Aneta Todorczuk-Perchuć i Marcin Perchuć
Marcina i Anetę uczucie połączyło w Akademii Teatralnej. On – asystent i aktor Teatru Montownia, ona – studentka. Dopiero zaczynała, a miała u boku kogoś, kto już pracuje w zawodzie, spełnia się. – To nie był równy start dwojga równolatków w zawód. Anetę – jako życiową partnerkę – szybko zacząłem postrzegać jako dopełnienie swojego życia. Stało się bogatsze dzięki żonie. Dała mi szersze spojrzenie na świat – wyznaje Marcin Perchuć.
- Claudia
Są małżeństwem od 2002 r. Przed ślubem wynajęli pokój z kuchnią na warszawskim Muranowie. – Trzeba było się zająć rachunkami i życiem codziennym. Podzieliliśmy się obowiązkami. To było sympatyczne. Od pierwszego roku jej studiów spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Oświadczyłem się Anecie na trzecim roku. Ustaliliśmy, że „wyjdziemy za siebie”, kiedy ona skończy studia – opowiada Marcin. – To, że na uczelni, jako asystent profesora, oceniałem pracę Anety-studentki, nie miało dla mnie znaczenia w naszym życiu prywatnym. W szkole jednak byliśmy skrępowani, że daję jej rady, robię uwagi… Stała na scenie jak na cenzurowanym. Podejrzewam, że stres był potężny. Mnie się wydawało, że za dużo z nią pracuję, a Anecie – przeciwnie! –
Stresowało mnie, że siedzi takie trzecie oko i patrzy na moje błędy. Jestem bardzo ambitna i chciałam wszystko od razu robić bardzo dobrze – wspomina Aneta. – Na zawód właściwie zaczęłam się otwierać po skończeniu akademii, gdy stawiałam pierwsze samodzielne kroki, bez Marcina. Musiałam sama się pozbierać aktorsko i udowodnić sobie: potrafię, stać mnie. Takim już jestem typem, że do wszystkiego wolę dojść sama. Nie do końca lubię, jak mi się radzi. Dziś – 11 lat po ukończeniu szkoły – patrzę na to trochę inaczej – wyznaje aktorka. – O dziwo, najbardziej ujmujące jest w Anecie to, że to kompletnie inna osoba niż ja. To mnie w niej od początku fascynowało. I to, że mimo różnic, dwie osoby chcą się dogadywać. Dzięki temu poszerzyliśmy swoje patrzenie na świat. Jest w tym i ryzyko, ale podjęcie go powoduje, że człowiek stajesię bardziej tolerancyjny. Widzi, że można inaczej, a nie tak, jak całe życie się robiło – dodaje Marcin.
Ona pochodzi z Białegostoku, on z Warszawy. – Inne zwyczaje, nawet świąteczne. Rodzice Anety dawali jej więcej wolności. Spotkaliśmy się: wolny duch i ten ustabilizowany. Aneta całe życie wychowywana z psem, a ja żadnego nigdy nie miałem. I do tej pory nie czuję potrzeby, aby zwierzę egzystowało w naszym domu. Ona jest bardziej spontaniczna – ciągnie Marcin. – Duże znaczenie miała różnica wieku między nami: 5 i pół roku. Kiedy poznałem Anetę, trochę świata już zobaczyłem, a ona dopiero zaczynała go poznawać. A dziś? Kto jest bardziej świata ciekawy, kto jest bardziej spontaniczny ? Wszystko było i jest po stronie mojej żony – uśmiecha się aktor. – O tak, jesteśmy kompletnie różni – potwierdza energicznie Aneta. – Kiedy się spotkaliśmy, Marcin miał 26 lat. Zdziwiło mnie, że facet w tym wieku jest na wszystkich imieninach u taty i mamy i że te uroczystości są dla niego priorytetem! Nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie przychodzi na moje imprezy. Bo rodzina była ponad wszystko?! – Oboje kochają kino, książki, podobnie reagują na pewne sytuacje, sceny. – Nie od razu to przyszło, ale mamy podobne poczucie humoru. Długo trzeba było badać grunt, żeby zobaczyć, za co któreś z nas się obraża, na co można sobie pozwolić. To wymagało czasu i pracy. To też objawia się w coraz bardziej trafionych prezentach urodzinowych czy gwiazdkowych.
Podział zadań domowych i życiowych nastąpił u nich w sposób oczywisty. Zgodny z charakterami i talentami. – Remonty robię ja – opowiada Aneta. – Wbijam gwoździe chętniej niż mój mąż. Ogarniam sprawy domowe, i te dotyczące dzieci. W nocy gotuję pełny obiad, z zupą, bo musi być! Przy okazji zapraszam do Teatru Polonia na spektakl „Matka Polka terrorystka”, w którym dużo więcej mówię na ten temat. I gdzieś pod tym się podpisuję – śmieje się Aneta. Na jej pytanie „Dokąd jedziemy na wakacje?”, Marcin zawsze odpowie: „Kochanie, znajdź, zaplanuj, wybierz”. – Trochę idzie na łatwiznę, ale ufa moim wyborom. Jestem z jednej strony organizatorką i panią od zadań specjalnych, z drugiej – roztrzepana, Marcin musi mnie po drodze pozbierać.
Aneta zna gorzkawy smak bycia młodą aktorką-mamą. – Miałam 27 lat i po urodzeniu Zosi przez półtora roku na własne życzenie siedziałam z córką przy piersi, ale nie bardzo na to się zgadzałam. Czułam, że wypełniam obowiązek matki-Polki. Nie zapomnę swego pierwszego spektaklu po porodzie. To była „Szkoła żon” w Teatrze Narodowym i duża rola Anusi. Urlop macierzyński trwał równo 112 dni. Sto trzynastego musiałam stanąć na scenie i zagrać. Kompletnie nie byłam na to gotowa! Czułam się bardziej matką niż aktorką. Nie weszłam w kolejny spektakl, nie chciałam. Scenarzystów „Samego życia” poprosiłam, aby przez jakiś czas nie pisali mi już scen w serialu. A potem zaczęło mi tego brakować. Patrzyłam na Marcina. Jego kariera spektakularnie skoczyła. Teatr Montownia, spektakle, dubbingi, uczelnia. Nie było go w domu. Oczywiście zarabiał, utrzymywał nas. Ten czas zapamiętałam jako niezwykle trudny. Tak, zazdrościłam Marcinowi propozycji. Całkiem naturalne uczucie, choć nieprzyjemne. Kiedy więc urodził się Stasio, 3 tygodnie po porodzie byłam już na castingu do roli w musicalu.
W „Próbach” Schaeffera grali razem i nie razem: bo na scenie nie było między nimi żadnej relacji. Teraz w „Przedstawieniu świątecznym” w Och-Teatrze grają małżeństwo. – Pierwszy raz widziałam męża podczas procesu twórczego. Zaimponował mi pracowitością. Cały czas na scenie i jednocześnie w dwóch serialach oraz w spektaklach w Krakowie. Był potwornie zmęczony. Bałam się bardziej o jego zdrowie niż o naszą relację sceniczną. Grać z nim lubię, bo jest bardzo zdolnym aktorem. – I nawzajem – ripostuje Marcin. – O dziwo, Aneta bardzo dobrze całuje się na scenie. – Zazdrość? Przerobiliśmy to już – kwituje Aneta. – Ale ja jestem potwornie zazdrosny! Kiedy ktoś komplementuje moją małżonkę, od razu obrażam się na tego człowieka – żartuje Marcin. – A poważnie: aktorstwo nie jest misją, lecz dobrze wyuczonym rzemiosłem, które każde z nas stara się wykonywać jak najlepiej. Tego się trzymamy, żeby nie zwariować. Ale po przedstawieniu król zostawia koronę na wycieraczce, dopiero potem wchodzi do domu. – Zdarza się, że między nami dochodzi do spięć, bo jesteśmy różni. Nie tworzymy związku idealnego. I chwała Bogu! Dzięki temu trzymamy się – dopowiada Marcin. – Kłócimy się głównie o drobiazgi – dorzuca Aneta. – Rzeczy głębsze przegadujemy. Tego się nauczyliśmy: rozmawiamy dotąd, aż się pogodzimy. Jesteśmy razem 15 lat. Już wiemy, że wiele spraw lepiej odpuścić. Kiedyś potrafiłam być obrażona na Marcina nawet przez kilka dni. Dziś biorę głęboki wdech, i już. Nie mamy cichych dni. Nawet jeśli się nie zgadzamy, to szanujemy swoje decyzje. No, dopóki one w nas nie biją!