Anna Dereszowska - systemy zsynchronizowane
Kiedy pewna moja znajoma dwadzieścia kilka lat temu wychodziła za mąż, jej przyszła teściowa mocno sarkastycznym tonem udzieliła jej nauki: „No, to teraz skończą ci się koleżaneczki”. Ale moja znajoma już wtedy świetnie wiedziała, że kobieta bez mężczyzny spokojnie da sobie radę, natomiast bez „koleżaneczek” nie bardzo i przez całe swoje małżeństwo, narażając się na nieustanną krytykę teściowej, że nie może usiedzieć w domu, dbałanie tylko o swój związek, ale również o to, by mieć wokół siebie kilka prawdziwych przyjaciółek.
Oczywiście wyszło jej to na zdrowie, i nie tylko w zakresie poradnictwa urodowego oraz pożyczania szklanki cukru w niedzielny wieczór, ale głównie w sytuacji kryzysowej, gdy niecałe dziesięć lat po ślubie uwielbiany mąż zostawił ją z dwójką dzieci. Od zwariowania uratował ją nie żaden cudowny książę na białym koniu, tylko właśnie inne kobiety. To one wsparły ją moralnie, psychicznie i materialnie. To one pożyczyły kasy, gdy zabrakło, robiły zakupy i stawiały jej bańki, gdy zachorowała, zajmowały się jej dziećmi, gdy siedziała u adwokata, pomogły znaleźć lepiej płatną pracę, by mogła wraz z dziećmi godnie żyć, bo alimenty dostała groszowe. Tak na marginesie na usprawiedliwienie teściowej dodam, że to przedwojenny materiał, a więc wzorce kulturowe pokolenia, w którym kobiety dopiero musiały walczyć o to, co my dzisiaj po prostu mamy – w końcu we Francji kobiety uzyskały pełne prawo wyborcze dopiero w 1956 roku, a w Szwajcarii – uwaga – w 1971. Posiadanie przyjaciółek i możliwość kontaktu z nimi w dowolnie wybranym momencie to naprawdę jest jedna z najważniejszych spraw w naszym życiu, bo żaden mężczyzna, żaden nawet najwspanialszy mąż, narzeczony czy partner nie udzieli ci takiego wsparcia jak inna kobieta. I nie dlatego, że nie chce, bo może nawet by i chciał, tylko dlatego, że nie umie, bo dla niego co innego jest ważne. My skupiamy się na uczuciach, oni na faktach i to jest ta zasadnicza różnica. Przyjaciółka nie tylko rozumie twoją wściekłość, gdy po wyjściu od fryzjera mówisz, że przez najbliższy miesiąc będziesz chodzić w chustce, ale jeszcze w ekspresowym tempie dostarczy ci malownicze nakrycie głowy kolorystycznie dopasowane do większości twojej garderoby. Przyjaciółka naprawdę rozumie, co czujesz, gdy twój facet zapomniał o twoich urodzinach, na waszą rocznicę dał ci w prezencie toster, a po powrocie z imprezy zrobił awanturę, że za bardzo uśmiechałaś się do tego świetnie ubranego przystojniaka (choć w twojej opinii to ani nie był przystojniak, ani świetnie ubrany, ani się do niego nie uśmiechałaś). Przyjaciółka cię nie ocenia, nie chce cię zmieniać, nie rości sobie praw do decydowania o twoim życiu. Godzinami może obgadywać z tobą wszystkie „za” i „przeciw” przed podjęciem ważnej decyzji, bez poganianiacię i uwag w rodzaju: „Nad czym tu się zastanawiać?”. Z przyjaciółką pogadasz o wszystkim: najmodniejszym kolorze lakieru do paznokci, mikroświnkach, nowej diecie, książce Joyce Carol Oates i upodobaniu Krzysia z działu reklamy do różowych skarpetek. Ustalisz, czy zmienić zasłony w salonie już teraz, czy za rok i czy na błękitne, czy raczej założyć żaluzje oraz gdzie w mieście jest najlepsza pralnia chemiczna, w której nie zniszczą ci kosztującej pół twojej pensji sukienki. Obgadasz twój pomysł na założenie własnej firmy oraz związek Alicji Bachledy-Curuś z Colinem Farrellem. (Swoją drogą ciekawe, czy ona w tym Hollywood ma jakieś prawdziwe przyjaciółki?). A gdy wylądujesz w szpitalu, przyjaciółka rzuci zebranie, naradę czy co tam ma ważnego w pracy i przywiezie ci strzykawki jednorazowe i wenflony, bo szpitalowi brakuje oraz wodę w sprayu, tonik i waciki, żebyś w sytuacji, gdy nie wstajesz z łóżka, mogła choć odświeżyć twarz, bo – zakład? – twój facet o tym nie pomyślał. Pójdzie z tobą do kina, gdy wydzwonisz ją pięć minut przed seansem, a kiedy zapłakana w środku nocy zapukasz do jej drzwi, nie będzie głupio pytać, co się stało i czyja to wina, tylko zrobi ci gorącej herbaty, otworzy różowewino, da pudełko chusteczek i swoją piżamę i powie, że możesz zostać u niej tak długo, jak zechcesz. Kiedy kilka lat temu pewna moja przyjaciółka kupiła swój pierwszy samochód, musiała nauczyć się nim jeździć. Nie w sensie prowadzenia go, ale poruszania się po mieście, które do tej pory znała z perspektywy autobusu, bo ta, jak wiadomo, od samochodowej różni się zasadniczo. Ostatecznie pasażer autobusu nie musi wiedzieć, która ulica jest jednokierunkowa, która ślepa i który zjazd z mostu Poniatowskiego prowadzi na Żoliborz. Wsiadałyśmy więc do żółtej corsy i niespiesznie przemierzałyśmy Warszawę, dając się prowadzić ulicom, nakazom skrętu w prawo i zakazom skrętu w lewo, bo wyszłyśmy z założenia, że i tak dojedziemy tam, gdzie chcemy, nawet jeśli droga nam wypadnie trochę naokoło. Bawiłyśmy się przy tym świetnie, cieszyłyśmy wspólnie spędzonym czasem, odkrywałyśmy kolejne rzeczy, o których mamy podobne zdanie i te, które nas różnią, ale nie są w stanie skłócić. Przeżywałyśmy kolejne wspólne doświadczenie, dzięki któremu mogłyśmy się jeszcze lepiej poznać i zrozumieć. Spotkało się to z krytyką jej faceta, a zarzuty dotyczyły nie tyle marnowania paliwa, choć to także, ile niezrozumienia, jak można godzinami tak jeździć bez celu. Nie mógł pojąć, że to nasze szukanie drogi, poznawanie ślepych uliczek i sposobu wjazdu na parking podziemny w Blue City z wielu powodów może być celem samym w sobie. Nie chciałabym być źle zrozumiana: nie uważam, że faceci są okropni i składają się z samych wad, przeciwnie, mają mnóstwo zalet i ja je doceniam. W wielu sprawach są niezastąpieni, dodają naszemu życiu barw, smaku, często fantazji, a dzięki temu, że są tak kompletnie inni niż my – dają świeże spojrzenie na wiele zagadnień i inną perspektywę, co zawsze jest cenne. Ale jeśli chodzi o wsparcie w szukaniu drogi, rozpoznawaniu celów i dążeniu do nich, wsparcie w warunkach pełnej akceptacji zarówno dla twoich porażek, jak i sukcesów – nie ma jak przyjaciółki. Bo kiedy je masz, to może nawet czasem jesteś sama, ale nigdy nie jesteś samotna.