pozostaniemy blisko – deklarowali. Dawną namiętność przekuli w wielką przyjaźń. Gdy w 1996 r. Marcello umierał na raka, obie z Chiarą były przy nim do końca. Potem, zrozpaczone, uczestniczyły w pogrzebie. Ramię w ramię z jego pierwszą córką, Barbarą, i Florą, która po latach powiedziała „basta” i sama odeszła od męża. Dwa lata później Catherine zdobyła się na piękny gest: zaopiekowała się też i nią, gdy umierała. – Wiem, że Marcello tego by sobie życzył – wyznała tylko.