ANNA CZARTORYSKA Dobra partia
,,Moje nazwisko jest jak kolorowe opakowanie. Odwraca uwagę ode mnie” – mówi. Ale czy można się odciąć od takiego nazwiska? Jej prapraprapraprababką była Izabela Czartoryska. Tacy przodkowie zobowiązują. Oto prawdziwa arystokratka. Księżniczka Anna.
- GALA 51-52/09||
GALA: Dzień dobry, nazywam sie Anna Czartoryska” – co później słyszysz?
ANNA CZARTORYSKA: Że to bardzo piękne nazwisko.
GALA: A jak pytają: ,,Czy Pani jest z tych?...”.
ANNA CZARTORYSKA: Bywam zakłopotana. Ludzie kojarzą nazwisko, ale często nie potrafią powiedzieć, skąd. ,,Czy to ród szlachecki?” – dopytują. Albo mówią: ,,Wow, hrabina, no, no, no”. Nie wiem, czy powinnam ich poprawiać, że nie szlachta tylko arystokracja, że nie hrabina czy księżna tylko księżniczka. Zresztą, w dzisiejszej Polsce te tytuły nie są przecież oficjalnie uznawane.
GALA: To przekleństwo tak się nazywać?
ANNA CZARTORYSKA: Przekleństwo na pewno nie. Ale czasem czuję się tak, jakby otaczała mnie odblaskowa zasłona. Moje nazwisko budzi zainteresowanie, a jednocześnie odwraca uwagę ode mnie, od mojej pracy. Jest jak kolorowe opakowanie… Wielu ludziom to już wystarczy. A przecież dopiero wewnątrz jest to, co naprawdę ważne.
GALA: W aktorstwie dopuszczane są pseudonimy. To może rozwiązać problem.
ANNA CZARTORYSKA: Oj, nie zrozum mnie źle. Jestem dumna ze swojego nazwiska. Wszystko ma swoje dobre i złe strony – jak w tej historii o chłopaku, który chciał zostać aktorem. Jego ojciec twierdził, że to przyniesie wstyd jego rodzinie. „Nie martw się tato, wymyślę sobie pseudonim” – odpowiedział mu. A ojciec na to: „Nie ma mowy! Jak się wybijesz, nikt nie będzie wiedział, że jesteś moim synem!”.
GALA: ,,Kobiety i arystokracja pielęgnują to samo złudzenie – że zdołają się zakonserwować” – powiedział Victor Hugo.
ANNA CZARTORYSKA: Piękne (śmiech) i dosyć złośliwe, ale chyba coś w tym jest. Mówi to księżniczka i kobieta.
GALA: Odnajdujesz w swojej urodzie coś z Izabeli Czartoryskiej, twojej prapraprapraprababci. Jesteś do niej podobna?
ANNA CZARTORYSKA: Sama nie dostrzegam takiego podobieństwa. A kilka razy go szukałam. To raczej inni twierdzą, że mam ,,coś” z Izabeli. Mało brakowało, a odziedziczyłabym imię po innej Czartoryskiej, Marcelinie, uczennicy Chopina, wybitnej pianistce. Rodzice chcieli podtrzymać muzyczną, rodzinną tradycję. Moja mama jest śpiewaczką operową, ja przed aktorstwem studiowałam muzykologię i uczyłam się w szkole muzycznej. Jednak to Izabela mnie fascynuje, a moje związki z jej historią stają się coraz silniejsze.
GALA: Fajna była?
ANNA CZARTORYSKA: Nadzwyczaj inspirująca i wykształcona. Uznała, że skoro żyje w zniewolonym kraju i sama nie może ochronić ojczyzny przed rozbiorami, to chociaż uwieczni Polskę dla potomnych. I udało się. W pałacu w Puławach stworzyła portret kultury polskiej i europejskiej. Teraz jej zbiory znajdują się w Krakowie, w Fundacji Książąt Czartoryskich.
GALA: Gdyby nie wojna, a później komunizm, dzisiaj być może mieszkałabyś w pałacu w Konarzewie.
ANNA CZARTORYSKA: Jego ostatnim właścicielem był mój dziadek, książę Roman Czartoryski. Niedawno byłam tam z moim tatą, który urodził się w Konarzewie, dwa miesiące przed wybuchem II wojny światowej. Nic zatem nie pamięta. Legendę pałacu oboje znamy tylko z opowieści.
GALA: Wychowałaś się za granicą.
ANNA CZARTORYSKA: Mój tata jest dyplomatą. Razem z mamą i bratem przenosiliśmy się tam, gdzie on pracował. Od szóstego roku życia przez sześć lat mieszkałam w Holandii, a potem kilka lat w Norwegii. To było nietypowe, momentami trudne dzieciństwo. Pamiętam swoje pierwsze dni w holenderskiej szkole. W rogu ławki miałam napisane, co powiedzieć, kiedy będę chciała pójść do łazienki. Pokazywałam palcem ten zwrot. Dyktand nie pisałam ze słuchu, tylko przepisywałam z karteczki, nic nie rozumiejąc. Z innymi dziećmi dogadywałam się na migi.
GALA: Wróciłaś do Polski, kiedy szłaś do liceum. ,,Jestem zewsząd, czyli znikąd” – mogłaś wtedy się tak czuć.
ANNA CZARTORYSKA: Przez jakiś czas nosiłam to w sobie. Holandia jest bardzo wyluzowana, tolerancyjna, otwarta na świat. I ja taka z niej przyjechałam. Musiałam się nauczyć, że tutaj, szczególnie w szkole, obowiązuje jednak bardziej konwencjonalny sposób zachowania. Ale powrót do Polski był dla mnie ogromnym prezentem. To dlatego, że za granicą wychowywano mnie w duchu polskości. Cztery razy w tygodniu miałam korepetycje z ojczystego języka. Lubiłam czytać, mieliśmy w domu dużo polskich książek, dzięki czemu byłam na bieżąco z lekturami. Po powrocie zyskałam znowu kontakt z rodziną i poczucie, że pomimo tych wielu przeprowadzek, moje miejsce jest tutaj.
GALA: Zostało w Tobie coś holenderskiego?
ANNA CZARTORYSKA: Mój tata żartuje, że podświadomie odebrałam protestanckie wychowanie. W tamtejszej mentalności jest ugruntowane, że jeśli człowiek osiąga sukces, to znaczy, że Bóg mu sprzyja. Ludzie w Holandii szczycą się i bez skrępowania mówią o swoich sukcesach. W Polsce nie wypada wiedzieć, że jest się w czymś dobrym. Uważam, że to jest niesłuszne. To rodzaj fałszywej skromności, której absolutnie nie uważam za cnotę.
GALA: Kiedy weszłaś na egzaminy do Akademii Teatralnej, było szeptanie: ,,No, zobaczymy, co nam pokaże jaśnie panienka”?
ANNA CZARTORYSKA: Jest tyle znanych nazwisk, budzących skojarzenia na egzaminach. Chociażby dzieci aktorów... Nie było szeptania. Dopiero później dowiedziałam się, że zostając aktorką, nawiązuję do rodzinnych tradycji. Mąż Izabeli, Adam Kazimierz Czartoryski, założył w XVIII wieku nie tylko szkołę rycerską, szkołę kadetów, ale także aktorską. Tam, gdzie teraz jest Uniwersytet Warszawski uczył aktorstwa tych, którzy później występowali w jego teatrze, i pisał sztuki. Byłam zdumiona, że tak dużo teatru było w życiu moich przodków.
GALA: I na nich się nie skończyło. Ty też jesteś związana z teatrem. I masz już wierną widownię. Myślę o ośmiu siostrach Twojego ojca. Wszystkie Cię już oklaskiwały?
ANNA CZARTORYSKA: Kiedy zaczynaliśmy grać „To idzie młodość” w stołecznym Teatrze Współczesnym, nie było wieczoru, żeby na widowni nie siedziała któraś z cioć albo któryś z kuzynów. Co spektakl miałam swoją widownię. To wielka przyjemność, kiedy grasz dla kogoś bliskiego.
GALA: A będziesz potrafiła odegrać sceny, w których trzeba bluźnić, bić partnera w twarz albo całkowicie się rozebrać? Aktorce wypada, ale czy arystokratce?
ANNA CZARTORYSKA: Do tej pory we Współczesnym dosyć bezpiecznie oswajałam się ze sceną i z publicznością. Chociaż przyznaję, że pewne momenty w spektaklu „Moulin Noir” były dla mnie trudne. Każdy aktor ma problemy z pokonaniem jakiejś zawodowej bariery. Ostatnio słyszałam, że wielki Gustaw Holoubek nie lubił śmiać się na scenie i robił to sporadycznie. Są również i tacy, którzy nie płaczą przed widzem, kamerą. A bariera nagości? Zawsze jest. Trzeba się tylko zastanowić, czy taka scena ma sens.
GALA: O tak urodzonych, jak Ty, myśli się zazwyczaj: ,,Ona sobie poradzi”, ,,Z takim nazwiskiem nie musi pracować”.
ANNA CZARTORYSKA: Wybrałam zawód, z którym nie jest związany nikt z mojej rodziny. Nawet gdyby chcieli, to nie bardzo mogą mi pomóc. Od niedawna jestem niezależna. Dostałam etat w teatrze, zagrałam w dwóch serialach. Radzę sobie. Dziś mało kto myśli o tym, że wojna i 50 lat komunizmu spowodowały, że osoby z moim nazwiskiem miały trudniej, a nie łatwiej. Nasza rodzina straciła wszystko. To nie jest tak, że mamy ziemię, pałace, z których czerpiemy profi ty i możemy nic nie robić. Po wojnie nie tylko zabrano nam majątki, ale też prawo do wykształcenia i zatrudnienia. Dziś, na szczęście, mogę pracować w zawodzie, o którym marzyłam – wedle tezy: ,,Jeśli kochasz to, co robisz, to jakbyś nie przepracował ani jednego dnia”.
GALA: Temat Twojej pracy dyplomowej brzmi: ,,Aktorstwo jako pakt z diabłem”. Co cię opętało?
ANNA CZARTORYSKA: Swego czasu pisałam o artystach, wirtuozach, takich jak choćby Paganini, który był posądzany o pakt z diabłem. Teraz przeniosłam ten temat na aktorstwo.
GALA: Są dowody na to, że sprzedajecie duszę szatanowi?
ANNA CZARTORYSKA: Jest mnóstwo literatury na ten temat, głównie pięknej. Naukowych dowodów nie ma…
GALA: A Ciebie opętał?
ANNA CZARTORYSKA: Mój zawód wymaga wielu wyrzeczeń, życia tu i teraz. Nie pozwala zaplanować, co będzie jutro. Ale ja nie podpisałam żadnego cyrografu.
GALA: Twoje pochodzenie, status, interesował mężczyzn bardziej niż Ty sama? Poczułaś, że pociąga ich nazwisko, a nie Ty?
ANNA CZARTORYSKA: Nigdy. Zawsze miałam zaufanie do ludzi. Że mają uczciwe zamiary. Chociaż myślę, że niektórzy mężczyźni, szukając kogoś na stałe, biorą pod uwagę nie tylko namiętność. Wybierają dziewczynę według klucza: wykształcona, gospodarna, ułożona i z dobrego domu. Czasami miałam poczucie, że jestem postrzegana jako dobra partia.
GALA: Pokochałaś nie jednego, ale trzech mężczyzn. Dwóch nosisz na uszach, a trzeciego w sercu.
ANNA CZARTORYSKA: Pokochałam jednego mężczyznę! Ale rzeczywiście, mam parę wyjątkowych kolczyków. Na jednym jest wizerunek Zbyszka Cybulskiego, a na drugim – Tadeusza Łomnickiego z „Niewinnych czarodziei”. Dostałam je w prezencie na urodziny od mojego brata i jego dziewczyny Zosi. Doskonale wiedzieli, co robią.
GALA: Masz wybór, kiedy któryś Ci się znudzi.
ANNA CZARTORYSKA: Wiedzieli, że bardzo lubię stare polskie kino. Po wielu latach spędzonych za granicą, nadrabiam zaległości, staram się oglądać jak najwięcej naszych filmów. Moim idolem jest Zbyszek Cybulski. Ostatnio oglądałam go w „Jak być kochaną”. To on rozpoczął współczesne aktorstwo fi lmowe w Polsce. Dziś oczywiście wiele się zmieniło i nikt już nie gra tak, jak on, ale to od niego wszystko się zaczęło.
GALA: Cały urok w jego okularach.
ANNA CZARTORYSKA: Wymyślił je sobie. Były nieodzownym elementem wizerunku Cybulskiego.
GALA: A kiedy je zdejmował, to czar pryskał.
ANNA CZARTORYSKA: Miał niewyraziste oko.
GALA: Został nam Łomnicki.
ANNA CZARTORYSKA: Na kolczyku jest jego zdjęcie z ,,Niewinnych czarodziei”. Uwielbiam ten film. Piękny scenariusz, kameralna historia… i te aktorki pełne wdzięku! Dzisiaj nie robi się już takich rzeczy. Szkoda.