Reklama

Kocha stare saaby. Jeździ po Polsce w poszukiwaniu ciekawych miejsc. W samochodzie razem z mężem, reżyserem Dariuszem Gajewskim, śpiewa cygańskie piosenki. W domu dzielą się obowiązkami - mąż gotuje, Agnieszka przykręca kontakty. Często nocami odwiedzają warszawskie knajpki na placu Trzech Krzyży. I planują kolejny film o Warszawie, tym razem z czasów Powstania.

Reklama

Wciąż jeździsz starym saabem 900?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Przerzuciłam się na saaba 9000. Czternastoletniego. Z roczną gwarancją! Ale do poprzedniego miałam więcej serca, nowy traktuję trochę po macoszemu. Jakbym tamtym wjechała na betonowy słupek, bym się przejęła. A tym, wysiadłam, popatrzyłam i pojechałam dalej. Wracałam z planu, było późno, spieszyłam się.

Może za prędko żyjesz? Szybko mówisz, chodzisz, działasz.

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Na pewno pośpiech nie przydaje życiu wagi. Od czasów szkolnych nikt nie potrafił mnie nauczyć wolno mówić. Ale umiem to zrobić dla roli. To moje tempo i chyba nikomu to nie szkodzi. Najwyżej od czasu do czasu wejdę w szybę albo uderzę się w kolano. Jeżeli nad czymś się skupię czy chcę coś zobaczyć, intuicyjnie zwalniam. Teraz mam wyjątkowo dużo pracy. Doprowadzam się do takiego stanu, że ledwo oddycham. Czasami dosłownie, kiedy - jak w "Expecting Love" - w 40-stopniowym upale wjeżdżam w swetrze pod górę na rowerze!

Mówiłaś kiedyś, że każda rola to podniesienie poprzeczki. Jak wysoko teraz jesteś?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Wyskoczyłam. Ale gdzie, nie wiem. Zmieniam grupę wiekową. Dotąd grałam dziewczyny, teraz role młodych kobiet, które chcą mieć dzieci albo są w ciąży, albo są matkami. W "Magicznym drzewie" u Andrzeja Maleszki będę matką trojga dzieci. Mam nadzieję, że dobrze się odbiłam.

W filmie Janusza Kamińskiego "Hania" grasz Olę, młodą mężatkę, która postanawia wziąć na święta chłopca z domu dziecka. Hollywoodzkie gwiazdy prześcigają się w adopcjach. Przyszła ci taka myśl do głowy?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Nie, prędzej pomyślałabym o własnym dziecku. Ola wzięła chłopca bez porozumienia z mężem. Zaskakiwanie bliskiej osoby takim pomysłem nie jest fair.

A myślisz o dziecku?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Nie chcę niczego planować. Życia nie da się sprowadzić do celów i zadań. Wtedy trzeba by postawić siebie w centrum: najważniejsza jestem ja i moje plany. To śmieszne. Dążę do trudno osiągalnej harmonii.

Skąd się taka wzięłaś?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Mam młodszą od siebie o dwa lata siostrę. Prawie 20 lat spędziłyśmy w jednym pokoju. Zawsze trzymałyśmy się razem, robiłyśmy "sekrety" z szybek, kwiatków i obrazków, które zasypuje się w różnych miejscach. Chodziłyśmy swoimi ścieżkami. Nawet kiedy grałyśmy w gumę, to bez tej trzeciej. Do matury każdy piątek spędzałam u dziadków na Muranowie. Robiłyśmy z babcią naleśniki, grałyśmy w tysiąca albo w chińczyka. Dziadek opowiadał o przedwojennej Warszawie, tej szczęśliwickiej i czerniakowskiej, o Powstaniu Warszawskim. Śpiewaliśmy piosenki. Dom dziadków to ważne dla mnie miejsce. Mika jeździła na imprezy, a ja do dziadków. Nadal staram się podtrzymywać tę tradycję. Taka więź pomaga trzymać pion w życiu.

Nigdy nie imprezowałaś?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Rzadko. Lubiłam spędzać czas z rodzicami, wyjeżdżać z nimi na wakacje. Obwieźli mnie samochodem z namiotem po całej Europie. Tata był dziennikarzem. Mama, ekonomistka z zawodu, jako młoda osoba uprawiała balet wodny i akrobatykę w klubie. Do tej pory gwiazdy robi lepiej ode mnie. Uczyła nas chodzić po drzewach. Kiedyś nad Wisłą robiła to z takim zapamiętaniem, że złodziej ukradł jej torebkę.

Kto cię nauczył cygańskich piosenek?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Mąż. Puszczamy płyty i śpiewamy. Najlepiej w nocy podczas jazdy samochodem. W tej muzyce jest przestrzeń, wolność, powietrze.

Lubisz jechać przed siebie. Kiedyś podobno zatrzymałaś się dopiero w Suwałkach...

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Pojechaliśmy na wycieczkę i tak się zapędziliśmy. A w ciągu doby trzeba było wrócić do Warszawy! Rzadko mi się coś takiego zdarza.

Prowadziłaś?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: W naszym małżeństwie tylko ja prowadzę.

Zagrałaś u Darka w filmach "AlaRm" i "Warszawa" oraz w "Piaskownicy" w Teatrze Telewizji. Jak ci się pracuje z mężem?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: W postaciach, które gram, on szuka tych cech, które we mnie lubi. Pewnie myśli, że jestem sprawiedliwa, prawa. Krucha, ale silna. Że się nigdy nie poddaję. Takie dostaję role, nie tylko u męża. Eteryczna Konstancja w "Amadeuszu" dźwiga na swoich barkach Mozarta. W "Kopciuchu" gram dziewczynę, która o siebie walczy. Jeśli Darek nie widzi dla mnie roli w filmie, który reżyseruje, to w nim nie gram. Tak jak w jego nowym austriacko-polskim: "Lekcje pana Kuki". Mam nadzieję, że w kolejnym o Powstaniu Warszawskim, znajdzie się jakaś postać dla mnie.

A kto w waszym związku jest reżyserem?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Nie ma u nas reżysera.

Pełne partnerstwo?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Pełne. Prowadzę samochód, ale gotuje Darek. On z kolei wszystko rozrzuca, a ja staram się sprzątać. Gdyby trzeba było wymieniać kontakty czy wkręcać śrubki, pewnie robiłabym to ja. A on by sobie siedział, palił papierosa i patrzył. Byłabym zachwycona, bo lubię wkręcać śruby. Mam to po tacie. Darek w ogóle nie widzi powodu, dla którego miałby się czymś takim zajmować. Kiedy trzeba zapłacić rachunki, załatwić coś w urzędzie, ja się tym zajmuję. Problem jest z prasowaniem, bo żadne z nas tego nie lubi.

A kto podejmuje decyzje finansowe?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Te ważne, jak zakup mieszkania, podejmujemy wspólnie. Ale meble, stare, kupuje na Allegro Darek. To jego nowa pasja.

A kto trzyma kasę?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Żadne z nas nie ma rozwiniętego poczucia własności. Wszystko jest wspólne.

Czym mąż cię wzrusza?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Chyba najbardziej tym, że tak łatwo się wzrusza (śmiech). Odkąd jesteśmy razem i idziemy do kina, nie mogę spokojnie sobie popłakać, ponieważ gdy tylko jest jakaś wzruszająca scena, płacze Darek. Ja się tym przejmuję i zapominam o sobie. Ostatnio oglądaliśmy na DVD fantastyczny film "Mała miss" i też płakał.

Jesteś takim typem, który ogląda telewizję, jednocześnie czyta i rozmawia z mężem?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Nie, nadmiar bodźców mnie irytuje. Po pracy nawet nie lubię słuchać muzyki. Chyba że są to "Wariacje Goldbergowskie" Bacha, muzyka doskonała, pełna spokoju i harmonii. Wolę usiąść, porozmawiać. Latem, kiedy są upały, czekamy, aż się ochłodzi, i ruszamy na herbatę do jakiejś knajpy, która jest otwarta w nocy. Kiedyś pojechaliśmy do bistro przy Ossolińskich. Kucharz, dwudziestoletni, kończył właśnie zmianę. Spojrzał na mnie i powiedział: "ani grała w>>Warszawie

Mówisz o sobie, że jesteś idealistką i patriotką. Co to dzisiaj znaczy: być patriotką?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Chociaż w minimalnym stopniu lubić ten kraj. Bo wydaje mi się, że nikt go nie lubi. Ani Warszawy, ani Polski. A my, Polacy, łączymy energię, pomysłowość i słowiańską duszę. Jesteśmy wrażliwi. Potrafimy zrobić coś z niczego - tak zostaliśmy przez lata przećwiczeni. A jako naród jesteśmy bezinteresownie serdeczni.

Naprawdę tak uważasz?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Być może ludzie się do siebie nie uśmiechają na ulicy, bo przez lata nie mieliśmy znów się tak bardzo z czego cieszyć. Ale podejdź do kogoś i poproś o pomoc, nie spotkasz się z odmową. W Polsce panuje otwartość i serdeczność. Naszą wadą narodową jest to, że czujemy się gorsi. Wystarczy, że ktoś przyjedzie zza zachodniej granicy, a dopada nas kompleks niższości. Tymczasem mamy dużo rzeczy do zaproponowania i jesteśmy równie fajni.

Czy jest coś, czego w sobie nie lubisz?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Wolałabym mówić wolniej, nie być taka chaotyczna. W każdym wywiadzie przylepiają mi etykietkę szczęściary...

Rodzina ciebie chwali czy krytykuje?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Najbardziej krytyczny jest tata. Zawsze się mną przejmował. Najpierw wymyślał dla mnie plan B, czyli dziennikarstwo, gdybym się nie dostała do Akademii Teatralnej. Co jakiś czas poddaje mnie "testowi". Przychodzę do rodziców pełna rozterek na temat jakiejś roli, rozmawiamy o tym, a tata nagle mówi: "No dobrze, dziecko. Cieszę się. Stoisz na ziemi. Jeszcze wszystko z tobą jest OK". To dla mnie miłe i ważne. Dobrze się z tym czuję, że tata o mnie myśli.

Na festiwalu w Berlinie znalazłaś się w gronie Shooting Stars, 25 najbardziej obiecujących młodych aktorów w Europie. Czy idą za tym jakieś zawodowe propozycje?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Tak, przychodzą do mojego agenta, czego nie było przedtem. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Jestem pierwszą Polką w tym gronie. Ale nie mam poczucia, że muszę wyjeżdżać za granicę. Jestem Polką i chciałabym grać po polsku.

Paweł Althamer powiedział o tobie, że jesteś jedyną aktorką okładkową, która nie ściemnia. Jesteś prawdziwa.

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Staram się robić, co uważam za słuszne. Jeżeli coś z tego wynika dobrego, jeśli to się podoba ludziom, to super.

Reklama

Gdybyś miała nagrać płytę...

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Tylko ja nie umiem śpiewać (śmiech). Byłaby w stylu hiszpańsko-rosyjsko-polskim. O tym, żeby mieć odwagę żyć. I żeby nie czekać z życiem nie wiadomo na co. Bo życie mija i drugiego nie ma. Jest tylko teraz.
Sylwetka gwiazdy : Agnieszka Grochowska

Reklama
Reklama
Reklama