Reklama

Aneta Kręglicka w 1989 r. zdobyła tytuł Miss Polonia, Wicemiss International i Miss World. Pochodzi ze Szczecina. Pracowała w słynnej nowojorskiej agencji modelek Wilhelmina. Prowadzi agencję PR Hannah Hooper. Jest współwłaścicielką studia fi lmowego St. Lazaret. Rozpoczęła studia doktoranckie w Szkole Głównej Handlowej. Jej mąż Maciej Żak jest producentem i reżyserem filmowym. Ich syn Aleksander ma siedem lat. Pragmatyczna, konkretna i zdecydowana – mówią o niej biznesowi partnerzy. Wymagająca – podkreślają jej podwładni. Jej agencja PR Hannah Hooper realizuje kampanie społeczne. Wychodzi z założenia, że ludzie reagują jedynie na mocne przekazy. Dlatego na billboardzie skierowanym do kierowców Andrzej Pągowski wymyślił trumnę w wykopanym dole, a obok hasło „Gaz do dechy”. Wita mnie zdecydowanym uściskiem dłoni. Wysoka, szczupła, bynajmniej nie anorektyczna. Sylwetka do pozazdroszczenia. Uroda też. Jasne, naturalnie ułożone włosy, duże niebieskie oczy, podkreślone prawie niewidocznym makijażem. Dżinsy, wysokie brązowe kozaki, modny, fantazyjny golf w odcieniu lila przełamanym szarością. Lubi modę wielkich zachodnich kreatorów. Z polskich projektantów wybiera Macieja Zienia, Dawida Wolińskiego, Gosię Baczyńską i Anię Kuczyńską. Swój styl określa jako sportową elegancję. O sobie mówi bez większych emocji. Ale kiedy rozmowa zaczyna dotyczyć syna, na twarzy pojawiają się rumieńce. „Jestem na nim całkowicie skoncentrowana” – mówi z ożywieniem. Staje się inną kobietą.

Reklama

GALA: Czy straciła pani dużo na giełdzie?

ANETA KRĘGLICKA: Nie. Straty mnie nie ominęły, ale snu z powiek mi to nie spędza. Nie jestem wielkim graczem giełdowym. Kiedyś za namową taty włożyłam na giełdę oszczędności i trochę zarobiłam. Ale żeby grać, trzeba się stale tym interesować. A ja nie mam na to czasu. Część akcji sprzedałam, a o tej, która została, często zapominam.

GALA: Nie ma pani żyłki hazardzistki?

ANETA KRĘGLICKA: Nie mam. Mocno stoję na nogach. Nie mam w życiu fuksa, wielkiego szczęścia. Może poza zdobyciem tytułu Miss Świata, wszystko musiałam wypracować. Mam satysfakcję, że nigdy dla nikogo nie pracowałam. Firmę założyłam w wieku 22 lat. Były momenty, że zatrudniałam kilkadziesiąt osób, brałam udział w przetargach, jeździłam po całej Polsce i pracowałam po kilkanaście godzin dziennie. Jestem z natury maksymalistką, bardzo ambitną. W pracy się zatracałam. Miałam ból brzucha, który ustępował w piątek, a rozpoczynał się wieczorem w niedzielę. Permanentny stan pobudzenia. Ale przyszedł moment, że wszystko przewartościowałam. Poczułam chęć założenia rodziny. Zwolniłam.

GALA: Zanim zapadła decyzja o ślubie, przez cztery lata byliście przyjaciółmi. Jaka jest miłość, która nie spada jak grom z jasnego nieba?

ANETA KRĘGLICKA: Fajnie jest, jak cię uderzy piorun i przeżywasz coś gwałtownego. Ale później boisz się, że to może nie przetrwać. A jeżeli się kogoś poznaje przez dłuższy czas, dojrzewa do miłości, potem jest się chyba spokojniejszym. W miłości jestem długodystansowcem. Przed Maćkiem nie miałam wielu związków. Poznaliśmy się, gdy reżyserował reklamówkę mojej agencji. Uwielbiałam z nim pracować, ujmował mnie dowcipem. Zaprzyjaźniliśmy się. A kiedy nagle spojrzeliśmy na siebie inaczej, oboje byliśmy wolni. Jesteśmy indywidualnościami, więc nikt nikomu nie ulega ani nie uwiesza się na drugim. Dla mnie byłoby to nie do zaakceptowania, bo lubię silnych mężczyzn. Mimo swojej apodyktyczności, pozycji szefa, z którą się już zrosłam.

GALA: A jak sobie z tym radzi mąż?

ANETA KRĘGLICKA: Nie zawsze jest zachwycony, bo nie chce być mężem swojej żony. Chociaż w sprawach domowych teraz trochę odpuścił – jest mu wygodniej, gdy biorę na siebie różne obowiązki. A ja zapominam, że sama zadeklarowałam, że się czymś zajmę, i denerwuję się, że znowu wszystko na mojej głowie. Jeśli się spieramy, to o drobiazgi. Maciek pracuje w reklamie, robi fi lmy, pisze scenariusze do fi lmów fabularnych, więc przy takim rodzaju pracy potrzebuje skupienia. Tłumaczy, że nie może wyskoczyć znad komputera i pobiec ugotować zupę. Próbuję to zrozumieć, choć nie zawsze mi to łatwo przychodzi. Ale czasami w sprawach domowych trzeba decydować wspólnie i wtedy rzeczywiście mogę na niego liczyć.

GALA: Zmieniło panią urodzenie Alka?

ANETA KRĘGLICKA: Zdecydowanie. Przez pierwsze dwa lata małżeństwa jeszcze funkcjonowałam na wysokich obrotach. Po zajściu w ciążę praca zeszła na drugi plan. Uznałam, że nie chcę już tak szaleć. I jest mi z tym dobrze. Ale czasami odczuwam brak adrenaliny. Z tego powodu zaczęłam studia doktoranckie na SGH.

GALA: To ma być źródło adrenaliny? Słabe w porównaniu z tym, jak rok temu przebiegła pani boso po przęśle Brooklyn Bridge... To była sesja zdjęciowa. Czy ma pani jakieś inne szaleństwa na koncie?

ANETA KRĘGLICKA: Miałam wtedy w sobie potrzebę ryzyka. Było wysoko, pode mną na dole jeździły samochody. Biegłam po rozkołysanym przęśle na drugą stronę mostu, żeby tylko Marek Straszewski mógł zrobić dobre zdjęcie. Ludzie zamykali ze strachu oczy, a ja cieszyłam się jak dziecko, które robi psikusa. Potem Maciek wymawiał mi, że mając dziecko, nie powinnam ryzykować. Zazwyczaj tak nie postępuję. Odkąd pojawił się Alek, przestałam szybko jeździć samochodem, uważam na siebie. Ale szaleństwo we mnie drzemie.

GALA: Skąd w pani chęć zrobienia fi nansowej kariery? Brakowało czegoś w domu?


ANETA KRĘGLICKA: Nie, żyliśmy na dobrym poziomie, tata był inżynierem budowlanym, a ja jedynaczką. Jestem typem przywódcy. Tak było od przedszkola. Kiedy w szóstej klasie przeprowadziliśmy się ze Szczecina do Gdańska, w nowej szkole dzieci od razu wybrały mnie na przewodniczącą klasy. Już wtedy deklarowałam rodzicom, że będę miała własną firmę.

GALA: Z jakimi uczuciami wyjmuje pani dzisiaj z sejfu swoją koronę dla najpiękniejszej kobiety na świecie?

ANETA KRĘGLICKA: To było bardzo dobre doświadczenie. Choć potem przeżywałam kryzys „bycia miss”. Długo dojrzewałam do zaakceptowania siebie w tej roli. Niebawem minie 18 lat, a ja wciąż jestem w ten sposób identyfi kowana, jako Miss Świata.

GALA: Że śliczna nie musi być głupia?

ANETA KRĘGLICKA: Nie miałam opinii głupiej, raczej dobrze o mnie mówiono, ale w pracy zawodowej ta korona wiele mi nie ułatwiła. Teraz widzę, że przeżyłam piękne momenty, ale też wiele stresujących i krępujących. Przychodziłam do teatru, gdzie ludzie po spektaklu zamiast biec do aktorów, w kolejce po autograf ustawiali się do mnie. Albo skandowali moje imię na ulicy a ja wychodziłam na balkon, żeby ich pozdrowić. Było to dla mnie nienaturalne.

GALA: Więc po co to pani robi?

ANETA KRĘGLICKA: Czasami mam potrzebę wyjścia ze swojej skorupy. Spinam się, by potem znowu schować.

GALA: Tabloidy podejrzewają panią o anoreksję.

ANETA KRĘGLICKA: Nawet się o nią nie otarłam. Od czasów szkoły średniej moja waga właściwie się nie zmienia. Tylko na studiach i gdy zostałam Miss Polonia ważyłam mniej – 48 kg, byłam chudziną. Mam drobną kość, więc każdy spadek wagi widać. Stres mnie nie omija. Codziennie walczę o przetrwanie, o kolejnego klienta. Bywało, że projekty nie wypalały i płaciłam pracownikom z własnej kieszeni. Ale przeciwności mnie mobilizują. Nie rozpaczam, tylko szukam rozwiązania. O mojej anoreksji pisano przy okazji „Tańca z gwiazdami”. Oglądałam niedawno swoje zdjęcia z tego okresu – marzę o takiej fi gurze! Dużo ćwiczę i uważam na to, co jem. Czasami robię sobie przyjemność, wpadam do cukierni Słodki Słony na kawałek pysznego tortu.

GALA: „Taniec z gwiazdami” to był ten zew uśpionego szaleństwa?

ANETA KRĘGLICKA: Tak. Kiedyś tańczyłam w zespole tańca współczesnego, byłam gimnastyczką artystyczną. „Taniec…” pojawił się po okresie, gdy długo nie pojawiałam się w mediach. Świetnie się bawiłam. Mobilizowały mnie nagrania. „Pokaż, co potrafisz!”, mówiłam do siebie. Niedawno dostałam propozycję wzięcia udziału w „Gwiazdy tańczą na lodzie”, ale odmówiłam.

GALA: Mąż Maciej Żak jest reżyserem, wkrótce premiera jego filmu. Nie miała pani ochoty zagrać w „Rozmowach nocą”?

ANETA KRĘGLICKA: (śmiech) Maciek sugeruje, że mogłabym spróbować. Namawia mnie do napisania historii, może z tego powstałby scenariusz, później film. Kto wie, może to kiedyś zrobię. Gdy znów poczuję brak adrenaliny.

GALA: Co pojawienie się Alka zmieniło w waszym związku?

ANETA KRĘGLICKA: Staliśmy się sobie jeszcze bliżsi. Syn urodził się dwa lata po ślubie, to była świadoma decyzja. Do tej pory myślałam tylko o sobie, pracy i przyjemnościach. Pierwszej nocy po powrocie ze szpitala Alek płakał. Maciek spał, a ja w szlafroku chodziłam po domu, trzymając synka na rękach i płacząc ze wzruszenia, że mam swoje dziecko. Trwało to miesiąc, bo potem Alek przesypiał już całe noce. Całkowicie wypełnił mój świat. Przestałam się udzielać towarzysko, wyjeżdżać za granicę. Nigdy nie przypuszczałam, że mogę tak kochać. To moja największa miłość. Kiedy teraz poszedł do szkoły, boję się, żeby czegoś nie zaniedbać. I chyba trochę za dużo obowiązków wrzucam mu na głowę, bo to wciąż jest baby.

GALA: Mały chłopczyk mamusi?

ANETA KRĘGLICKA: O nie! Chcę żeby był fajnym samodzielnym facetem, dobrym dla kobiet. Uczę go, by umiał zadbać o siebie i swoje pasje, ale też by kochał kobiety, był dla nich partnerem. Umiał je szanować.

GALA: Kto Alkowi czyta bajki, a kto z nim idzie na łyżwy?

ANETA KRĘGLICKA: Zajmuję się jego nauką, Maciek mu czyta. Ojciec Maćka Andrzej Żak pisze książki dla dzieci, więc często są to rzeczy dziadka. Maciek czuwa nad edukacją muzyczną syna, grywają w domu na gitarze, harmonijce, ostatnio na pianinie. Kupił śpiewniki, więc śpiewają, grają, przekrzykują się. Czasami do nich dołączam. Boksujemy się z Maćkiem, kto ma lepszy głos. Oboje uważamy, że jesteśmy strasznie utalentowani (śmiech). Wesoło jest zwłaszcza w weekendy. Alek wtedy mówi: „Sobota – to znaczy, że będzie duże śniadanie”. On to uwielbia. Z lodówki wyjeżdżają na stół wszystkie zapasy, a my zasiadamy do nich we trójkę. Czasem włączamy DVD i leżąc w szlafrokach na kanapie, podgryzając coś dobrego, oglądamy jakiś familijny film. Jak jest zimno, rozpalamy w kominku. Lubię się do nich poprzytulać. To mi daje poczucie ciepła i domu. Często ściągam do siebie mamę, bo za nią tęsknię. Muszę mieć z nią kontakt. Lubię też wspólne wyjazdy. Kocham swoją rodzinę, ale potrzebuję też trochę samotności.

GALA: I co pani wtedy robi? To są chwile skupienia czy nicnierobienia?

ANETA KRĘGLICKA: Jak jestem sama, zawsze sobie wiele obiecuję: że spotkam się z koleżankami, pójdę do kina, do klubu na tańce. Najczęściej jednak zostaję w domu, wtedy czytam, uczę się albo w szlafroku oglądam telewizję. Po takim weekendzie czuję się cudownie.

GALA: Alek uczy się gry na pianinie, w tenisa, jeździ na nartach, chodzi do angielskiej szkoły. Sama pani przyznaje, że chyba ma za dużo zajęć. A może ma zrealizować niespełnione marzenia rodziców?


ANETA KRĘGLICKA: Chyba trochę tak jest. Chcemy z Maćkiem stworzyć Alkowi szansę spróbowania różnych rzeczy, aby mógł w przyszłości wybrać to, co go będzie najbardziej interesowało. A jeśli chce coś w życiu osiągnąć, musi pracować.

GALA: A jeśli to będzie piłka nożna?

ANETA KRĘGLICKA: Ale pani trafiła. Alek w szkole przez trenera został uznany za największy talent. Nie marzę o tym dla niego, ale jeśli pokocha piłkę, będę musiała się z tym pogodzić.

GALA: Myśli pani o drugim dziecku?

ANETA KRĘGLICKA: Był taki moment, ale przegapiłam go. Teraz byłaby to dla mnie trudna decyzja, choć nie mówię ostatniego słowa. Będąc jedynaczką, wiem, co znaczy żyć bez rodzeństwa. Odczułam to zwłaszcza kilka lat temu, kiedy zginął w wypadku mój tata.

GALA: Pani sama dochodziła do tego, co posiada. Syn już nie będzie musiał?

Reklama

ANETA KRĘGLICKA: Nie będzie tak, że wszystko mu załatwię – szkołę, stypendium, kupię apartament. Mnie rodzice nie dawali pieniędzy na mieszkanie czy podróże. Dali mi wykształcenie, bazę. Podobnie będę postępować z Alkiem. Dla mężczyzny świadomość, że sam coś osiągnął, jest ważna. Moją rolą jest go wychować i wykształcić. Marzę, aby skończył dobrą, prestiżową uczelnię. Da mu to szansę na zdobycie dobrego zawodu, a tym samym niezależność, o którą tak walczę w swoim życiu.

Reklama
Reklama
Reklama