Reklama

GALA: Trzydzieści trzy lata minęły od premiery „07 zgłoś się”. Dlaczego po tak długiej przerwie przyjął pan rolę w kolejnym kryminalnym serialu?
BRONISŁAW CIEŚLAK: Mam chałupę trzydzieści parę kilometrów od Krakowa. Wylądowałem tam jako całkowity nierób wczesną wiosną zeszłego roku, gdzieś w okolicy Wielkiej Nocy. Było mi naprawdę dobrze, bo byłem sam, z psem, który ma tę zaletę, że w ogóle nie trzeba nic do niego mówić, a i on się nie odzywa. Chodziliśmy na spacery i leżałem na dowolnie wybranym boku pod gruszą parę miesięcy, sycąc się słodkim far niente („nieróbstwo” w języku włoskim – przyp. red.). Wszystko kwitło, sporo rzeczy zaczęło rosnąć na moich krzewach, tylko, niestety, nie pieniądze. I właśnie wtedy przyszła propozycja.

Reklama

GALA: Czy porucznik Borewicz i Bronisław Malanowski, którego gra pan teraz, są podobni?
BRONISŁAW CIEŚLAK: Nie, ponieważ nie jest to kontynuacja serialu „07 zgłoś się”. Poza tym dzisiejszy bohater nie może się oglądać za co trzecią kobietą na ulicy. Byłoby to niesmaczne, gdyż ja doskonale pamiętam, ile mam lat. W związku z tym on nie ma narzeczonych, a to przecież była bardzo ważna cecha Borewicza. Ponadto tamten nie chodził w krawacie, a ten, nie dość, że zwykle ma krawat, to jeszcze ubrany jest w elegancki garnitur. Ale twarz ma się tylko jedną, więc jeśli ktoś uzna, że to ten sam facet po latach, „sprywatyzowany”, nie będę oponował.

GALA: Znała pana cała Polska. Korzystał pan z uwielbienia, jakim cieszył się serialowy porucznik?
BRONISŁAW CIEŚLAK: Tak, bo podlega się temu, niezależnie od woli. Trzeba być świętym Franciszkiem, żeby się przed tym bronić. Oto przykład. Gdy zachorowała mi córka, pojechałem z nią do najbliższej dzielnicowej przychodni. Usiadłem w korytarzu, w tłumie ludzi. Już po chwili lekarz spytał mnie, co ja tu robię. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że czekam na swoją kolej. „Niech pan pozwoli” – usłyszałem. I byłem w ciągu kwadransa załatwiony. Albo raz wszedłem do sklepu mięsnego, gdzie nic nie było, tylko pani, która pieluchą na szczotce zamiatała kafle. Gdy mnie zobaczyła, zastygła, po czym zawołała w głąb sklepu: „Krycha, zobacz, kto przyszedł!”. Z zaplecza przyszła Krycha i spytała, czego sobie życzę. Powiedziałem, że kawałek szynki. „Odkroję panu ze swojego” – usłyszałem.

Reklama

GALA: Dzięki Borewiczowi miał pan wielkie powodzenie u kobiet?
BRONISŁAW CIEŚLAK: Proszę mi uwierzyć, że prawdziwemu mężczyźnie popularność paradoksalnie utrudnia, a nie ułatwia zadanie. I co więcej... może wbić w kompleksy. Bo kiedy byłem nikomu nieznanym studentem etnografii, gdy umawiałem się z dziewczyną, miałem sto procent gwarancji, że ona jest na randce ze mną, a nie z jakimś Borewiczem.

Reklama
Reklama
Reklama