Reklama

Anna Nehrebecka: nie chodzi o to, żeby wszystko zaakceptować, ale by trwać w tym, co szlachetne i dobre
– Moja mama nie pracowała zawodowo, zajmowała się domem, moim tatą, mną i braćmi. Gotowała, prała, sprzątała, robiła zakupy, ale też czytała nam książki i opowiadała bajki. Miała poczucie odpowiedzialności za dom i rodzinę. Ojciec zapewniał byt. Oboje zawsze mieli dla nas czas. Niedziele były bardzo rodzinne: wspólny obiad, ciasto upieczone przez mamę. Dzięki tej przewidywalności rodzina i dom kształtowały we mnie spokój, poczucie bezpieczeństwa. Wracając ze szkoły, wiedziałam, że mama czeka na mnie z obiadem. W domu się nie przelewało. – Uczono mnie, że może być biednie, ale żeby było czysto, schludnie i że nie jest to powód do kompleksów wynikających z zazdrości. Że skromne życie nie odziera z godności. Bo nie mierzy się wartości człowieka stanem posiadania. Pamiętam, jak moja rodzina w Londynie, wojenna emigracja, złożyła się, by kupić mi na maturę lakierki na obcasiku. Wtedy marzenie każdej panny! Okazały się za małe. Popłakałam się. Miałam obrazić się na rodzinę, na świat? Nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy, aby rozdzierać szaty i rozpamiętywać, że nie mogę kupić czegoś, na co mam ochotę, choć jak każdy miałam swoje pragnienia.
Kamienica na warszawskim Powiślu. Mieszkanie aktorki emanuje spokojem, ciepłem. Pełno w nim starych rodzinnych pamiątek, fotografii, książek. Anna Nehrebecka coraz częściej się zastanawia, dlaczego niektórzy manifestują postawę w stylu: „Mnie ten kraj nic nie dał, ja stąd wyjeżdżam”. – Nie rozumiem tego. To kto ma ten kraj naprawiać, budować!? Jednocześnie płaczemy i cierpimy, gdy spadnie na nas narodowa tragedia, kiedy łopoczą sztandary na wietrze, a my możemy powiedzieć z dumą: „My, Polacy, patrioci”. Ja również kocham i szanuję pieśni patriotyczne, ale nimi nie zbuduje się kraju! Od trzech lat aktorka jest warszawską radną. – Dlaczego? Bo od początku nie było mi obojętne, co tu się dzieje. Polska zawsze była moim miejscem na ziemi, ale bez używania wielkich słów „patriotyzm”, „ojczyzna”, bez heroicznych opowieści. Ta tradycja nie brała się z blichtru, tylko z codziennego działania. Ojciec uczył mnie odpowiedzialności: „Patrz, co jest wokół ciebie, bo żyjesz między ludźmi, z nimi”. Nie muszę być wielkim działaczem społecznym, ale muszę mieć świadomość, że żyję wśród ludzi. I że wspólnie coś tworzymy. Niestety, w Polsce albo wszyscy siedzą cicho, albo – gdy ktoś chce coś zrobić – odzywają się głosy: „Idiota, wychyla się!”, „Ja bym to zrobił lepiej”, i dalej siedzi cicho. Albo pojawia się postawa roszczeniowa: „Nam się to należy!”.
Dzisiejszy patriotyzm to głównie szczucie jednych na drugich lub krytyka. Sprzątanie po swym psie na spacerze, segregowanie śmieci to dla jednych ograniczanie wolności, dla innych zaś przyczynek do postawy: „A co ja będę się wysilał, skoro inni tego nie robią”. No, ale ktoś wreszcie musi zacząć! To jest odpowiedzialność, obywatelskość, kultura, szacunek dla tych, z którymi dzielimy przestrzeń. W domu nauczyła się tolerancji i tego, że nikt nie jest doskonały, że ludzką rzeczą jest zrobić błąd, ale trzeba mieć odwagę do niego się przyznać. –
Rodzice uczyli mnie, że za swoje decyzje ponosi się konsekwencje, zwracali uwagę, by nie zrzucać winy na innych, jeśli coś mi się nie uda. „Zaczynaj od siebie”, mówili. Bardzo proste i pod-stawowe zasady, prawda? Jeśli wpajane są od dziecka, kształtują człowieka na resztę życia. Jest katoliczką. To daje wewnętrzną siłę, porządkuje świat. – Niestety, nasz katolicyzm często kończy się na deklaracjach. Nasze życie, postawa z taką prawdziwą wiarą, miłością bliźniego często nie ma wiele wspólnego. Pokora jest ważna. Trzeba znać swoje miejsce, a ono wcale nie jest gorsze od tego w pierwszym rzędzie. Jej dom jest kontynuacją tego z dzieciństwa.
Z córką Agatą, pracującą w Belgii, widzą się kilka razy w roku, ale codziennie rozmawiają przez telefon, Skype’a. Z Magdą spotyka się częściej – druga córka mieszka w Warszawie. Boże Narodzenie, Wielkanoc to czas świąt i wielkiej radości, bo Anna Nehrebecka spędza je z całą rodziną. Zawsze. – Żyjemy w poczuciu wzajemnego wsparcia. Nie musimy o tym mówić – jak w prawdziwej przyjaźni. – Gdy córki były małe i chciały porozmawiać, aktorka i jej mąż zawsze byli dla nich. – Nawet gdy mieliśmy mnóstwo zajęć, nigdy nie usłyszały od nas: „Teraz nie mogę, przyjdź później”.
Zakładając rodzinę, wiedziałam, że będzie dla mnie najważniejsza. Nie wyobrażałam sobie siebie bez męża i dzieci. A one to największa życiowa odpowiedzialność: dawanie początku kolejnemu pokoleniu. Mając potem do wyboru bankiet i dom, wybierałam to drugie. Dlatego bycia żoną i mamą nigdy nie odbierałam jako poświęcenia. Dziwią mnie dziś narzekania o „upośledzonym losie kobiety, bo ona rodzi dziecko”. To niech nie rodzi! Wiadomo, są konkretne obowiązki, gdy ma się rodzinę. Jeżeli przypadają na mnie, nic mi po narzekaniu, że ja mieszam zupę, a koleżanka robi się na bóstwo. Jedno nie wyklucza drugiego. Uważa, że każdy powinien funkcjonować w obrębie pewnych norm. – Mam wrażenie, że dziś najważniejsze jest, kto kogo obrazi, kto jaką puści plotkę. Jestem kompletnie nieodporna na szerzące się chamstwo. Agresywne, bezmyślne. 20, 40 lat temu tak nie było. To paradoks naszych czasów: gdy próbuje się z chamstwem walczyć, słychać oburzenie: „Ograniczają nam wolność!”. Kiedyś człowiek honoru odpowiadał za swoje słowo. Dziś przestało ono cokolwiek znaczyć, służy do manipulacji, obrażania, podżegania. Czasem czuję, że to nie mój świat. O Annie Nehrebeckiej mówi się czasem: „panna z dworku”. Kwituje to zawsze lekkim uśmiechem. I dodaje, poważniejąc: – Tak, mam szlacheckie tradycje w rodzinie, ale pochodzenie naprawdę nic nie znaczy. Liczy się, co człowiek sobą reprezentuje, jakimi regułami rządzi się w życiu. W filmie grała kobiety szlachetne, dobre. Są tacy, którzy ciągle patrzą na nią przez pryzmat tych ról. – Przez to niektórzy umieścili mnie na jakimś piedestale. Kiedyś przy straganie, gdzie kupuję jarzyny i owoce, zagadnął mnie sprzedawca: „Gdy opowiedziałem znajomym, że pani osobiście robi zakupy, nie wierzyli. Twierdzili, że kłamię”. A ja nie zmieniłam się. Żyję jak żyłam, wyznaję te same wartości. Każdy ma swój mały świat. Można go sobie tworzyć w tym „okropnym świecie”, ale trzeba pamiętać, że żyje się tu i teraz. Choć czasem trudno. Bo nie chodzi o to, by wszystko akceptować, ale by trwać w tym, co dla nas ważne, szlachetne i dobre.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama