Reklama

Sylwia Juszczak-Arnesen i Magnus Arnesen: zauroczenie trafiło nas od pierwszego momentu Łódź 2009 r. Sylwia na chwilę wpada do szkoły filmowej, by zagrać w etiudzie. Jest po rozwodzie, z dwójką synków. Vincent ma półtora roku, Natan pięć i pół. – Wieczorem grupą poszliśmy do knajpy. Reżyserka Justyna Tafel, u któ-rej zagrałam w „Tresurze”, przedstawiła mi przystojnego Norwega. Studiował w Filmówce reżyserię, właśnie robił dyplom. Pamiętam, że pierwsze zdanie, jakie wypowie-działam do niego, brzmiało: „Mam dwójkę dzieci”. „A ile mają lat?”, spytał wcale niezrażony. Zauroczenie od pierw-szego momentu. Magnus miał 27 lat, ja 32. W polskiej mentalności jako potencjalna partnerka byłam raczej na straconej pozycji – uśmiecha się. – Jego ten fakt nie prze-raził. Nasi znajomi, gdy byliśmy już parą, wątpili, czy prze-trwamy. – Zaczęli do siebie jeździć: Warszawa – Łódź – Warszawa. Wkrótce Magnus przeprowadził się do sto-licy. W 2010 r. Sylwia zagrała w reżyserowanym przez nie-go filmie „Zaśpiewaj mi do snu”. Na pytanie o relacje Magnusa z synami Sylwia się uśmiecha: – Młodszy jest jakby jego synem, dla starsze-go stał się bardzo ważną osobą. Kiedy po roku życia w Pol-sce na dwa lata wyjechaliśmy do Norwegii, chłopcy zo-stali serdecznie przyjęci przez rodziców męża. Mam wspaniałych teściów. Dziadkowie zakochali się w dzie-ciach. Może też dlatego, że Norwedzy uwielbiają dzieci. Są dla nich skarbem narodowym, przyszłością. Norweskiego Sylwia uczyła się sama. Ze słuchu, trochę z książek. – Może nie mówię super, ale jest coraz lepiej. Dziś bywa, że mąż mówi do mnie po polsku, a ja do nie-go po norwesku. – W Norwegii zagrała w filmie Igora Devolda „Warszawa”, u boku tamtejszej gwiazdy Madsa Ousdala, i w popularnym serialu „Dag”. – To była rola niema, ale grałam Norweżkę. Mam skandynawski typ urody. Tamtejsi filmowcy bardzo dobrze mnie przyjęli. Czekają, aż mój norweski będzie lepszy. Rozmawiamy na dwa dni przed drugą rocznicą ślubu Sylwii i Magnusa. – Pobraliśmy się, choć w Norwegii związki nieformalne czy małżeństwa osób tej samej płci są równie popularne jak małżeństwa hetero. W Polsce bu-dzi sprzeciw to, co w Norwegiijest akceptowane. I to mi się bardzo podoba. W naszym związku jest równoupraw-nienie, co jest odbiciem norweskiej normy. Tam nie prze-puszcza się kobiet w drzwiach, nie traktuje się ich szar-mancko. Nie dlatego, że Norwegom brak kultury. To kon-sekwencja równych praw, jakie kobiety sobie wywalczy-ły. Polaków może to razić. Tej naszej dżentelmenerii Magnusa uczę – wręczam mu pełne siatki i mówię: „Nieś!” (śmiech). Jesteśmy mieszanką różnic i podobieństw, obo-je wrażliwcy, tylko on inaczej to okazuje. Ja – wariatka, on – wyważony. Lubię wokół siebie dużo ludzi, Magnus niekoniecznie. Jestem zorganizowana życiowo, a on dys-cyplinuje się przy mnie (śmiech). Ja jestem bardziej odpo-wiedzialna w kwestii domu i finansów. On to, co ma, zaraz by wydał na akcesoria komputerowe. Gdy mieszkali w Oslo, Boże Narodzenie było polsko--norweskie. – Większość Norwegów to protestanci, nie ma dzielenia się opłatkiem, a główną potrawą świątecz-ną jest danie z baraniny i m.in. nadgniłe śledzie, ale szczę-śliwie w rodzinie Magnusa ich nie podawano (śmiech). Nie dotykają polsko-norweskich problemów. – Gdyby-śmy dyskutowali np. o Justynie Kowalczyk i Marit Bjoer-gen, pokłócilibyśmy się na całego! Zawsze bronię Polski, choć umówmy się: u nas nie żyje się łatwo. Unikam oglą-dania pyskówek w polskiej telewizji. W Norwegii media nie epatują tak złymi emocjami. Kiedy wybuchł dramat z Breivikiem, Norwedzy powiedzieli: „A my i tak będzie-my szanować się i kochać”. Oni w zdecydowanej większo-ści się wspierają. Polacy toczą wojnę polsko-polską. Miesiąc temu znów zamieszkali w Warszawie. – Teraz więcej pracy mam w Polsce, kręcę „Komisarza Aleksa”, „Prawo Agaty”, „Nad rozlewiskiem”… Tęskniłam też za przyjaciółmi. Zawsze lubiłam model „pełna chata”. Norwedzy są mili, uśmiechnięci, ale zdystansowani i z za- sady trzymają się „w rodzinie”. Przyjaciele – tak, ale oka-zjonalnie. W Polsce ze znajomymi potrafimy się spotkać ot tak, bez okazji. Choć ja ze swoim charakterem, otwar-tością te bariery w Norwegii szybko przełamywałam. Ich warszawskie mieszkanie urządziła w stylu skandy-nawskim: biel, szarości. Jasno. – Mieszkamy na osiedlu strzeżonym, bo zdaniem Magnusa tak w Polsce jest bez-pieczniej. W Norwegii dzieci były przyzwyczajone do bie-gania z innymi naokoło domu. W Polsce zdziwiły się, że podwórko puste. Ta przeprowadzka była dla chłopców trudna. Gryzę się, że musieli zostawić norweskich przy-jaciół, ale pocieszam się, że jeśli zatęsknią, wsiadamy i je-dziemy. Podróż do Oslo zajmuje nam 5 godzin. Chciała-bym, by chłopcy kontaktowali się z norweskimi dziećmi. Obaj wyrośli w Skandynawii, mówią płynnie po norwe-sku. Rozmawiam z nimi w obydwu językach. Oglądamy tylko norweską telewizję. Chcemy, by starszy syn skoń-czył w Polsce podstawówkę, a potem zobaczymy. Wiemy, że zawsze możemy wrócić do Oslo. Związek z Magnusem i dwa lata w Norwegii trochę ją zmieniły. Złapała zdrowy dystans. – Nie stresuję się już, patrzę pozytywnie. Życie jest krótkie, ważna jest rodzina, dzieci. Kiedy synek w Wigilię wylądował w szpitalu, bo spadł z sanek i stracił przytomność, pomyślałam: „To są prawdziwe problemy!”. I tak jestem szczęściarą. Mam na chleb, mam pasję. Mam miłość! Jeśli jakaś kole-żanka dostaje rolę, myślę: „To fajnie”. Kiedyś dopadała mnie frustracja: dlaczego nie ja? Czułam, że coś mi ucie-kło. Od kiedy jestem z Magnusem, nie cisnę już. Wiem, że co ma przyjść, przyjdzie. Tak jak on! Z Norwegii został mi uśmiech na twarzy. Oby jak najdłużej.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama