Reklama

Nowy Jork, wiosenny poranek. Anne w wytartych dżinsach i znoszonym swetrze sadzi kwiaty w ogrodzie na tyłach domu. Jej mąż grabi trawnik, a czekoladowy labrador biega wokół jego nóg, macha ogonem i „atakuje” grabie. Anne uśmiecha się, patrząc na ten obrazek. Jest szczęśliwa. Wreszcie. – Każdy pragnie miłości. Ale jej poszukiwanie bywa piekielnie trudne. To albo odkrywanie cudownych światów, albo spadanie na dno rozpaczy. Miłość to najpiękniejszy dar, gdy wszystko gra, i najgorszy, gdy coś nie wychodzi – przyznaje Anne Hathaway, amerykańska aktorka, której talent i urodę krytycy porównują do wielkiej Audrey Hepburn. Jednak Anne nie czuje się specjalnie spięta sukcesem. Widziano ją, jak uczy się gotowania i gry na gitarze. Dużo czyta. Lubi cytować Oscara Wilde’a: „Im mniej mówi się o bolączkach życia, tym lepiej”. Fascynują ją dokonania współczesnej fizyki. Z upodobaniem przytacza Einsteina, który twierdził, że wierzy w Boga, bo jest naukowcem. A w co wierzy Anne?
Ja i moja gwiazda
– Wychowałam się w kochającej rodzinie, więc wierzę w miłość. Rodzice są szczęśliwym małżeństwem od ponad trzydziestu lat. Zamierzam pójść w ich ślady – wyznała w wywiadzie dla amerykańskiego „Vogue’a”. Była wówczas zaręczona z włoskim potentatem w branży nieruchomości Raffaello Follierim. Czy mogła przypuszczać, że przez niego niebawem jej życie legnie w gruzach? Dopiero teraz, po latach, Anne może o tamtym związku mówić bez łez. – Poznaliśmy się, gdy miałam 21 lat. Straciłam dla niego głowę. Bardzo go kochałam. Myślałam, że z nim spędzę resztę życia. Nie przeczuwałam katastrofy, nie słuchałam ostrzeżeń bliskich – wspomina. Rodzice aktorki, zwłaszcza ojciec – prawnik, przestrzegali córkę przed mężczyzną, który pojawił się znikąd i okazał się księciem z bajki chętnie spełniającym każdą zachciankę ukochanej. Złośliwi twierdzą, że imponował młodej aktorce wystawnym stylem życia, apartamentem z widokiem na Central Park, prywatnym odrzutowcem i wakacjami w posiadłościach wielkich gwiazd czy na luksusowych jachtach. Lecz przyjaciele aktorki uważają takie opinie za krzywdzące dla Anne. – Ona nie potrzebowała bogacza, lecz kogoś, kto by o nią się troszczył. Trafiła na mężczyznę, który potrafił zaopiekować się kobietą. Jego ulubione powiedzenie brzmiało: „Kochanie, zostaw to mnie”. Raffaello był jej tarczą ochronną przed światem. Poza tym Anne wzruszało, że założył fundację, finansował szczepionki dla afrykańskich dzieci – opowiadają jej bliscy. Nie mieli pojęcia, że ona też była mu potrzebna. W nowojorskim biurze, tuż nad biurkiem, Follieri powiesił ogromne zdjęcie narzeczonej. Za każdym razem, kiedy przyjmował gości, jego oczy zdawały się mówić: „Oto moja piękna gwiazda filmowa”. Anne czyniła go bardziej wiarygodnym. Bo ci, którzy znali aktorkę, nie dali o niej powiedzieć złego słowa. Prostolinijna, rozsądna, miła, pracowita. Kobieta taka jak ona nie związałaby się chyba z oszustem? A jednak. Wiosną 2008 roku policja aresztowała narzeczonego Anne. Powód – malwersacje. Sąd skazał Włocha na karę więzienia. Anne była wstrząśnięta, załamana, zraniona. Poczuła się oszukana. – To, co przez cztery lata związku brałam za miłość, okazało się fałszem – stwierdziła zdruzgotana. Długo nie mogła się otrząsnąć. Lecz w końcu wyszła z tego dramatu wzmocniona. Przetrwała dzięki przyjaciołom i pracy. W pierwszym wywiadzie po rozstaniu wyznała: „Pragnę odnaleźć życiowy balans”. Mężczyźni? Nie chciała o nich słyszeć. Jej plan brzmiał: oczyszczająca samotność. – Adam doszczętnie zrujnował ten ambitny projekt – śmieje się Anne.
Wycieczka do szczęścia
Aktorka poznała Adama Shulmana kilka miesięcy po rozstaniu z nieuczciwym Włochem. Skromny, spokojny aktor (także zdolny projektant biżuterii) był zaprzeczeniem wszystkiego, co reprezentował Raffaello. – Adam mnie zauroczył. Nie mogłam uwierzyć, że moje zranione serce tak się rwie do miłości – przyznaje gwiazda. – Ale gdy ujrzałam Adama, wiedziałam, że jest tym jedynym. Powiedziałam przyjaciółce: poślubię tego faceta. Dobrze, że on tego nie słyszał. Wziąłby mnie za świruskę – mówi Anne. Czy po tak dramatycznym sparzeniu się było jej trudno znów angażować się uczuciowo? – Po prostu: zakochujesz się i już – tłumaczy. Mało tego, to nieśmiała Anne zrobiła pierwszy krok. Zaprosiła Adama do Nowego Orleanu, gdy promowała film „Rachel wychodzi za mąż”. – Pomyślałam, że jeśli wycieczka się nie uda, nigdy więcej się nie zobaczymy. Lecz jeśli wszystko pójdzie dobrze, to zostaniemy małżeństwem. Wycieczka się udała! – opowiada. We wrześniu ubiegłego roku zakochani stanęli na ślubny kobiercu nadmorskiej miejscowości Big Sur w Kalifornii. W kameralnej, jak na standardy Hollywood, ceremonii, wzięło udział 150 gości. Na przyjęciu była tylko rodzina i przyjaciele. – Nie lubimy tłumów. A od „bywania”, wolimy spacery z psem w parku – mówi Anne. Zwykle skryta, teraz chętnie opowiada o mężu. – Jest dobrym człowiekiem, niezwykle inteligentnym. Kocha mnie i nie boi się do tego przyznać. To, w co wierzy, jest piękne. Jest najlepszym przyjacielem i najlepszym mężem, jakiego mogłam mieć. Wyjątkowo dojrzały. Wcześniej nie znałam takiej osoby. Z emocjonalnie dojrzałym facetem nie zawsze przeżywa się szalone historie, ale za to tworzy się dobre życie – uważa Anne. Przez ostatnie lata miała tylko jeden cel: dostać kolejną rolę. To był sposób, aby zapomniała o tym, co przeszła. – Odkąd pobraliśmy się z Adamem, mam inne marzenia – wyznaje szczęśliwa gwiazda. – Chciałabym zostać mamą. Najlepiej od razu całej gromadki.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama