Beata Pawlikowska - Bo ja lubię być sama
Dziś jest w Peru, potem w Tanzanii, na Cejlonie, w Kolumbii, w Indiach. Wszystko w tym roku. Czego ona tam szuka, wśród szamanów, buszmenów, w dżungli albo na pustyni? Wciąż samej siebie.
- Gala
GALA: Które zmysły odgrywają największa role, gdy jest się „tam”, daleko, hen, w podróży?
BEATA PAWLIKOWSKA: Wszystkie. Ale trzeba pamiętać, że w dżungli nie ma żadnego elementu z naszego świata, czyli ostrego światła, dźwięku radia, warkotu samochodu. Są za to odgłosy cykad, ptaków, owadów, tajemnicze szurania, szelesty i trzaski… Dlatego tam człowiek używa wszystkich zmysłów najlepiej, jak potrafi, i wtedy odkrywa w sobie nie tylko słynny szósty zmysł, lecz także siódmy, ósmy, dziewiąty i dziesiąty. Więc ja tamten świat odbieram dziesiątym zmysłem.
GALA: A ten?
BEATA PAWLIKOWSKA: Tutaj trzeba tłumić zmysły. Przez cały czas człowieka atakują głosy z radia i z telewizji, z reklam i przemówień, hałas ulicy i wiertarek elektrycznych. Gdyby ktoś chciał usłyszeć wszystko i jeszcze na to reagować, to by zwariował. Dlatego dużo czasu spędzam w ciszy.
GALA: Samiutka?
BEATA PAWLIKOWSKA: Tak, bo ja lubię być sama. Wtedy najlepiej mi się pracuje.
GALA: Bo z przyjacielem nie można pomilczeć?
BEATA PAWLIKOWSKA: Nie chodzi o milczenie, tylko o ciszę. Milczenie potrafi być bardzo głośne. Pełne wykrzykników albo znaków zapytania. A cisza to taki stan, kiedy człowiek zaczyna słyszeć własne myśli, także te, z których nie zdawał sobie sprawy. Taka cisza jest mi potrzebna do pisania. Trzy lata temu przeprowadziłam się pod Warszawę i tutaj mam taką ciszę. Szukałam miejsca z oknami na wschód, zachód i południe, bo nie wyobrażam sobie życia bez słońca i śpiewu ptaków. I tak właśnie tutaj jest – dużo światła i dużo miejsca, bo wyburzyłam prawie wszystkie ściany.
GALA: Jest tu spokojnie i harmonijnie. Czy to jest twoje miejsce na ziemi?
BEATA PAWLIKOWSKA: Moje miejsce na ziemi jest raczej we mnie. W życiu może się zdarzyć wie wiele nieprzewidzianych rzeczy, a ja mam wrażenie, że jeśli los mnie gdzieś rzuci, to wszędzie będę mogła się odnaleźć i dookoła siebie zbudować swój dom, bo to, co najważniejsze, noszę w sobie.
GALA: W swojej książce „Blondynka na Czarnym Ladzie” mówisz: „Podróż jest stanem stopniowego uwalniania duszy”.
BEATA PAWLIKOWSKA: Tak, pod warunkiem, że człowiek nie zabierze ze sobą całego swojego codziennego więzienia. Nie mam nic przeciwko powszedniej pracy, obowiązkom, zdrowym zależnościom i nowoczesnym środkom komunikacji. Ale jednocześnie mam świadomość, że telefony, maile, internet i komunikatory tworzą sieć pewnego uzależnienia, która wciąga człowieka i wymusza na nim gotowość do zaspokajania oczekiwań innych ludzi. To jest rodzaj zniewolenia, szczególnie, jeśli człowiek zapomina o własnych pragnieniach i marzeniach. Podróż to jedna z niewielu możliwości, żeby spędzić czas z samym sobą i pogadać ze sobą o ważnych rzeczach. Chociaż... jest jeszcze jeden warunek.
GALA: Jaki?
BEATA PAWLIKOWSKA: Że nie pojedzie się z grupą przyjaciół i znajomych, bo kiedy ludzie są w grupie, to bez przerwy opowiadają sobie, co widzą i co myślą, bo czują nieustanną potrzebę wymieniania słów. A kiedy jedziesz sam, to nagle zaczynasz słyszeć własne myśli. Same pojawiają się rozwiązania problemów, które wcześniej wydawały się nierozwiązywalne. Uświadamiasz sobie, kim jesteś, o czym marzysz, jak się czujesz z samym sobą, czy jesteś szczęśliwy, a jeśli nie – czego ci do szczęścia brakuje.
GALA: Dlaczego nigdy nie przeprowadziłaś się gdzieś daleko stad?
BEATA PAWLIKOWSKA: Kiedy miałam dwadzieścia lat, przez rok mieszkałam w Londynie i byłam przekonana, że już nigdy nie wrócę do Polski. Pracowałam jako kelnerka, sprzątaczka, w kuchni przy zmywaniu naczyń, jako pokojówka w hotelu dla bezdomnych. Fantastyczna szkoła życia! Ale nagle dostałam z Polski świetną propozycję pracy w radiu, więc wróciłam. I nigdy tego nie żałowałam.
GALA: Nie boisz się w podróży?
BEATA PAWLIKOWSKA: Nie. W małej wiosce w dżungli amazońskiej, w której Indianie mają strzały zatrute kurarą, jest bezpieczniej niż w wielkim mieście, gdzie ludzie są wiecznie nienasyceni. Zawsze chcą mieć więcej. Otaczają się przedmiotami i uważają je za symbol statusu i własnego człowieczeństwa. Posiadanie kojarzy im się ze szczęściem. Dlatego kradną, kłamią, manipulują, zabijają. To taka dziwna zależność: im więcej masz, tym więcej chcesz mieć. A jeśli masz bardzo mało, to uczysz się czerpać z tego radość.
GALA: A może Indianie w dżungli czują instynktownie, ze nie boisz się śmierci i dlatego nie budzą się w nich złe moce?
BEATA PAWLIKOWSKA: Myślę, że tu nie chodzi o strach ani odwagę, tylko o pokrewność duszy. W takich dziewiczych miejscach pierwszy kontakt odbywa się najczęściej bez słów. Z twarzy człowieka, z jego oczu, uśmiechu, gestów można bezbłędnie wyczytać, jakie ma intencje i co mu w duszy gra.
GALA: Ale byłaś bliska śmierci?
BEATA PAWLIKOWSKA: Kilka razy. I nie czułam wtedy strachu. Tylko wdzięczność. Jasne, że niezbyt miałam ochotę umierać, ale pomyślałam wtedy: „Miałam superżycie. Po prostu super”. Wiesz co? Ja w ogóle uważam, że warto się uwolnić od strachu. Kiedyś ciągle prześladował mnie lęk i niepokój, czy dam sobie radę, czy wszystko pójdzie po mojej myśli, ale pewnego dnia odkryłam, że taki strach mąci myśli i paraliżuje, zamiast motywować do działania. Wolę myśleć pozytywnie. Uważam, że trzeba mieć jeden dobry plan do wykonania tu i teraz, a reszta sama się zdarzy. Poza tym uważam się za nieprawdopodobnie szczęśliwego człowieka: jestem zdrowa i realizuję swoje plany. Kiedy odkręcam kran, to zawsze leci woda. Nie muszę po nią wędrować wiele kilometrów przez pustynię. Mam dach, który chroni mnie przed deszczem. I to własny (śmiech).
GALA: Żałujesz, ze nie masz dzieci?
BEATA PAWLIKOWSKA: Mam to, czego chciałam. Wierzę w to, że dzieci można mieć wtedy, kiedy się ich pragnie. Robienie tego z rozsądku albo z wyrachowania, bo „kto ci poda szklankę wody, gdy będziesz umierać?”, Nie ma dla mnie sensu.
GALA: To takie nasze strachy, bo polska religia opiera się głównie na leku.
BEATA PAWLIKOWSKA: To dziwne, bo jeśli Bóg jest miłością, to przecież nie trzeba ludzi straszyć karą za grzechy, tylko raczej namawiać do tego, żeby kierowali się w życiu pozytywnym myśleniem i miłością do innych ludzi. Także tych, którzy są „inni”.
GALA: A ty w co wierzysz?
BEATA PAWLIKOWSKA: W prawo trzykrotnego powrotu, które jest m.in. elementem buddyjskiej karmy. To najprostsza zasada pod słońcem, która wyjaśnia, w jaki sposób każdy człowiek jest szamanem swojego przeznaczenia. Chodzi o to, że każda rzecz, którą robisz, każda myśl i każde twoje słowo to określona energia. Jeśli wysyłasz do ludzi dobre myśli, dobre słowa i dobre czyny, to tak samo dobre myśli, słowa i czyny wracają do ciebie z trzykrotnie większą siłą. Chodzi oczywiście o prawdziwe, uczciwe dobro, a nie manipulowanie rzeczywistością. Jeśli zrobisz coś dobrego, tworzysz pozytywną energię, która wróci do ciebie z czymś dobrym. I odwrotnie, jeśli stracisz panowanie nad sobą i zwyzywasz kolegę kierowcę, to taka zła energia też wkrótce uderzy w ciebie. Wierzę też w Siłę Wyższą, czyli pewnego rodzaju Moc, dzięki której naturalną skłonnością wszechświata jest dążenie do harmonii, równowagi i dobra. I jestem przekonana, że trzeba być dobrym człowiekiem, pracować nad sobą i pomagać innym nie ze strachu przed Bogiem, ale dlatego, że czynienie dobra jest słuszne i umożliwia włączenie się w tę pozytywną moc Siły Wyższej.
GALA: A miłość?
BEATA PAWLIKOWSKA: Uśmiecham się. Prawda jest taka, że trzeba najpierw pokochać i zrozumieć samego siebie, żeby móc dać szczęśliwą miłość drugiemu człowiekowi. Ale to jest wyższa szkoła jazdy. Na poziomie podstawowym człowiek najczęściej próbuje przerzucić na drugą osobę w związku oczekiwania wobec własnego życia. Instynktownie myśli, że po ślubie „wszystko będzie dobrze”, a to, czego mu dzisiaj brakuje, jakoś samo się wypełni. Stąd biorą się nieszczęśliwe małżeństwa. Ja też myślałam, że związek i miłość automatycznie zmieniają wszystko na lepsze. Ale to nieprawda. Takie myślenie prowadzi tylko do przerzucenia odpowiedzialności za własne życie na partnera. A on nie będzie w stanie udźwignąć takiego ciężaru. Drugi człowiek nie da mi szczęścia, jeśli ja sama nie umiem być szczęśliwa. To proste.
GALA: Ludziom samotność kojarzy się ze smutkiem i opuszczeniem.
BEATA PAWLIKOWSKA: Przecież to tylko stereotyp stworzony przez piosenki o miłości (śmiech). Dla mnie „samotny” znaczy „samodzielny”. Ale może my jesteśmy pierwszym pokoleniem, które w ogóle myśli o swoim szczęściu? Praca i rodzina mogą się w tym szczęściu zawierać, ale to nie wszystko i nieobowiązkowe. Dla mnie najważniejszym odkryciem w życiu było to, że można być sobą. Jako nastolatka bałam się, że wszyscy dorośli nie cierpią swojej pracy, mają za mało pieniędzy i wiecznie się śpieszą. Buntowałam się, uciekałam ze szkoły, z nienawiści do siebie i strachu o przyszłość przeszłam anoreksję i bulimię, próbowałam odebrać sobie życie, a moja mama powtarzała, że jak się nie będę uczyć, to będę myła szyby w wagonach kolejowych, bo w jej odczuciu to było zejście na dno. Pewnego dnia odkryłam, że nie muszę robić tego, co inni uważają, że powinnam zrobić. Zaczęłam słuchać swoich pragnień. Zaprzyjaźniłam się ze sobą. Poddałam się pasji do pisania, muzyki i podróżowania. Nagle się okazało, że jestem sobą i jestem szczęśliwa.
GALA: A wiec mam do czynienia ze szczęśliwa, spełniona Beata Pawlikowska.
BEATA PAWLIKOWSKA: Hi, hi, hi, to brzmi jak wyzwanie. Ale dobrze mi z tym. Uwielbiam pisać książki i mówić do ludzi przez radio. Uwielbiam podróżować, odkrywać nowe miejsca, ludzi i uczyć się nowych rzeczy. Segreguję śmieci, zdrowo się odżywiam, wspieram WWF, PCK, Fundację Radia ZET i fundację księcia Karola na rzecz lasów tropikalnych. Uwielbiam wstać czasem o świcie, słuchać ptaków i cieszyć się tym, że żyję. Czuć na skórze ciepły wiatr albo czułe dłonie. Jeść czereśnie i brzoskwinie. Podejmować zobowiązania wobec samej siebie. Pracować. Kochać. Pragnąć. Fajnie jest być dorosłym.
Rozmawia: Hanna Halek
Zdjęcia: Iza Grzybowska/MAKATA
Nowy Album Beaty Pawlikowskiej "Fotografuję świat" - patron medialny Kobieta.pl