Aaron Eckhart
W "Życiu od kuchni" potwierdza, że jest już w pierwszej aktorskiej lidze. Jak coś robi, to perfekcyjnie. Czy chodzi o krojenie warzyw, czy sceny erotyczne. Reżyserzy się o niego starają, partnerki tylko chwalą. Specjalnie dla nas Aaron Eckhart mówi o seksie, łzach i swoim ostatnim filmie.
- Gala
Julia Roberts, która u jego boku zdobyła Oscara za kreację w "Erin Brockovich", nazywa go "supergościem", Scarlett Johansson - partnerka z "Czarnej Dalii" - uważa za "najmilszego i najzabawniejszego faceta pod słońcem". Catherine Zeta-Jones, z którą zagrał w komedii romantycznej "Życie od kuchni", mówi wprost: "Gdyby nie to, że mam już męża, tobym temu przystojniakowi nie darowała!".
Nic dziwnego. Szczupły, wysoki (182 cm wzrostu), z blond fryzurą a'la Jon Bon Jovi. O tajemniczym uśmiechu i uwodzicielskim spojrzeniu. Syn programisty komputerowego i bajkopisarki urodził się w Kalifornii. Potem rodzice przenieśli się do Wielkiej Brytanii. Jako nastolatek stawiał pierwsze kroki w aktorstwie na londyńskim West Endzie. Jednak nie marzył o aktorstwie, chciał być sportowcem. Zamieszkał u dalekich krewnych w Sydney i codziennie biegał po plaży. Skończył szkołę i przeprowadził się na Hawaje. Tam brał udział w zawodach surfingowych. Po trzech latach znudził się pływaniem na desce i wyruszył we francuskie Alpy ze szczerym zamiarem przygotowania się do zimowej olimpiady. Gdy nic z tego nie wyszło, wrócił do Kalifornii i jeszcze raz spróbował sił w aktorstwie.
39-letni Eckhart to niespokojny duch i w życiu prywatnym wciąż nie może się ustatkować. Spotykał się z aktorką Emily Cline. Nawet się zaręczyli, miał być ślub, ale związek nie przetrwał. Potem na randki umawiał się z Charlize Theron. Byli zbyt podobni do siebie, więc szybko przestali się nawzajem fascynować. Zraził się do koleżanek po fachu i teraz mieszka z nowojorską specjalistką od PR Ashley Wick. Jest gwiazdą w swoim zawodzie. Nie czuje się zazdrosna o jego sukcesy. Aaron jednak w wywiadach mówi, że na razie nie myśli o małżeństwie. Postawił wszystko na karierę i wygląda na to, że po latach grania epizodów i ról drugoplanowych nareszcie przedarł się do pierwszej ligi.
Z czym się panu kojarzy jedzenie?
AARON ECKHART: Z seksem. Jasna sprawa! Seks i jedzenie wiążą się nawet z tym samym słownictwem. Mamy w obu przypadkach wstęp, konsumpcję, próbowanie, lizanie, gryzienie. Facet może powiedzieć: "Mam na ciebie ochotę" zarówno do pięknej kobiety, jak i na widok smakowitego, dobrze wysmażonego steku.
Podobno wciąż nie lubisz luksusowych potraw?
AARON ECKHART: Niestety, nie. Wciąż jestem prostym, amerykańskim chłopakiem, który woli hamburgera od foie gras czy burritos od wyszukanych owoców morza. Ale dzięki temu, że zagrałem w filmie "Życie od kuchni", stałem się "świadomym konsumentem". Wiem, jak w sklepie czy na rynku wybierać świeże produkty. Doceniam magię i siłę przypraw. Potrafię też powiedzieć, czy sos jest dobrze zrobiony.
Jesteś też mistrzem w siekaniu warzyw.
AARON ECKHART: To był istotny szczegół, który uwiarygodniał postać, którą grałem. Widzowie mogli przyjąć na wiarę, że gotuję pyszne danie, ale gdyby zobaczyli, że nie radzę sobie z krojeniem marchewki, to jako kucharz byłbym absolutnie niewiarygodny. Dlatego przez kilka tygodni po dwie-trzy godziny dziennie stałem przy blacie kuchennym i siekałem. Kupowałem całymi workami ziemniaki, kapustę, marchewki, zamykałem się przed moją narzeczoną w kuchni, zakładałem słuchawki, puszczałem muzykę na cały regulator i kroiłem.
Czego słuchałeś?
AARON ECKHART: Puszczam muzykę z iPoda. Moja dziewczyna nie trawi Pucciniego... A gotowanie bez "Nessun Dormaaaa"... (Aaron mocno przerysowując, imituje gesty i timbr głosu Luciano Pavarottiego)... nie daje żadnej radości.
Radość jest ważna?
AARON ECKHART: Życie to dla mnie zabawa. Zawsze szukam w pracy radości i rozrywki. Wiem, że to może brzmieć dość pretensjonalnie, ale według mnie po to żyjemy, żeby być szczęśliwymi. A na pewno nie można życia traktować zbyt serio. Moja dewiza to: Niech się smucą inni, jeśli koniecznie muszą.
Trudno mi uwierzyć, że robisz wyłącznie to, co cię bawi.
AARON ECKHART: Czasami mam chwilę zwątpienia. Na przykład gdy na planie filmowym padam ze zmęczenia. Ale wszystko jest sprawą motywacji. Jeśli powtarzam jedno ujęcie 50 razy i czuję, że mam już dość, to proszę o przerwę i psychicznie się mobilizuję. Przypominam sobie jakiś żart, staram się rozluźnić i wraca koncentracja, a z nią radość z tego, co robię.
Nigdy nie płaczesz?
AARON ECKHART: Aktorowi jest trochę łatwiej zracjonalizować swoje emocje. Kilka dni temu umarł mój ukochany pies. To nie była nagła śmierć, miał już swoje lata i sporo chorował. Mimo wszystko mocno to przeżyłem. To okropne, ale gdy się rozpłakałem, to moją pierwszą myślą było: "Muszę to koniecznie zapamiętać. Łzy mi lecą w taki naturalny sposób... Na pewno mi się to przyda. Może już przy następnym filmie?"
Jesteś z siebie dumny?
AARON ECKHART: Mickey Rourke powiedział mi kiedyś: "Jeśli pod koniec kariery spojrzysz wstecz i uznasz, że nakręciłeś trzy dobre filmy, to nie zmarnowałeś życia". Może jestem samochwałą, ale uważam, że po "Erin Brockovich", "Dziękujemy za palenie", "Czarnej Dalii" i "Życiu od kuchni" plan już wykonałem, nawet z lekką górką.