Blanka Jordan i Zuzanna Wachowiak - wejście w stylu Glamour
Nie bały się zaryzykować ułożonym życiem, by gonić za marzeniem. Nie byle jakim, bo o modowej marce. Dziś, dwa lata po debiucie, ultrakobiece sukienki sióstr są marzeniem niejednej z nas.
- Monika Kotowska, glamour
Mogłabym zadać wam tylko jedno pytanie: jak to się robi? Debiut i zaraz sukces. Wasze sukienki są przez dziewczyny pożądane.
Blanka: Rodzice radzili, żeby nie rzucać wszystkiego, co robiłyśmy. Zwyczajnie i naturalnie chyba się bali. Nasza babcia szyła torby, dziadek buty, więc mama, która z dzieciństwa pamięta wieczny turkot maszyny, wprowadziła w domu zakaz szycia. Sama została lekarzem neurologiem. Była sceptycznie nastawiona do pomysłu stworzenia Bizuu, ale na pewno chciała, żebyśmy były szczęśliwe i spełnione.
Zuzanna: Może bardziej ze względu na Blankę, bo tak dużo zainwestowała w naukę. Skończyła prawo, studiowała we Włoszech, jest po aplikacji radcowskiej. Mamy starszego brata, prawnika, szła jego śladami. Ale powtarzała, że w ogóle tego nie czuje. Kiedy dwa lata temu była na urlopie macierzyńskim, zaczęłyśmy się zastanawiać nad wspólnym biznesem. Ona była tuż przed trzydziestką, ja miałam 27 lat. Powiedziałam wtedy: „Za stare jesteśmy na wywracanie świata do góry nogami. Na nowy początek”. Cóż... Tchórzyłam. Blanka jest tą bardziej do przodu z nas dwóch, szybko podejmuje decyzje, lubi ryzyko.
Blanka: Za to Zuzia skończyła architekturę wnętrz i wzornictwo przemysłowe. Ma niesamowitą wyobraźnię. I jest rozsądna. Szanuję tę jej cechę. Choć to ja jestem starszą siostrą, na obozach to ona wydzielała mi kieszonkowe, kiedy przepuściłam wszystko, co dostałam od rodziców (śmiech). Dopełniamy się. W dyskusjach wypracowujemy złoty środek. Obie byłyśmy zawsze zapatrzone w babcię. Postanowiłyśmy zaryzykować i stworzyć swoją modową markę.
Zuzanna: Babcia, jak na swoje czasy, była guru mody. Miała butik w rodzinnym Toruniu. Kiedy oglądam jej zdjęcia, widzę przepiękną kobietę, świetnie ubraną. Strój ją zawsze wyróżniał.
Blanka: Chciałabym, żeby Bizuu zasłużyło z czasem na miano modowej ikony... Teraz powstają dwie kolekcje rocznie. W ostatniej było pięćdziesiąt modeli. Zwykle siadamy w moim domu, który Zuzia zaprojektowała. Najwygodniej jest na podłodze, przy kominku. Potrzebujemy dość dużo miejsca, bo fruwają wokół nas kartki, rysunki, zapiski.
Niektórzy czekają na to latami, wy wszystko robicie z biegu, tak jak swój pierwszy pokaz.
Zuzanna: Mąż Blanki, Michał, były tenisista, teraz organizuje turniej tenisowy w Poznaniu, Poznań Porsche Open. Dzięki niemu udało się nam zorganizować pierwszy minipokaz. Żadna pełna rozmiarówka. Świat modelek po metr osiemdziesiąt był nam zupełnie obcy, wtedy szyłyśmy sukienki na siebie i dla przyjaciółek. Podobały się takie klasyczne, ale z dziewczęcymi dodatkami: koronka, kokardka, falbanka.
Blanka: I od nich pożyczałyśmy je na ten pierwszy wybieg w Starym Browarze (śmiech). Uzbierało się aż dziesięć modeli. To było dość zabawne.
Zuzanna: Wielkie emocje, ręce miałam mokre jak na maturze, kiedy musiałam je talkować, bo długopis się z palców wysuwał.
Blanka: Spodobałyśmy się. Pamiętam, że Zuzia rzuciła: „Ciekawe, gdzie będziemy za rok?”.
Zuzanna: Po roku otworzyłyśmy pierwszy butik w poznańskim Starym Browarze. Ale wcześniej, kiedy Blanka powiedziała: „Mamy miesiąc na przygotowanie sklepu. Zapożyczymy się. Damy radę”, usłyszała ode mnie: „Miesiąc? To się nie uda”. Zawsze jestem przerażona jej pomysłami (śmiech). Ale w końcu daję się porwać.
Blanka: Pierwsza odpowiedź na nasze pytanie o miejsce na sklep z sukienkami Bizuu była odmowna. Padło twarde: „nie ma”. Na szczęście miesiąc później okazało się, że przejście w korytarzu łączącym Stary Browar z biurami zostanie jednak zamknięte i uda się wygospodarować kącik dla nas. Dosłownie: do dyspozycji miałyśmy 15 metrów kwadratowych. Ten korytarz został zamknięty specjalnie dla nas dzięki pani Grażynie Kulczyk. Dała nam szansę, uwierzyła w nas. I od tego się zaczęło.
Zuzanna: Na ten butik mówię „bombonierka”. Mam sentyment do tego miejsca. Sama go projektowałam w szarości, pudrowym różu, bieli. A potem od rana do wieczora siedziałam w sklepie. Na samym początku trzeba być we własnej firmie po trochu księgowym, prawnikiem, PR-owcem, sprzedawcą. Pilnować każdego szczegółu, jak torba, metka, zamek... Najgorsze były te papierowe sprawy – urzędy, podatki. Ale tym zajmuje się moja siostra. Także tego nie lubi, ale chociaż ogarnia, w odróżnieniu ode mnie (śmiech).
Kiedy była pierwsza wypłata?
Zuzanna: Po pół roku ciężkiej pracy. Potem raz brałyśmy pieniądze z kasy, raz nie. Dopiero od września robimy to regularnie. Powstał już drugi sklep, w Warszawie. Całe 70 metrów! Na otwarciu było chyba ze 300 osób, gwiazdy nas nie zawiodły. Tu, na Koszykowej mam swoją różową kanapę, na której zawsze siadam. Czasem mam tyle do zrobienia, a nie udaje się nic, bo przyjdą moje ulubione klientki. Już nawet nie po ciuch, ale by się przywitać albo pijemy razem kawkę. Znam te panie z imienia, nazwiska, z wieloma jestem na ty, chodzimy razem do kina. Znam ich historie, a one moją. To bardzo miłe i ważne dla mnie. Mam świadomość, że to wyjątkowy czas, chciałabym, żeby nie mijał (śmiech).
Nierozłączne siostry się właśnie rozstały?
Zuzanna: Wyprowadziłam się z Poznania. Blanka została, ma męża, dziecko. Mnie tam wiele nie trzymało. Przypomina mi się Erasmus (śmiech), gdy przez rok studiowałam w Berlinie. Podobnie tu, w Warszawie: wyjdę do teatru, na pokaz mody, jeśli tylko sama o to zadbam. Śmieję się, że nikt mnie nigdzie nie zaprasza. Mam swoje grono znajomych i nie nudzę się. Dobrze jest, jak jest. Coraz głośniej mówi się o Bizuu, a my dwie nie musimy być na świeczniku.
Jeśli nie on jest ważny, to jakie dziś macie marzenia?
Blanka: Ostatnio usłyszałyśmy od rodziców, że chyba muszą pojechać na jakiś wysoki most stanąć i „odkrzyczeć” wszystko, co wcześniej mówili, starając się ostudzić nasz zapał. Są z nas dumni. Tata stał się nawet specjalistą od mody, co jest wzruszające. On, po akademii rolniczej, ma ogromną wiedzę w każdej dziedzinie, teraz doszła mu kolejna (śmiech). Szpera i dzwoni: „Wejdź na ten portal, musisz to zobaczyć”.
Zuzanna: Kiedy nasze projekty stawały się coraz popularniejsze, jeździłam w kółko pociągiem z Poznania do Warszawy z rzeczami zamawianymi, wypożyczanymi do telewizji. Proszę zobaczyć, jaki mam biceps od ich noszenia. Troszkę się śmieję, ale moim największym marzeniem, gdy myślę dziś o firmie, jest to, żebyśmy nie musiały wykonywać pracy fizycznej. Nieraz pakuję cztery pokrowce po pięć sukienek i jadę z tym pociągiem. Mówiłam ostatnio do mamy, że przydałby się o PR-owiec, menedżer sklepu, ale tak naprawdę chciałabym, żeby ktoś pomógł mi te rzeczy nosić i już by było super (śmiech). Bo własny biznes to ciężka sprawa, ale i wielka frajda, która wiele rekompensuje.
Blanka: Wiem, że jako prawnik niczego w życiu bym nie osiągnęła, bo nie było w tym, co robiłam, pasji. Za to moda zawsze nią była i będzie. Zaczęłyśmy tę rozmowę od pytania, dlaczego się udało. Miałyśmy sto procent pewności, że trafiłyśmy na coś, co chcemy w swoim życiu robić.
Zuzanna: Zaczynałyśmy dwa lata temu, mija rok, odkąd Glamour pierwszy raz wspomniał o nas. Szyłyśmy potem sukienkę na galę Kobieta Roku. Pamiętam, jak mówiłam do siostry: „Tak mi się marzy, żeby nas kiedyś nominowali”. Nie do wiary, że to się właśnie wydarzyło. Uwielbiam lifestylowe gazety. Jeszcze przed chwilą nie przyszłoby mi do głowy, że to, o czym z wypiekami czytam, stanie się częścią mojego życia i pracy. Cieszy mnie to.
Blanka: Jakie mam dziś marzenie? Żebym całe życie czuła to, co teraz.
1 z 10
bizu_1
2 z 10
bizu_2
3 z 10
bizu_3
4 z 10
bizu_4
5 z 10
bizu_5
6 z 10
bizu_6
7 z 10
bizu_7
8 z 10
bizu_8
9 z 10
bizu_9
10 z 10
bizu_10