Reklama

Rola porucznika Borewicza w kultowym serialu "07 zgłoś się" na zawsze odmieniła jego życie. Był dziennikarzem, stał się bożyszczem ekranu. Kolejne pokolenia widzów pasjonują się jego kryminalnymi przygodami. Ona najpierw przebojowo zagrała dramatyczną rolę w "Masz na imię Justine". Potem pokazała kompletnie inną twarz w komedii romantycznej "Dlaczego nie!". I wygrała. Film cieszy się wielkim powodzeniem. Wychowali się w różnych światach, mają różne doświadczenia. Ale łączy ich życie rodzinne. I pasja ekranu.
Ania w filmie "Dlaczego nie!"

Reklama

GALA: Jakie ma pani pierwsze wspomnienie z wujkiem?
BRONISŁAW CIEŚLAK: Ania jest córką mojego brata, więc nazywając rzecz dokładnie, jestem jej stryjkiem. Ale Ania nigdy tak na mnie nie mówi.
ANNA CIEŚLAK: Gdy byłam mała, rodzice nie pozwalali mi oglądać "07 zgłoś się", więc nie znałam wujka z ekranu. Ale nigdy nie zapomnę, jak mył samochód pod naszymi oknami. Mieszkaliśmy w bloku w Szczecinie, na dole był wielki parking. Wujek odwiedził nas w wakacje i szorował samochód gąbką, a wszyscy sąsiedzi robili mu zdjęcia z okien. Wspominają to do dzisiaj. Drugi raz pamiętam, pojechałam do Krakowa i wujek zabrał mnie na plan teatru telewizji. Sztuka była kostiumowa, aktorki w pięknych sukniach, jedna wzięła mnie na kolana. Bardzo to przeżyłam.
BRONISŁAW: Pamiętam, chodziłaś jak zaczarowana. Może wtedy połknęłaś bakcyla aktorstwa? Chociaż myślę, że tak naprawdę stało się to po kontakcie z Andrzejem Wajdą.
ANNA: To prawda, siostra wypchnęła mnie na casting do Warszawy, gdy szukano aktorki do roli Zosi w "Panu Tadeuszu". To był mój pierwszy kontakt ze stolicą, na dworcu trwał strajk bezdomnych, leżeli gromadnie na podłodze holu. Na Chełmskiej w wytwórni też były tłumy. Po wielu eliminacjach dostałam się do piątki dziewczyn, z którymi pracował już sam pan Andrzej Wajda. Ubrano mnie w kostium z epoki, miałam przypięty blond warkocz. Żyłam jak w szoku, nie mogłam spać po nocach.
BRONISŁAW: Straszliwie podniecona opowiadałaś, że kazano ci zasłonić twarz książką, tak żeby wystawały tylko oczy. I grałaś tymi oczami.
GALA: Wielki zawód, gdy rolę dostała inna?
ANNA: Nie traktowałam tego jako porażki. Dla mnie to była wielka przygoda. Inny świat, który zaczął mnie wciągać. I w końcu postanowiłam: zdaję do szkoły aktorskiej.
GALA: Patronował pan narodzinom artystki?
BRONISŁAW: Uczę się ślizgać po internecie i tam znajduję różne złośliwe domysły, że koteria, że coś jej załatwiłem. Otóż jest to nie tylko nieprawda. Było wręcz odwrotnie. Rok przed maturą Ania poinformowała mnie o swej życiowej decyzji, że będzie zdawać. Próbowałem jej to wybić z głowy. Jako trochę doświadczony wiem, że to zawód wysokiego ryzyka. Znałem wielu nieszczęśliwych aktorów, którzy całe życie czekają na wielką rolę i umierają rozgoryczeni. Gdy Ania oblała za pierwszym podejściem, pomyślałem: moje na wierzchu. Ale ona postanowiła zostać w Krakowie, zapisała się na przygotowawcze kursy i dzielnie wytrwała do drugiej próby. Nie chciałem jej pomagać, nie przyłożyłem do jej sukcesu małego palca. Do tego stopnia, że mój dobry znajomy Krzysztof Orzechowski, dyrektor Teatru Słowackiego, zaangażował Anię do swojego zespołu, a dopiero potem dowiedział się, że jest moją bratanicą. Nawet już zastanawiałem się, czy nie narażam się swoim biernym oporem rodzonemu bratu.


ANNA: Muszę coś dodać. Wujek, co prawda, nie kiwnął palcem, ale bardzo pomogła mi jego córka Kasia. W momencie gdy nie dostałam się pierwszy raz na studia, w domu babci odbyła się narada.
BRONISŁAW: Nie uczestniczyłem w niej...
ANNA: Był tam mój tata, który był przeciwny, żebym na rok poszła do prywatnego studium aktorskiego. Według niego po liceum powinnam zdawać na normalną, publiczną uczelnię i zdobyć wykształcenie. Babcia nie zabierała głosu, za to w mojej obronie stanęła Kasia. Powiedziała, że trzeba dać mi rozwinąć skrzydła. Że jeśli się uda, wszyscy będą zadowoleni. A jeżeli mi nie pozwolą, całe życie będę miała im to za złe. I przekonała tatę.
GALA: Pani rodzice na słowo "artystka" reagują lękiem?
ANNA: Nigdy mi nie przeszkadzali, uważali, że to są moje decyzje. Pamiętam, gdy w liceum chodziłam na pierwsze dyskoteki, mama mówiła: ?Co ja mam ci mówić? To ty budujesz moje zaufanie do siebie?. To było fajne, bo moja siostra i ja wiedziałyśmy, że rodzice nam ufają. A gdy się potykałyśmy, była rodzinna narada przy kubkach kakao z pianką, przy których wyciągaliśmy wnioski z pomyłek.
GALA: W waszej rodzinie są jeszcze jacyś aktorzy?
ANNA: Na razie nie, ale Janek, najmłodszy syn wujka, zapowiada, że on też spróbuje.

Reklama

BRONISŁAW: Bardzo podniecony tym, że Ania jest aktorką, jest najmłodszy brat mojego nieżyjącego ojca, Zygmunt. W powojennych czasach, po skończeniu szkoły morskiej, uciekł z Polski. Został kapitanem żeglugi wielkiej, pływał po oceanach, potem osiadł we Francji, mieszka pod Paryżem. Szwendając się po świecie, przez jakiś czas próbował plątać się w artystycznym środowisku francuskim i asystował wielkiemu gwiazdorowi francuskiego kina Gérardowi Philipe'owi. Mam takie wzruszające mnie zdjęcie, na którym stryj przebrany w kostium - szlachcica francuskiego epoki rewolucyjnej jest partnerem gwiazdora. Zygmunt był ostatnio w Krakowie, chciał spotkać się z Anią, ale się minęli. Ona jest strasznie rozbiegana, fruwa między Krakowem, Warszawą i Łodzią. W Krakowie ma kotwicę, bo tu jest teatr, etat i gaża, w Warszawie film, a w Łodzi ma chłopaka.
ANNA: Zdradziłeś mnie...
GALA: Pan ogląda filmy i spektakle z bratanicą?
BRONISŁAW: Tak, ale niech pani nie oczekuje ode mnie jakiegokolwiek recenzowania aktorstwa Ani. To niewykonalne, nie potrafię spojrzeć na nią obiektywnie. Miałem teściową, mamę mojej pierwszej żony, która była lekarzem pediatrą. Istnieje obyczaj, który mi się bardzo podoba, że doskonały nawet lekarz pediatra nie leczy własnych dzieci i wnuków. Dlatego jak moja mała Kasia zachorowała, teściowa odsyłała nas do kogoś innego. Ale chętnie opowiem o wyrafinowanej przyjemności, której doświadczam, gdy spotykam Annę Dymną albo Annę Polony i one chwalą Anię gorąco. To miód na moje serce. Oświadczam, że nie ma żadnego powodu, żeby Anna Dymna mizdrzyła się do mnie, więc naprawdę mówi to, co myśli. Pozycja, jaką zdobyła Ania, raptem w trzy lata po skończeniu szkoły, jest dla mnie wielkim zaskoczeniem. Cieszę się, że wbrew mojemu krakaniu Ania pięknie się rozwija.
GALA: A co pani myślała o stryjku Bronku, gdy była mała? Był dla pani gwiazdorem?
ANNA: Byłam dumna, podziwiałam go, ale on przede wszystkim był moim wujkiem.
BRONISŁAW: A jak przyjeżdżałem do was, sprawiałem wrażenie jakiegoś nadmuchanego bufona? Odpowiedz szczerze.
ANNA: Absolutnie nie. I nie wystawiam ci laurki. Dało się z tobą normalnie porozmawiać.
BRONISŁAW: Przeżywałem z popularnością rzeczy niesamowite. Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich nigdy nie kupił ani jednego odcinka serialu, natomiast spacyfikowana przez towarzyszy radzieckich wiernopoddańcza Bułgaria popełniła niezwykłą decyzję. Kupili z dziesięć odcinków i puścili w swojej telewizji w kinie nocnym. Bułgaria oszalała. Pojechaliśmy tam z reżyserem Krzysztofem Szmagierem. Przylecieliśmy późnym wieczorem, już na lotnisku wyczułem, że coś się dzieje. Pojechaliśmy spać do hotelu. Rano wychodzimy na ulicę, a tam... tramwaje stanęły, hotel był otoczony tłumem. Trudno to opowiedzieć, obłęd. To jest coś, od czego naprawdę można odlecieć do psychiatryka. Musiałem to racjonalizować. Więc ta cała popularność drażniła mnie, czułem się speszony.
GALA: Ciekawa jestem, co tata pani opowiadał o dzieciństwie z braćmi na krakowskim Kazimierzu?
ANNA: Najwięcej opowiadała mi babcia. Mówiła, że wujek był rozbójnikiem, największym w rodzinie.
BRONISŁAW: "My som chłopoki z Kaźmirza". Byliśmy andrusami. Modna dzisiaj snobistyczna dzielnica, fantastycznie odrestaurowana, była wtedy zakapiorskim, mordobijskim rejonem. Chodziliśmy do szkoły podstawowej na ulicę Miodową, ze mną do szóstej klasy chodził facet, który miał 16 lat i się golił. To była bardzo ponura, twarda dzielnica. Na ulicę Józefa po zmroku lepiej było nie wychodzić. Nie chcę się skarżyć, ale mieliśmy pod górkę. Mieszkanie rodziców miało jeden pokój i kuchnię, nawet nie było przedpokoju. I w tej przestrzeni żyła matka, ojciec i trzech synów. Do tego ojciec był kolejarzem i przez wiele lat pracował na zmiany i dużo spał w dzień. Więc musieliśmy wychowywać się na podwórku.
GALA: A wie pani, dlaczego wujek ma krzywy nos?
ANNA: Oczywiście, ma złamany, pobito go w czasie studiów.
BRONISŁAW: Mam, bez popadania w masochizm, teorię, że naprawdę człowieka wzbogaca to, co jest dla niego trudne. Wartościowsze są nasze dołki niż górki. A najlepiej, jak amplituda jest spora. Gdy los nas rzuca bardzo nisko i bardzo wysoko. Gdy życie biegnie tylko po różach, to wygodne, ale nieciekawe.
GALA: Wychowanie na Kazimierzu zrobiło swoje. A co robią dwaj pańscy bracia?
BRONISŁAW: Jestem najstarszy, Jacek, średni, tata Ani, jest inżynierem budownictwa wodnego, a Witek skończył Akademię Górniczo--Hutniczą. Tylko ja jeden się wyrodziłem z tego technicznego świata i zostałem etnografem. Moim rodzicom rodzili się sami synowie, ale matka natura to wyrównała w następnym pokoleniu i razem z braćmi mamy pięć córek. Na tę liczbę kobiet przypada tylko jeden chłopak, mój najmłodszy Janek.
GALA: Mało kto wie, że w swoim debiucie aktorskim zagrał pan... swojego brata Jacka.
BRONISŁAW: Niektórzy mówią, że wszystko zapisane jest w gwiazdach. Nie wierzę w to, ale w tym wypadku zbieg okoliczności jest zdumiewający. Rola porucznika Borewicza nie była moim filmowym debiutem. Wcześniej wypatrzył mnie reżyser Roman Załucki i ściągnął do wytwórni we Wrocławiu. W serialu "Znaki szczególne" zagrałem inżyniera Bogdana Zawadę i budowałem Port Północny. A prawdziwym budowlańcem wodnym jest właśnie Jacek, tata Ani. Po skończeniu Politechniki Krakowskiej szwendał się po Polsce, budował Górną Wisłę. Osiadł w Szczecinie, tam studiowała rybołówstwo mama Ani, Bożena. I tak na świat przyszły dwie młode Cieślakówny.
ANNA: Pamiętam, co mówiła babcia, mama taty i wujka. Wspominała, że kiedyś mój tata przyjechał ze Szczecina do Krakowa i powiedział: "Mamusiu, poznałem taką dziewczynę z grzywką. Chyba się zakochałem". Na to babcia: "To się żeń. A jak nie chcesz, to zostaw, co będziesz dziewczynie nadzieję robił". Tak to się potoczyło.
BRONISŁAW: Chciałem koniecznie powiedzieć o tym, kiedy moja bratanica naprawdę mi zaimponowała. Tak po ludzku. Moja mama parę lat temu doznała udaru mózgu. Gdy zabraliśmy ją ze szpitala do jej mieszkania, wymagała opieki non stop. Zanim zmarła, przez wiele miesiący była ciężko chora, sparaliżowana. Był to okres największej traumy w moim życiu. W dzień była z nią pielęgniarka, ale potem musiał ktoś przyjść z rodziny i zostać z nią do rana. Dyżurowaliśmy rodzinnie na zmiany. Ania studiowała i mimo że uczelnia aktorska pochłania czas do oporu, znalazła siły, żeby zająć się babcią. I robiła to bez pozy cierpiętnictwa. Sam dyżurowałem, więc wiem, jakie to obciążenie. A Ania tygodniami niewyspana biegała na zajęcia. Nigdy ci tego nie mówiłem, Aniu, wzbudziłaś mój podziw i wdzięczność.

Reklama
Reklama
Reklama