Reklama

„Nareszcie tęcza w ten ponury dzień” – powiedział strażnik celny, gdy zobaczył zbliżającą się postać. Niebieskie włosy, wysoki różowy kapelusz, kolorowa futrzana kurtka, spodnie w zebrę, botki jak z epoki Ludwika XIV, laska. Wszystko połączone ze sobą, pozornie do siebie niepasujące, a jednak bezbłędnie zestawione w jednym looku. Do tego włożone w biały dzień, a nie na bal maskowy. Piaggi właśnie wracała z Londynu. Słowa celnika bardzo ją ucieszyły. Anonimowy przechodzień mógłby uznać, że ta „dziwnie” ubrana kobieta postradała zmysły albo robi sobie żarty.
Piaggi nie brakowało poczucia humoru, ale kierowała nią przede wszystkim wielka miłość do mody. Kreowała ją przez ponad 50 lat. W tym czasie stworzyła około 7000 stron dla włoskiego „Vogue’a”: sesji, tekstów, trendów. Uzbierała 265 par butów, 932 kapelusze, 2865 kreacji, 31 boa. Była muzą najsłynniejszych kreatorów naszych czasów: Manolo Blahnika, modysty Stephena Jonesa, Karla Lagerfelda. Ten ostatni zadedykował jej książkę złożoną z dziesiątków szkiców jej stylizacji, a brytyjskie Muzeum Wiktorii i Alberta poświęciło jej oddzielną wystawę, która okazała się wielkim sukcesem. I choć sama była niska, okrągła i daleka od klasycznej piękności, to właśnie ona zawsze najbardziej przykuwała uwagę.
„MODA JEST DLA MNIE JAK TRANS”
W takim transie Piaggi żyje od dziecka. Urodziła się w 1931 roku. Już jako mała dziewczynka kochała się przebierać i traktowała to bardzo poważnie. Uwielbienie do mody wyniosła z domu. Jej ojciec był kupcem w domu towarowym La rinascente w Mediolanie. Zmarł, kiedy miała 7 lat. Gdy była nastolatką, matka wysłała ją do szkoły z internatem, którą Piaggi wspominała jako piekło. odrywała się od rzeczywistości, dając się pochłonąć lekturze kultowych wówczas, amerykańskich magazynów filmowych: „Photoplay” i „Movieland”. Rzuciła szkołę i zaczęła pracować jako au pair.
Miała smykałkę do języków obcych (płynnie mówiła w sześciu), więc na początku lat 50. dostała pracę jako tłumaczka w wydawnictwie Mondadori. Tam poznała swojego przyszłego męża, fotografa Alfę Castaldiego. Pobrali się w 1962 roku (i współpracowali aż do jego śmierci w 1995). Już wtedy był wpływową postacią we włoskiej modzie i pracował dla „Vogue’a”. To on wprowadził Annę do modowego towarzystwa. Wkrótce Piaggi została redaktorką mody w piśmie „Arianna” i zaczęła regularnie podróżować do Londynu. Podczas jednego weekendu potrafiła obejrzeć ponad 80 butików. Była zachwycona stylem ubierania się londyńskiej ulicy lat 60. To tam nauczyła się miksować historyczne stroje ze współczesnymi i awangardowymi.
W Londynie poznała także fotografa Davida Baileya, który przedstawił ją historykowi sztuki Vernowi Lambertowi. Od razu przypadli sobie do gustu i zostali przyjaciółmi na całe życie. Połączyła ich pasja do ubrań i mody vintage. Lambert miał swoje stoisko w Chelsea Antique Market, sprowadzał i sprzedawał cenne egzemplarze ubrań od projektantów. Z Anną potrafili godzinami wyszukiwać wartościowe kreacje na aukcjach. Pracując w „Ariannie”, odkryła rodzinę Missonich, którzy szyli ubrania z dzianiny i ozdabiali je printami. To właśnie jej zawdzięczają karierę, boom na ich fasony zaczął się po tym, jak opublikowała na okładce sesję z ich strojami. – Staliśmy się przyjaciółmi. Spędziliśmy razem ponad 50 lat, razem podróżowaliśmy i wyjeżdżaliśmy na wakacje – wspominała po śmierci Piaggi założycielka domu mody Rosita Missoni. – Anna była królową akcesoriów. Podchodziła do mody ironicznie. Śmiała się z siebie, ale nie pozwalała na to innym. Była wyjątkową dziennikarką, zawsze otoczoną przez paparazzi. Szalenie inteligentną, z niesamowitą wiedzą o modzie. Na początku lat 70. Piaggi przeniosła się do „Vogue’a” i wkrótce poznała Karla Lagerfelda, co zapoczątkowało nowy etap w jej życiu.
„ZASADY JEJ Nie OBOWIĄZUJĄ”
Lagerfeld mówił o Annie: – Liczy się tylko spontaniczność. Sama nie wie dziś, co włoży jutro. Każda chwila może być dla niej inspiracją. Poznali się w 1974 roku. Projektant zachwycił się jej ekstrawaganckim podejściem do mody i uczynił z niej swoją muzę. Szkicował ją za każdym razem, gdy się spotykali. – Robiłem to, ponieważ chciałem uchwycić ten moment. Wiedziałem, że już nigdy nie będzie taki sam. Zbiór tych rysunków Lagerfeld opublikował w wydanej w 1986 roku książce „Anna-chronique”. Wszystkie szkice zebrane w albumie projektant stworzył na przestrzeni 12 lat, a rysował ją najczęściej wtedy, gdy odwiedzała go w jednej z jego posiadłości: w Bretanii, Monte Carlo lub Paryżu. We wstępie do książki pisał: „Z Anną zwykłe śniadanie zmieniało się w prawdziwy event”.
Na początku lat 80. Piaggi została mianowana redaktor naczelną nowego pisma „Vanity”. Choć wydawane było jedynie przez trzy lata, uchodziło za wpływowy tytuł w świecie mody. Słynęło z awangardowych sesji i odważnej tematyki. Pod koniec dekady Anna zaczęła na stałe współpracować z włoskim „Vogue’iem”. A na początku lat 90. powstała jej słynna rubryka „D.P. Doppie pagine di Anna Piaggi”, która w magazynie funkcjonowała przez kolejnych 18 lat, aż do jej śmierci. Nazwano ją „doppie pagine” ponieważ każdy materiał publikowany był na dwóch sąsiadujących ze sobą stronach. Za każdym razem były odzwierciedleniem trendów i jej wyobraźni. Czasem był to kolaż, w którym przenikały się moda, sztuka, design. Czasami zdjęcia z backstage’ów pokazów mody, na których Anna szczegółowo i inteligentnie objaśniała czytelnikowi nowe tendencje. Swoje strony spisywała na czerwonej maszynie Olivetti Valentine, nawet w epoce komputerów i internetu. Jej rubryka stała się tak popularna, że kolekcję jej stron z „Vogue’a” wydano w książce „Fashion Algebra”. Ale i tak to Anna i jej wizerunek zawsze grały pierwsze skrzypce.
„CHCIAŁABYM BYĆ KRÓLOWĄ”
Jako dziecko była brzydkim kaczątkiem. Mówiła, że nie jest fotogeniczna. Ale znalazła na to sposób. „Jeśli mogłabym być kim innym, chciałabym być nowoczesną królową – mówiła – zawsze o tym marzyłam. Ta atmosfera, ubrania... Nie chodzi tu o pieniądze, tylko o styl i władzę”. Postanowiła odwrócić uwagę od swojej fizyczności za pomocą ekscentrycznych stylizacji. W jednym z wywiadów przyznała, że wzoruje się na technice stosowanej przez Elżbietę I, która wraz z upływem lat malowała twarz na biało i robiła sobie coraz mocniejszy, przerysowany make-up.
Piaggi na swoim dworze miała dwóch pomocników: brytyjskiego modystę Stephena Jonesa i włoskiego projektanta butów Manolo Blahnika. To oni pomagali jej, niczym królowej, stworzyć niepowtarzalne zestawy ubrań. Wszyscy poznali się na początku lat 80. podczas zorganizowanej przez Annę sesji do „Vanity”. Bajkowe kapelusze Jonesa zachwyciły ją tak bardzo, że postanowiła ściąć włosy na krótko, aby mógł na nich tworzyć niczym malarz na płótnie. „Byłam dumna z moich włosów w latach 70. Ale kapelusze są dla mnie namiastką szczęścia”. W ciągu dwudziestu kilku lat stworzyli setki kapeluszy. Nie obyło się bez wpadek. Na przyjęciu weselnym Palomy Picasso pojawiła się w olbrzymim kapeluszu z piórami, który stanął w płomieniach, gdy przechodziła obok kandelabru. Czasem jej nakrycia głowy były tak duże, że wolała zobaczyć kolekcję za kulisami, zamiast zasłaniać widok innym, siedząc w pierwszym rzędzie.
Blahnik był jej osobistym szewcem. Tworzył dla niej buty godne niemalże Marii Antoniny. Najbardziej rzucały się w oczy fasony. W swoim stylu zawsze łączyła vintage z tym, co współczesne. „Uważam, że kupowanie ubrań na aukcjach jest znacznie bardziej ekonomiczne niż od projektantów haute couture. Mam ubrania, które powinny wisieć w muzeum, a kupiłam je za 50 dolarów”. Kolekcjonowała kreacje z lat 20., suknie od Paula Poiret i Schiaparelli, garsonki Ossie Clarka z lat 60., bluzki projektu Karla Lagerfelda dla Chloé z lat 80. i współczesne projekty Kenzo, Missoni, Margieli, Dolce & Gabbana. Ale nie tylko ubrania z metką. Potrafiła ubrać się w kamizelkę pracownika McDonald’sa lub szpitalny strój anestezjologa. Wszystko w zależności od czasu i trendów, które przewidywała.
Przypominała XVIII-wiecznego pazia, Szalonego Kapelusznika z „Alicji w Krainie Czarów” i muszkietera w jednym. Ale choć często miała na sobie dziesiątki sztuk ubrań, każdy zestaw był skrupulatnie dobierany i łączył się jak puzzle, a następnie fotografowany polaroidem, aby go nigdy więcej nie powtórzyć. – Często wkładała te same fasony, ale nigdy nie nosiła ich tak samo. Nigdy w tym samym kontekście – mówił Lagerfeld. To była jej żelazna zasada. Wyjeżdżając na weekend, potrafiła zabrać ze sobą 10 walizek ubrań. – Musieliśmy brać pociąg z Mediolanu do Paryża, jadąc na Fashion Week, bo Anna miała tyle walizek – wspominał jej mąż Alfa Castaldi.
„MODA JEST FORMĄ KOMUNIKACJI”
– Świat mody stracił jedną z najbardziej oryginalnych i twórczych redaktorek – mówił po jej śmierci Giorgio Armani. – Była wizjonerką ze złotym sercem. Świat bez niej będzie trochę mniej kolorowy – komentowała Donatella Versace. Ale jeśli dobrze się rozejrzeć, Piaggi zyskała sporo naśladowczyń. Tak jak ona, są modowymi indywidualistkami. To ekscentryczki, dla których moda stoi zawsze na pierwszym miejscu. Lubią się nią bawić i traktować z poczuciem humoru. Gotycka dziennikarka Diane Pernet, chodząca haute couture Daphne Guinness, nastoletnia blogerka retro Tavi czy stylistka Anna Dello Russo, która przez kilkanaście lat pracowała z Piaggi we włoskim „Vogue’u” – każda z nich ma indywidualny styl, niepowtarzalną obsesję, szaleństwo. Każda jest ekstrawagancka na swój sposób. Ich wizerunek różni się od Piaggi, ale nie podejście do mody czy życia. To ona przetarła im drogę, łamała konwenanse, była prekursorką wśród modowych ekscentryczek i wzorem dla ich kolejnych pokoleń. Teraz to one będą kontynuowały jej dzieło. I jak mówi Stephen Jones: – Była talizmanem dla wszystkich, którzy wierzą, że moda może być sposobem na życie. I że wolność ekspresji powinna przejawiać się w tym, co nosimy.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama