Reklama

Muszę Ci się do czegoś przyznać. Na hasło „Anna Przybylska” zawsze pierwsze, co mi przychodziło do głowy, to: najseksowniejsza aktorka. Ale ostatnio jakoś mi się bardziej zaczęłaś kojarzyć z matką Polką niż z seksbombą.

Reklama

Faktycznie, taki mój wizerunek ostatnio funkcjonuje. Bo nowe dziecko sprzedaje się medialnie dużo lepiej niż nowa rola. Kogo obchodzi, że właśnie zagrałam w świetnym filmie „Sęp”? Doskonale napisany thriller, wybitni aktorzy, reżyser. I co z tego? Na 14 pytań zadanych mi przez dziennikarkę przy okazji promocji filmu 12 dotyczy moich dzieci. Ja naprawdę z chęcią mówiłabym o rzeczach kontrowersyjnych, mocnych, jakiś skandal bym wywołała, ale ich to naprawdę nie interesuje. Nawet jeśli z uporem maniaka powtarzam, że powiem wszystko, tylko błagam, nie pytajcie mnie już o rodzinę i ciążę. Bo ja po 11 latach przy trójce dzieci nie jestem już w stanie nic odkrywczego „urodzić”. Z drugiej strony, no jestem tą matką, mam trójkę dzieci. Przecież nie będę udawać, że to nie moje.

Pamiętam też czas, kiedy ciągle pytano Cię o ślub. Czy był, czy będzie, czy planujesz?

Dzisiaj niestety kultura niska wyparła kulturę wysoką i w mediach masz prosty, nieskomplikowany przekaz. Kogo obchodzi, że ona gra w „Sępie”, że scenariusz napisał i wyreżyserował Eugeniusz Korin? A kto to jest Eugeniusz Korin?! Ważne, czy był ślub i ile na kiecę wydała… Nie wierzę, że to ludzie są tacy, że tylko to ich interesuje. Tak im wmówiły kolorowe media. Traktują ludzi jak kretynów.

A tak prywatnie nie masz trochę dość tego wizerunku matki Polki? Nie tęsknisz za tą najseksowniejszą?

No wiesz, ta seksbomba też funkcjonuje, bo jednak ciągle regularnie wygrywam te plebiscyty, od Durexa po Miss Ziemi Gdańskiej, Miss Śląska. (śmiech) I to jest pokrzepiające. Zresztą ciągle jeszcze odróżniam prawdziwe życie odrzeczywistości medialnej...

…i w tym prawdziwym życiu bardziej czujesz się seksbombą czy matką Polką?

Jak jestem w domu, to jestem ewidentnie matką, natomiast kiedy przyjeżdżam na plan, to się zmienia. Spójrz na role, które dostaję. Wszystko, łącznie ze stylizacją, idzie w kierunku seksbomby, zarówno w „Komisarzu Alexie”, w którym ostatnio zagrałam, jak i w filmie, który robiliśmy teraz z Jackiem Bromskim, a jego akcja rozgrywa się w 1969 roku. I taki podział mi odpowiada. Na planie dowartościowuję się jako kobieta. Tam mnie ładnie uczeszą, umalują. Komplement powiedzą. Fajna odmiana dla dresów i wózka z dzieckiem.

Ty tak ciągle w tych dresach, z tym wózkiem... Zakładasz czasem coś bardziej wyrafinowanego?

Może nawet bym miała ochotę, tylko ja nie mam takich ciuchów. (śmiech) Pamiętam zabawną sytuację, jak po roku od urodzenia Jasia, jeszcze w Łodzi, odprowadzałam Oliwię do szkoły baletowej. Widzę dziwne spojrzenia rodziców w szatni. Od razu zorientowałam się, o co chodzi. Mówię: „Ale to naprawdę inny dres niż wczoraj!”. (śmiech) Moja garderoba jest bardzo uboga. Bo nawet jeśli czasami mam takie poranne: „Wow, dzisiaj się wystroję”, to kiedy otwieram szafę, myślę: „Eeee, niee… no nie ma w co…”. Więc w wersji luksusowej oglądam się na sesjach zdjęciowych albo na planie. A potem wkładam ten swój polarek, adidaski i nagle widzę, że ten make-up, te włosy na lwicę wyczesane nie pasują. (śmiech) I jak już jestem na lotnisku, to myślę sobie: „To drogie futro już ściągnęłaś, bieliznę La Perli też... Ląduj, Anka, ląduj, hamuj! Do domu wracasz!”. Przy dzieciach wsiadam rano do samochodu, wiozę je do szkoły w dwa różne miejsca, za chwilę odbieram, korepetycje, trening, angielski…

A mężczyźni zwracają na Ciebie uwagę? Rozpoznają Cię, kiedy idziesz ulicą w tej wersji domowej?

A wiesz, że rozpoznają. Idę w tej swojej puchowej kurtce, grubych kozakach, z synem za rękę, i wystarczy, że zrobię makijaż, jakąś mocniejszą kreskę na oku. Mijam faceta, koleś się jąka „yyyy…”, zastanawia się, czy to ja, po czym pyta wprost, czy jestem na fejsie? I wtedy sobie myślę: „No k… przecież on wie, kim jestem, doskonale wie, że jestem matką trojga dzieci i mam faceta!”. Dla mnie pytanie „Czy jesteś na fejsie?” znaczy tyle co „Czy się ze mną prześpisz?”. Nie wiem, może ja jestem jakaś zacofana? A może bardziej konserwatywna, niż mi się wydaje?

No wiesz, na pewno różnisz się od dzisiejszych dwudziestolatków. Dziś młodzi ludzie nie palą się do zakładania rodziny, poważnych związków. A Ty bardzo wcześnie poukładałaś sobie życie. Miałaś 21 lat, kiedy pierwszy raz wyszłaś za mąż.

Ale to nie była dojrzała decyzja, głupota jakaś. Byłam niepoukładaną dziewczyną, emocjonalnie trochę rozchwianą. Wbiłam sobie do głowy, że szybko muszę mieć dziecko. Wcześnie straciłam ojca, może dlatego… Zachorował nagle na raka, zmarł w półtora miesiąca od postawienia diagnozy. 52 lata. Bardzo mi go brakowało, miałam 16 lat, kiedy odszedł, i moje poczucie bezpieczeństwa się rozsypało. Dlatego sama chciałam być szybko rodzicem, bo nawet jak zachoruję – myślałam – to dzieci będą już duże i sobie poradzą. Za chwilę będę mieć 34 lata, ciągle odliczam dni i myślę, co jeszcze mogę zrobić...

Miałaś 23 lata, kiedy urodziłaś Oliwię. Dziewczyna, która ma urodę, karierę, zainteresowanie mężczyzn… Powinnaś się bawić! A Ty wybrałaś pieluchy.


Ależ ja się bawiłam! I nadal bawię. Tylko nie na salonach. Nigdy nie lubiłam tych nadętych imprez, czerwonych dywanów. Nie zostawałam w Warszawie dłużej, niż było trzeba. Po zdjęciach wolałam wrócić do domu – wtedy jeszcze do mamy, do Gdyni. Nie to, że czułam się obco na tych bankietach, przecież pochodzę z dużego miasta. (śmiech) Kompleksów nie miałam.

Czyli Przybylska jednak umie zaszaleć. Uspokoiłaś mnie, bo ja już myślałam, że Ty tylko siedzisz w domu i smażysz konfitury!

Mamy swoje doborowe towarzystwo, przede wszystkim w Trójmieście. Tam toczy się nasze życie towarzyskie. Ale tam, gdzie Jarek grał w piłkę, też bardzo zaprzyjaźnialiśmy się z ludźmi. W Poznaniu na przykład miałam cudowne życie. Byliśmy szalenie zakochani. Jak my się przytulaliśmy w łóżku… Zachowywaliśmy się jak takie opuszczone przez rodziców bliźnięta, tacy ciągle zwinięci w kokon. Trochę jak rodzeństwo, bo bardzo młodo zaczęliśmy być ze sobą. Pierwsze obiady gotowałam we Wronkach. Było słabo. Danie popisowe – parówki z cebulą. Jarek nie dał rady. „Ania, co to jest? Tego nie da się jeść”. (śmiech) Potem pojawiły się dzieci. Oczywiście Oliwia była owocem miłości i była planowana, natomiast następne dziecko to był całkowity przypadek. Ale było nas na to stać, mieliśmy warunki. Kochaliśmy się i nadal się kochamy. Ja jestem z siebie bardzo dumna, że stworzyłam taką rodzinę.

Jak się poznaliście?

Mieliśmy wspólne towarzystwo. Jarek też jest z Sopotu, a w Trójmieście wszyscy się znają.

A on kojarzył, że jesteś aktorką?

Nie, no kompletnie nic! Kiedyś mu nawet ktoś powiedział, że to przecież jest ta policjantka ze „Złotopolskich”. A on nie wiedział, o co chodzi. Ciągle na tym boisku, seriali nie oglądał, myślał, że naprawdę jestem policjantką. A ja znowu nie rozumiałam, jak młody chłopak może zawodowo grać w piłkę. Więc myślałam, że on jest w szkole sportowej z internatem. (śmiech) No i tak jak intensywne było to uczucie, tak intensywny przeszłam kurs tego, jak wygląda życie dziewczyny piłkarza. Trzeba się wysypiać, zdrowo jeść, ćwiczyć, no i nie można się spotykać z kobietami w trakcie zgrupowań narodowej reprezentacji młodzieżowej w piłce nożnej. I to jest naprawdę kategoryczny zakaz. Można za to w sekundę wylecieć z kadry. No, ale my byliśmy niegrzeczni. (śmiech) Nic nas to nie obchodziło. Nie mogliśmy znieść rozłąki, więc oczywiście permanentnie łamaliśmy wszelkie przepisy. Najgorzej, że w hotelu, w którym kadra miała zgrupowanie, pokój Bieniuka był naprzeciwko pokoju trenerów. Więc ja – pełna konspiracja – przyjeżdżałam w nocy, z walizką przemykałam przez hol, tam mnie przejmowała recepcjonistka i przemycała do pokoju, a skoro świt wypuszczała tylnym wejściem. Nie zapomnę, jak kiedyś dziennikarze sportowi Mateusz Borek i Mariusz Lewandowski wpadli do Jarka do pokoju, a tam na kanapie... Marylka ze „Złotopolskich”! Szkoda, że nie widziałaś ich min. Bezcenne. (śmiech) No, a potem poszło. Jedno dziecko, drugie...

A Jarek chciał mieć dzieci czy był przerażony?

Bardzo chciał! Był przeszczęśliwy. Byłam z nim w ciąży pięć razy, w końcu zaczął się śmiać: „Przybyła, ty już nie przychodź na mecze. Ty jak na mnie popatrzysz, to już jesteś w ciąży! Powinnaś mieć zakaz oglądania meczów, nawet w telewizji”. (śmiech) Szymon wygląda jak ja, Oliwia jak Jarek, a nasz najmłodszy jest pół na pół. Dzieci bardzo zbliżają ludzi, szczególnie gdy jest bardzo ciężko, a nie da się ukryć, że macierzyństwo czy tacierzyństwo dostarczają też i takich chwil.

Ze względu na dzieci, na Jarka odpuściłaś role, o których teraz myślisz: „Szkoda, że tego nie zagrałam”?

Nie. Jedyna rzecz, której mi było szkoda, to gdy będąc w ciąży, dostałam propozycję poprowadzenia XXX Festiwalu Filmowego w Gdyni. To było dla mnie ważne. Uznałam, że zostałam zaproszona do grona wielkich aktorów. Zaczynałam jako ładna dziewczynka, miałam 16 lat, kiedy zagrałam u Radosława Piwowarskiego w „Ciemnej stronie Wenus”. Od razu pojawiły się propozycje, duże produkcje. Grałam u wielkich reżyserów: Machulski, Bromski, Piwowarski, Boguś Linda, który był wtedy na absolutnym topie jako aktor i reżyserował ze mną film „Sezon na leszcza”, gdzie miałam główną rolę. Więc ja myślałam, że jeśli oni zapraszają mnie, 26-latkę, do Gdyni, to traktują mnie poważnie, po partnersku. Ale mój lekarz się wtedy nie zgodził. Byłam w trzeciej ciąży, zagrożonej, bo straciłam drugą. I bardzo mi było żal tego festiwalu. A potem i tak posypały się ciekawe role. Pomyślałam sobie: „Kurczę, to jednak nie ma żadnego znaczenia, i tak liczą się ze mną. Kiedy mieszkałam w Turcji, telefon dzwonił nieustannie.

I tak zwyczajnie, po ludzku, czasem nie wściekałaś się: „Mąż robi karierę, a ja tu z tymi dziećmi… To się wpakowałam!”?


Może gdybym mieszkała w jednym miejscu i gdyby dotykała mnie monotonia, tobym świrowała. A w związku z tym, że mój partner dostarcza mi tylu atrakcji w postaci zmiany kontraktów i przeprowadzek co trzy lata, to nie mam czegoś takiego. Na początku rodziłam dzieci, a to jest zawsze wielkie wydarzenie. Ten miesiąc euforii i tej hormonalnej miłości między partnerami, kiedy on mówi szeptem w domu, to jest taki haj, taki narkotyk, coś pięknego. U nas czas dzieli się od urlopu do urlopu Jarka, czyli czerwiec i grudzień to najważniejsze miesiące w naszym życiu. Oczywiście, gdy są spięcia między nami, to mu „wyrzyguję”, że się poświęcam. Co jest absolutną nieprawdą, bo co to znaczy poświęcać się dla dzieci? Rodzic musi dbać o swoje dzieci, co innego ma robić? I o ile nigdy nie ukrywałam, że byłam przerażona trzecią ciążą, to wiesz, dzisiaj mogłabym wychować czwórkę, piątkę.

Ale to wychowanie dzieci spoczywa głównie na Tobie.

Ze względu na pracę Jarka nie ma w weekendy. Ale jest świetnym ojcem, tym dobrym policjantem. Ja jestem od obowiązków: umyj, zjedz, lekcje odrób! A on – rozrywka. Pozwala tym dzieciom czasem odetchnąć. Mnie też trochę stopuje, gdy się zapędzam, bo jestem szalenie pedantyczna. No i dość surowa. Mówię na to: liberalny konserwatyzm, pozwalam na wiele, ale też pilnuję tego, jak mówią, co jedzą, czy porządek po sobie zostawiają. Jestem z tymi dziećmi od rana do wieczora i one czasami mają mnie dosyć. Ale ja chyba nie. Na przykład kiedy wyjeżdżam do pracy, robię wszystko, żeby jak najpóźniej wyjść z domu. Jeśli mam być na 17 i ktoś mi każe przylecieć dzień wcześniej, to pytam: „Po jaką cholerę?”. Parę razy się to już zemściło, bo samolot utknął na przykład w Wiedniu i nie zdążyłam na jakieś zdjęcia albo premierę. No i w związku z tym teraz mam w kontrakcie zabronione samodzielne bukowanie biletów samolotowych.

I naprawdę nigdy nie zdarzyło Ci się, że tak po prostu trzasnęłaś drzwiami i wyszłaś, mówiąc: „Radźcie sobie sami, ja mam dość!”?

Nie, nie zostawiłabym tak nigdy dzieci.Nie dałabym rady, zwariowałabym po prostu. Ale jak mam takie momenty, że dziecko cały dzień dawało czadu, a Jarek akurat jest w domu, to pozwalam sobie na intensywny wieczorny spacer. Bo zdarza mi się, że po prostu płaczę z bezsilności i zmęczenia. A nie chcę robić tego przy nich. Przez ponad rok przy trzecim dziecku nie przespałam ani jednej nocy. Myślałam, że zwariuję, wyglądałam jak chodzące zombie.

A czy Ty już sobie planujesz, co będziesz robić, kiedy Jarek przestanie grać zawodowo?

Boję się, że pójdzie w trenerkę i będzie to samo. Wtedy zafunduję sobie romans z ogrodnikiem albo nie, lepiej z jakimś znanym dziennikarzem. Chociaż Bieniuk mówi: „Misiu, bylebyś była szczęśliwa. I zarabiała…”. (śmiech) Więc żartujemy, że wtedy to ja dopiero będę grała. Obstawię wszystkie seriale: w poniedziałek „M jak miłość”, we wtorek „Barwy szczęścia”, w środę „Na Wspólnej”… A tak serio? Mam się zarzynać dla seriali, poświęcać kontakt z dziećmi? Nie ma takich pieniędzy! Nie wiem, co to by miało być, żebym się zdecydowała. Mogę raz w roku zagrać fabułę. Zresztą ja naprawdę nie mam poczucia, że coś tracę. Uważam, że najlepsze jeszcze przede mną. Mam ten dar od Pana Boga, że cały czas wyglądam młodo, a głowa jest już troszkę inna. I to jest fajne, że już mogę czerpać z tego doświadczenia. Coś się nażyłam i jeszcze ten wygląd jest taki: jedną nogą w młodości, drugą w świecie dojrzałych kobiet. Także jak widzisz, nie mam planu B na karierę.

A na życie prywatne? W tym świecie sporo jest pokus, ciągle słyszy się o romansach na planie albo w branży…

Wiesz co, czasem przemknie przez głowę taka myśl, co by było gdyby… No, ale tak nie kadząc Bieniukowi, to kogo ja miałabym rozebrać? Ja mam prawie dwa metry faceta w domu, cały w mięśniach, śliczny. Inteligentny. Dowcipny. Zarabiający. Niełysiejący. No przecież jak mi się koledzy z planu rozbierają w garderobie, patrzę, no dobry aktor, przystojny, ale nieee… Nawet nie to, że tam jest bardzo źle pod tymi ciuchami, ale w porównaniu... Zdjęcie w portfelu noszę i jak tak sobie popatrzę… (śmiech)

Czyli nie zanosi się, że w kolorowej prasie przeczytam o romansie Przybylskiej…

Kto wie? Jak moja gwiazda zacznie przygasać, to może sobie zafunduję medialne rozstanie. Podobno to bardzo dobrze robi na karierę. (śmiech)

A Ty w ogóle obserwujesz ten polski show-biznes od tej strony? Jak dzieci przysną albo pójdą do szkoły, to te gazetki przerzucisz?

Oczywiście, że tak! Ja robię zbyt dużo komercyjnych rzeczy, żeby nie być na bieżąco. Można tym gardzić i być niszowym, ale musisz wiedzieć, co się dzieje dookoła. Wiem, kto z kim i jak się ubrać na salon.

OK, może wiesz, tylko, że ja Cię nigdy na tym salonie nie widziałam.

Byłam na imprezie Top Ten Plejady z zakończeniem u Majdana na parapetówie (śmiech) Ale zazwyczaj nie chodzę. Nie dlatego, że tym gardzę. Nie chodzę, bo jest to po prostu nie do wykonania. Jeśli ktoś mnie zaprasza w poniedziałek na pokaz mody czy premierę, a ja w tygodniu mam dzieci do ogarnięcia, no to nie ma szans. Stracić dwa dni, żeby „stanąć na ściance”? Nie opłaca mi się.

A jak dzieci dorosną, to co będziesz robiła?

Eugeniusz Korin zaproponował, żebym razem z nim i Michałem Żebrowskim zrobiła coś w Teatrze 6. piętro. Monodram. Zaprosili Andrzeja Saramonowicza, żeby napisał coś specjalnie dla mnie. Ale to są na razie plany. Zobaczymy...

A Ty nie boisz się, że jak Cię tak nie ma na rynku, to znikniesz i te propozycje się całkiem skończą?


Wręcz przeciwnie, im mniej mnie jest, tym więcej mnie chcą. Nie muszę chodzić na bankiety, żeby dostać rolę. Telefon dzwoni u mnie nieustannie, uwierz mi. Musi być naprawdę coś wyjątkowego, żeby mnie skusić. Takim przełomem był dla mnie film „Bokser”. Byłam tam przepiękną kobietą i grałam główną rolę, nie Szymon Bobrowski, tylko właśnie ja. To była pięknie napisana postać. Dlatego się zdecydowałam. Tak samo było z „Sępem”. Wiedziałam, że chcę to zrobić i w trzecim tygodniu po porodzie pojechałam na zdjęcia próbne. Ja – matka Polka. I nie miało dla mnie znaczenia, kiedy ten film będą robić, czy on będzie w wakacje, czy w roku szkolnym. Bo był doskonały scenariusz. Nie widziałam w ostatnich latach, mówię o tych latach po komunizmie, dobrego kina sensacyjnego w Polsce, w którym bym chciała zagrać… No dobrze, „Psy” były dla mnie takim filmem. Ale potem właściwie długo, długo nic. Aż do „Sępa”.

Widziałaś już ten film?

Nie.

Boisz się?

Nie. Ja po prostu filmów ze sobą nie oglądam przed premierą. Dopiero w kinie.

Aniu, a Ty jesteś dobrą aktorką?

Reklama

Czemu ty mnie o to pytasz? Czy jestem dobrą aktorką?… (Po chwili zastanowienia) Myślę, że w tych naszych czasach powinnaś zapytać: „Czy nie przejmujesz się opinią na swój temat?”. Ale wiesz, mogę powiedzieć, że na pewno nie ma rzeczy, które bałabym się zagrać.

Reklama
Reklama
Reklama