A po nocy przychodzi dzień: Małgorzata Pieńkowska
Małgorzata Pieńkowska - aktorka teatralna, telewizyjna i filmowa. Mama dorosłej Inki. Wielbicielka podróży i suki rasy boston terier.
- Claudia
Nie czuję się jakaś szczególna czy wyjątkowa. Przecież człowiek odradza się każdego dnia.
– Skąd brałam siłę, żeby się odrodzić, i skąd ją czerpię, żeby dalej móc tak robić, szczególnie wtedy, kiedy życie tego wymaga? Po prostu taka jestem. Mam to w genach. Poza tym bardzo wiele czerpię ze swojej sfery duchowej, która mnie współtworzy. Oto cała tajemnica – Małgosia Pieńkowska jest zdania, że kiedy wali się jej rzeczywistość, a ona jest słaba, to jedyną metodą na pokonanie kryzysu oraz odrodzenie się jest spotkanie z samym sobą.
– To się dzieje w różnych okolicznościach: podczas modlitwy czy medytacji. Nie pomogą żadne ,,zapchajdziury”: zakupy, sprzątanie czy kawy z koleżanką. Kiedy jest mi piekielnie smutno, wtedy słucham swojego wnętrza, które mówi: „Małgosiu, musisz popatrzeć na siebie i powiedzieć: »Zobacz, jaka jesteś fajna«”. Spotkanie ze sobą jest bardzo ważne – podkreśla aktorka. Małgorzata nie ma wątpliwości, że na jej duchową samodzielność i siłę miało wpływ wychowanie. – W domu rodzinnym nikt nigdy nie zmuszał mnie do czegokolwiek. Również, żebym chodziła do kościoła. Moja mama, gdy wracałyśmy ze szkoły, mówiła czasami: „Wpadniemy się pomodlić?” – wspomina aktorka. – Ale – paradoksalnie – nie było to jedynie wpadanie na chwilę, na co się zapowiadało. Widziałam wyraźnie, jak wielką siłę mama czerpała z modlitwy. Podobnie było z moim tatą. A później, gdy byłam starsza, do kościoła każdy z nas chodził oddzielnie. Kwestia wiary stanowiła naszą osobistą, prywatną sferę – opowiada.
Aktorka przyznaje, że w jej życiu pośród wielu odrodzeń dwa były szczególne. Pierwszym takim odrodzeniem, a jednocześnie momentem, w którym inaczej spojrzała na siebie oraz życie swoje i innych, była choroba. Małgosia zastrzega od razu, że nie chciałaby nazywać jej po imieniu. – Od wielu lat mówię o niej: „moja przygoda”. I niech tak zostanie. Nigdy, odkąd jestem zdrowa, nie powiedziałam: ,,mam to za sobą” albo ,,zwyciężyłam”. Od tamtej pory żyję z wielką pokorą i nie idę z Panem Bogiem w zakłady – deklaruje.
– Dzisiaj bardzo siebie oszczędzam, nie snuję wielkich planów na przyszłość, a skupiam się na dostępnej mi codzienności i to ją celebruję najbardziej jak mogę i potrafię. Jestem zawsze pół kroczku do tyłu: żeby złapać perspektywę, żeby popatrzeć na siebie oraz na innych z boku, z daleka. To szalenie ważne. Aktorka chorowała równolegle z Kamilem Durczokiem. Z tą różnicą, że o jej problemie przez pierwsze pół roku nie wiedział nikt, dziennikarz natomiast publicznie poinformował o walce z nowotworem. – Obiecałam sobie, że kiedy spotkam Kamila Durczoka, to rzucę się mu na szyję, bo zrobił wtedy kawał dobrej roboty. W tym okresie przechodziliśmy to samo. Patrzyłam na niego, kiedy był w telewizji i pracował. Dawał mi wtedy wielką nadzieję. Miał odwagę, na którą ja nie miałam siły. Najwidoczniej jestem inaczej skonstruowana – dodaje. Po tym, jak ,,przygoda” minęła, aktorkę wiele razy proszono, aby pomogła innym. – Na ile potrafiłam, dawałam czasami wskazówkę emocjonalną lub duchową.
Drugie odrodzenie Małgorzaty ciągle trwa. Po ponadrocznej przerwie aktorka wróciła do obsady serialu ,,M jak miłość”, w którym od 12 lat grała Marię Zduńską. Kiedy postanowiła przerwać pracę, nie wiedziała, czy kiedykolwiek wróci na plan... Była za to pewna, że potrzebuje tego czasu, tej przerwy dla nabrania dystansu oraz twórczego rozwoju, który coraz trudniej było jej odnaleźć w serialowej rzeczywistości. – Moja dusza krzyczała: „Wykreuj coś!”. I tak się stało. Po tym, jak pożegnała się z ekipą, spełniła swoje marzenie: wyprodukowała spektakl ,,Więzi rodzinne”. Traktuje go dzisiaj jak dziecko wymagające najczulszej opieki. Sztuka ma widownię, Małgorzata jeździ z nią po Polsce. Przeszła lekcję życia, bo musiała być nie tylko aktorką, ale i producentką, i szefem, i... strażakiem gaszącym niejeden pożar. „Chcielibyśmy, abyś wróciła do serialu...” – ten telefon był dla niej wielkim zaskoczeniem. Długo się zastanawiała, dlaczego los płata jej takiego figla:
– Odeszłam, chcąc robić nowe rzeczy, a życie naraz upomina się o mnie – mówi. Pół roku trwało dojrzewanie do podjęcia decyzji na ,,tak”. – To rodzaj odrodzenia i odświeżenia. Fantastycznie, że ta przerwa miała miejsce. Czuję, że teraz praca w serialu bardzo mnie cieszy i na pewno nie kosztuje tyle, co kiedyś. Wróciłam do niej zupełnie odmieniona – dodaje. Czy inni też to zauważają? – Głos widzów jest dla mnie najważniejszy. Szybko dostrzegli na przykład, że gram już bez peruki. Drobiazg, ale bardzo motywujący. Wiele osób z ekipy powiedziało mi, że ta przerwa bardzo dobrze na mnie wpłynęła. Co miały na myśli? Może chodzi o dystans, jakiego nabrałam do tej ciężkiej pracy– zastanawia się Małgorzata.
– Czy bałam się powrotu? Wydawało mi się, że kompletnie nie, ale kiedy przyszedł ten dzień, poczułam strach. Czy odrodzenie zmienia więzi międzyludzkie? Umacnia je, cementuje? – Szalenie! Przede wszystkim je pogłębia, a my dojrzewamy. Więzi z innymi się umacniają, a ta, którą mamy ze sobą, staje się nierozerwalna – mówi aktorka. – Żeby trafić do siebie samego, czasem trzeba się odrodzić – przyznaje. – Ta droga wydaje się najkrótsza do pokonania: przecież to tylko odległość między głową a sercem, ale tak naprawdę to ścieżka kręta i bardzo, bardzo długa. Mamy na jej pokonanie całe życie, więc nie trzeba być aż takim dobrym uczniem – śmieje się. – Odnoszę czasami wrażenie, że jestem niedojrzała, a za chwilę przychodzi myśl: „Ej, ej, Małgosiu, całe życie Bozia ci na to dała”. Faktycznie. Przecież z jakiegoś powodu wciąż tutaj jestem. Widocznie nie odrobiłam wszystkich lekcji. Nie można wiedzieć, czym jest odrodzenie – bez śmierci, sukces – bez porażki, przegrana – bez wygranej, miłość – bez niekochania. Samodoświadczanie jest miarą człowieka.