Reklama

Barbara i Jacek Bursztynowiczowie: Zaakceptowaliśmy dysonanse. Stały się źródłem naszych żartów
Sytuacji, które sprawdziły ich związek, było kilka i nadal się zdarzają, jednak nie sądzą, by musieli na nie reagować ekstremalnie. – Na pewno jakoś nas konfliktują, ale na ogół trzymamy sztamę. W trudnych momentach jesteśmy bliżej siebie. Nasze pokolenie potrafi i chce przezwyciężać kryzysy. A było ich w naszym związku parę, także takich, przez które dziś ktoś inny mógłby się rozstać. Nie mówię o zdradach czy romansach, ale o sytuacjach, kiedy człowiek ma tego drugiego dosyć. My jesteśmy ze szkoły, gdzie trudności się przezwycięża – mówi Jacek. Zdaniem Barbary teraz karierę robi myślenie, że życie powinno być jednym wielkim pasmem radości i sukcesów. – Tak się nie da. Można próbować, ale… To jest właśnie wysiłek ludzkości: dążyć do szczęścia, niekoniecznie je osiągając. – Dla Barbary ta ciągła presja szukania kolejnych atrakcji w życiu to utopia, manowce. – Chyba nie da się życia przeżyć tak, by być non stop atrakcyjnym. Życie to proza, tę codzienność trzeba przyjąć. Święto zdarza się od czasu do czasu – Barbara uśmiecha się lekko. – Jeśli w związku człowiek dąży wyłącznie do szczęścia, para musi się rozstać – potwierdza Jacek.
– Związek to pewnego rodzaju wysiłek, ale potem dochodzi się do takiego punktu, że pewne zachowania już nie irytują, już się je rozumie, już nie robi się z tego sprawy. Chociaż czasem zostają i takie, o które walka toczy się do końca – mówią zgodnie. – U nas to Basia jest tą stroną zdyscyplinowaną, uporządkowaną. Ja – odwrotnie: strofowany, pouczany cały czas. On jest minimalistą, domatorem, „typem kawiarnianym”. Ona zaś w biegu, wciąż głodna świata. Więc ich podróże po świecie, po Europie, po Polsce to wszystko pomysły Barbary. – Jestem motorem do działania, ponieważ Jacka trudno wyrwać na zewnątrz, w świat. – Często odpuszczam, traktując życie bardziej miękko, a ona mnie mobilizuje do wysiłku. I dobrze! Bo to życie może przepuściłbym przed sobą. W fotelu, z filiżanką kawy, gazetą, rozmową – przyznaje Jacek.
Barbarze bliżej do radości, Jacek jest raczej melancholijny. – Człowiek ma prawo do smutku. Kiedyś mnie to samego irytowało, czułem presję, że trzeba coś z tym zrobić, bo przecież trzeba być optymistą. Dlaczego? Taki sposób patrzenia na życie też można mieć. Nie jest gorszy, tylko inny – wyjaśnia. Ale Barbara zaraz go z tego stanu wyrywa, znów mobilizuje. Do uśmiechu. Kiedy pyta, dlaczego jest taki smutny, on cytuje poetę perskiego Hafiza: „A czy widział kto człowieka mądrego, który nie byłby smutny?”.
Zaakceptowali te dysonanse. Ba! Stały się źródłem żartów, bo oboje lubią śmiać się z siebie. Barbara od lat w zeszycie spisuje ich dialogi. – Mam nadzieję, że kiedyś – z pomocą naszej córki Małgosi, która jest scenografką i bardzo ładnie rysuje – wydam je w formie komiksu. I choć, jak to w życiu, bywa raz lepiej, raz gorzej, oni nie zagubili się przez te lata, bo trzymają się wspólnych zasad. – Człowiek bez zasad ma trudniej. Nasze dotyczą partnerstwa i wzajemnych relacji. Nie dawaliśmy sobie nigdy wewnętrznego przyzwolenia na żadne „otwarcia” na zewnątrz. Chociaż pojawiały się w naszym życiu różne fascynacje, np. z racji zawodu, bo rola wymaga czasem bliskości fizycznej, emocjonalnej – tłumaczy Barbara. Jacek nie kryje: nie lubi obcych mężczyzn koło swej żony. Taka zazdrość w granicach rozsądku. Ją to irytuje. – Bo nie ma powodu do zazdrości – oświadcza aktorka. Jacek się rewanżuje: – Sam nie mam natury Don Juana, kobiety traktuję serdecznie, przyjacielsko, lubię ich towarzystwo, ich sposób myślenia – mówi Jacek. – Ale niektórych się boisz. Tych władczych, zdecydowanych, a ja właśnie taka jestem – prowokuje lekko Barbara. – I ja Basi się boję! – kwituje śmiechem Jacek. – Ona ciągle pokazuje nowe twarze, ma ich kilkanaście. Może być liryczna, ciepła, a tu nagle pojawia się jakaś złośliwość, ton władczy, jakaś dominacja. – Barbara tłumaczy: – To mój sposób obrony przed światem. W naszym związku też zdarzają się sytuacje, gdy już nie wytrzymuję jego niedociągnięć, jestem zmęczona albo w złym nastroju. I reaguję zbyt gwałtownie. Potem mi przykro.
Po tylu wspólnych latach w tej drugiej osobie podoba się już niemal wszystko, mówią. Nawet to, co drażni, co kiedyś wydawało się okropne, z czasem staje się wzruszające, a nawet sensowne i dobre. – Wiele rzeczy zawdzięczam żonie. Ten jej ciągły nacisk dopinguje mnie, nie gnuśnieję – twierdzi Jacek. – A mnie wzruszają nawet proste rzeczy, gdy myślę o Jacku. Lubię patrzeć na niego, oglądać jego dłonie. Znam każde jego drgnienie – w oczach aktorki widać łzy. Nie ma już bistro Café Teatr na ul. Francuskiej w Warszawie, gdzie z dwójką przyjaciół- artystów: Joanną Stefańską-Matraszek, sopranistką z Warszawskiej Opery Kameralnej, i pianistą Januszem Tylmanem wystawiali programy „Na Francuskiej” i „Spotkanie w bistro”. – Zagraliśmy je wielokrotnie, podobały się. Może wznowimy jesienią? Marzymy o tym, bo był to kabaret liryczny, do „uśmiechu i wzruszenia”, z poczuciem humoru bardzo dobrze odzwierciedlającym nasz sposób postrzegania świata. Bez dosadności.
Oboje są refleksyjni. Idą do muzem, oglądają przedstawienie, potem lubią się przejść, usiąść i to skomentować. Barbara: – Jacek jest nadzwyczajnym rozmówcą, inteligentnym, z którym można pogadać na różne tematy. Nie tylko ja tak uważam. – Od paru lat łapie się na tym, że lubi mu się przyglądać. – On nawet nie wie, że patrzę, tak jest zaprzątnięty własnymi myślami. A ja czuję, że to nie byle jakie myśli, i zawsze czekam na moment, kiedy będzie chciał mi o nich powiedzieć. Wiem, że to będzie dla mnie coś odkrywczego. Zresztą kiedyś kolekcjonowałam jego złote myśli i bardzo często – przyznaję się! – jego poglądy traktuję i cytuję jako swoje. Dlatego wiele osób liczy się ze mną w dyskusji – uśmiecha się Barbara. Idąc ulicą, czasem złapią się ni z tego, ni z owego za ręce. Najczęściej z potrzeby bezpieczeństwa. Ich uczucie jest tak długie, że specjalnie się z nim nie obnoszą, ale też go nie ukrywają. W towarzystwie nie uznają ani roztaczania pawiego ogona, ani wbijania partnerowi szpileczek w postaci złośliwych docinków, pobłażliwości.
Na koniec dzielą się wnioskiem: w związku lepiej zbytnio nie analizować pewnych spraw, bo z dywagacji „a dlaczego cię kocham, a dlaczego ty mnie” wychodzą przedziwne rzeczy. – My wiemy, że chcemy być ze sobą, kochamy się, a co to znaczy i z czego wypływa? Tajemnica – rozkłada ręce Jacek. – No, nie mamy już wyjścia, Jacku! – Barbara podsumowuje ze śmiechem.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama