100% mężczyzny
Czym jest prawdziwa męskość, jeśli nie wymieszanymi w odpowiednich proporcjach wielką klasą i wielką pasją? Oto mężczyźni, którzy imponują jednym i drugim: Daniel Olbrychski, Andrzej Nejman, Robert Moskwa, Marian Opania, Mateusz Kusznierewicz.
- Claudia
1 z 6
men
Czym jest prawdziwa męskość, jeśli nie wymieszanymi w odpowiednich proporcjach wielką klasą i wielką pasją? Oto mężczyźni, którzy imponują jednym i drugim: Daniel Olbrychski, Andrzej Nejman, Robert Moskwa, Marian Opania, Mateusz Kusznierewicz. Są znani, podziwiani. Na dodatek – podwójnie utalentowani. Doskonali w swych zawodach, także oddani namiętnościom. W myśl zasady, że wielkością człowieka jest płomień, który nosi w sobie. Daniel Olbrychski od dzieciństwa nosił w sobie płomień o nazwie boks. – Ciągnęło mnie do tego sportu, polskich bokserów uważałem za bohaterów narodowych – mówi. Andrzej Nejman, dziś dyrektor warszawskiego teatru Kwadrat, miłością do motocykli zapałał, gdy usłyszał słowa Jimiego Hendriksa: „Motocykl pozwala patrzeć na świat odmiennie”. Sam jazdę jednośladem porównuje do grania głównej roli w filmie. – Świat z siodełka motocykla pachnie inaczej, a każda uliczka staje się słynną Route 66 – uważa. Serialowy doktor Rogowski z „M jak Miłość” woli strój karateki od lekarskiego kitla. – Trenuję, odkąd zachwyciły mnie filmy z Bruce’em Lee – mówi Robert Moskwa. Teraz z pasją prowadzi w Warszawie szkołę karate. Nasz najsłynniejszy zaś żeglarz Mateusz Kusznierewicz uwielbia rajdy terenowe. Marzy, by wystartować w Rajdzie Dakar. Marian Opania najszczęśliwszy jest w swym domku letniskowym nad Wkrą. Zbudował tu drewutnię. Rzeźbi piety, Maryję z Dzieciątkiem, Chrystusa. – Dwa razy podczas dłubania w drewnie omal się nie przekręciłem. Cóż, pasja bywa przewodnikiem do najgłębszych tajemnic.
2 z 6
Daniel Olbrychski
"Marzyłem od dziecka, żeby zostać bokserem. Do dziś jestem wierny tej pasji. To szlachetna walka, która podlega jasnym regułom. Ukształtowała mój charakter." Był rok 1953, właśnie umarł Stalin. Miałem 8 lat, mieszkałem w miasteczku na Podlasiu. W Warszawie odbywały się mistrzostwa Europy w boksie. Komentował Bohdan Tomaszewski, a ja siedziałem ze słuchawkami na uszach i słuchałem radia. Nasi pięć razy zdobyli złoto, w tym trzy razy po walkach z Rosjanami. Dzięki nim pięć razy w ciągu godziny usłyszałem w radiu Mazurek Dąbrowskiego! Było to wydarzenie sportowo-patriotyczne. W głowie małego chłopca bokserzy stali się większymi bohaterami niż postaci z „Trylogii”. Jako nastolatek zacząłem trenować w Polonii Warszawa. Okazało się, że mam talent, ale kariera nie zdążyła się rozwinąć, bo zacząłem grać w filmach. Jednak przeznaczenie było silniejsze. Pierwszą główną rolę zagrałem w filmie „Bokser”. Moim trenerem był wtedy sam Feliks Stamm, a partnerem Leszek Drogosz, jeden z pięciu wspaniałych, dla których w 1953 roku zagrano Mazurka. Dziś jest moim przyjacielem. Czasem spotykamy się na ringu, sparujemy. Gdzie trenuję formę? W domu. Urządziłem sobie salkę bokserską. Nosi imię właśnie Leszka Drogosza. Każdy dzień rozpoczynam od ćwiczeń. Od razu czuję się młodszy.
3 z 6
Andrzej Nejman
"Uwielbiam choppery jak z lmu „Easy Rider”. Długie widelce, głęboki gang silnika, chromy... To po prostu inny świat, który możesz mieć pod domem. Możesz go też zabrać, dokąd tylko chcesz. I poczuć się jak król szos." Kiedy byłem małym chłopcem, na moim podwórku działały dwie bandy. Jedną tworzyli zwolennicy czterech pancernych, druga, do której należałem, uznawała tylko Winnetou. Kiedy stałem się dużym chłopcem, jakoś z Dzikim Zachodem rozstać się nie umiałem. Zostałem instruktorem survivalu, nauczyłem się jazdy konnej, no i wreszcie mogłem sobie pozwolić na własny motocykl. Nie miało znaczenia, że nie był to upragniony harley-davidson. Dwa koła to dwa koła. W końcu sam Jimi Hendrix twierdził, że jazda motocyklem pozwala patrzeć w sposób odmienny od wszelkich innych rodzajów patrzenia… Moja pierwsza długa trasa okazała się dramatyczną porażką. W strugach deszczu, wyprzedzany przez gigantyczne ciężarówki, cudem chyba dotarłem do domu. A jak nieprzyjemna potrafi być pędząca ciężarówka, wiedzą tylko motocykliści. Na dodatek, niedługo później tego mojego kochanego cruisera ktoś po prostu ukradł z ulicy. Nie było mnie dosłownie dziesięć minut… Uznałem, że to znak od Boga, postanowiłem dać sobie spokój. Dałem radę trzy miesiące. Słynni fani jednośladów – James Dean, Marlon Brando, Clint Eastwood i Tom Cruise jakoś nie dawali mi spokoju. W tym samym roku znów siedziałem na siodełku. Był taki czas, że nawet glazurę do urządzenia domu woziłem w sakwach motocykla. Na każdy spektakl stawiałem się w skórzanych spodniach z frędzlami. Gdy tylko w drodze do domu zjeżdżałem z asfaltu, natychmiast zdejmowałem kask, żeby choć przez chwilę czuć ten słynny wiatr we włosach.
4 z 6
Robert Moskwa
"Twardość i wola walki wyniesione z karate przydają się w życiu. Cztery razy zdawałem do szkoły aktorskiej i nie poddałem się. Teraz moje umiejętności sportowe docenili scenarzyści „M jak Miłość”. Serialowy doktor Rogowski, którego gram, też został karateką." Biłem się dwa razy w życiu, zawsze w obronie kobiety. Kilka lat temu, jeszcze we Wrocławiu, gdzie wtedy mieszkałem, wychodziłem ze swoją dziewczyną z teatru. Kątem oka zobaczyłem jakiegoś gościa, który dziwnie się czaił. Nie minęło parę sekund, a on podbiegł i złapał moją dziewczynę za pośladki. Musiałem go ukarać. Każdy mężczyzna by tak postąpił. Sport, współzawodnictwo, fascynowały mnie od najmłodszych lat. Próbowałem pływania, koszykówki, piłki ręcznej i nożnej. W nogę potrafiłem grać godzinami. Dzięki temu mogłem bez przygotowania przebiec dwadzieścia kilometrów. Na karate namówili mnie koledzy. Byliśmy pod wrażeniem filmu „Wejście smoka” z Bruce’em Lee. Poszedłem na trening. Trzysta osób na sali. Co tydzień odpadało pięćdziesiąt. Nie wytrzymywali . Początkowo właśnie to mnie fascynowało: być tym, który przetrwa! Przetrwałem do dziś, ale czarny pas zdobyłem dopiero w magicznym wieku „40 i 4”. Lat. W tym samym czasie udało mi się zdobyć brązowy medal w Mistrzostwach Europy. Ten cudowny okres zawdzięczam mojemu aktualnemu trenerowi, siedmiokrotnemu mistrzowi świata, Maciejowi Grubskiemu. Właśnie z nim otworzyłem w Warszawie szkołę „Karatestars”. Mogę swą pasję przekazywać innym. Moim oczkiem w głowie są także kursy dla pań „Obroń się sama”. Zależy mi, żeby nie dały się bezkarnie poklepywać typom spod ciemnej gwiazdy.
5 z 6
Marian Opania
"Gałąź znaleziona w parku, konar przywieziony z wakacji sprawiają, że sięgam po dłuto. Zbudowałem sobie drewutnię w domku letniskowym." Zaczęło się od nieudolnego grzebania scyzorykiem w drewnie, a skończyło na wielkiej pasji. To w skrócie moja rzeźbiarska historia. Jestem samoukiem, chociaż być może mam jakieś zdolności genetyczne? Mój brat architekt wspaniale rzeźbi, więc ja, podpatrując go, troszkę nauczyłem się rzeźbiarskiego warsztatu. Pierwsza rzeźba – Chrystus Ukrzyżowany – powstała z przypadku. W czasie pierwszej wizyty Ojca Świę- tego mój syn Bartek miał go witać wraz z grupą dzieci, z krzyżem w ręku. Ponieważ mój brat rzeźbił , zadzwoniłem do niego do Gliwic, by mi przysłał rzeźbę Chrystusa. Przesyłka przyszła, niestety, za późno. Wtedy… podkradłem gałąź lipy w pobliżu cmentarza żołnierzy radzieckich i z tej rozwidlonej gałązki wyrzeźbiłem postać Chrystusa. Stąd chyba wzięło się moje zamiłowanie do tematyki sakralnej: lubię rzeźbić piety, Maryję z Dzieciątkiem, Chrystusa. Rzeźbię głównie w drewnie drzew liściastych, szczególnym upodobaniem darzę drzewa owocowe, zwłaszcza śliwy. Mają piękny kolor i słoje, nie trzeba ich bejcować. W ogóle kocham drewno, lubię jego zapach, mam do niego niemal emocjonalny stosunek. Czasem nad jedną rzeźbą męczę się przez trzy miesiące, a na przykład pietę wystrugałem w ciągu doby. Co prawda, miałem wtedy pierwszy minizawał po tej piecie, bo rzeźbiłem dwadzieścia cztery godziny bez przerwy, paląc mocne papierosy. Skończyło się tym, że odjęło mi czucie rękach, zaczęło mnie ściskać w piersiach i od tej pory muszę się leczyć na wieńcówkę. Także przy rzeźbieniu Matki Bożej i Chrystusa o mało się nie przekręciłem. Ale żyję. Widocznie był w tym palec boży.
6 z 6
Mateusz Kusznierewicz
"Rajdy to wolność. Nie ma skrzyżowań, świateł. Jest przygoda. Cel. Radość. Kto przeżywa takie emocje, czuje, że żyje." Słabość do samochodów miałem zawsze. Jako siedemnastolatek zrobiłem prawo jazdy i wkrótce kupiłem malucha, do którego ledwo się mieściłem. Marzyłem o aucie z napędem na cztery koła. Jeśli mogłem zboczyć z trasy, zjeżdżałem z niej i pędziłem swym maluchem przez pola, lasy. Parę lat temu zaproszono mnie na rajd samochodów terenowych w Bieszczadach. Od razu mnie wciągnęło. Świetna zabawa! Nie ścigamy się, nie rozwijamy szalonych prędkości. Wybieramy za to najtrudniejsze szlaki, by wykazać się znakomitymi umiejętnościami i strategicznym myśleniem. Ale najważniejsze, że podczas rajdów można ćwiczyć umiejętność szybkiego podejmowania decyzji. To lubię. Każdym niewłaściwym ruchem ryzykuję, że samochód zakopie się, złamie półośkę albo straci koło. Organizatorzy robią wszystko, by nie było nam zbyt łatwo. Często musimy pokonywać rzekę wpław. Jeden z załogi wchodzi wtedy do lodowatej wody, by ocenić głębokość, znaleźć najlepsze miejsce na przeprawę. Czasem budujemy most nad wąwozem. Szukamy w lesie powalonych drzew albo jeździmy po okolicznych gospodarstwach, by znaleźć drewniane bale. W rezultacie pokonanie kilkukilometrowego odcinka zajmuje nam nieraz kilkanaście godzin. Jest przygoda. Najbardziej emocjonujący moment? Kiedyś zaliczyłem dachowanie. Jeden nieprecyzyjny ruch kierownicą na wąskim odcinku drogi, i po sprawie. Pamiętam, że czułem się fatalnie, gdy przypięty pasami zwisałem głową w dół. Ale gdy tylko ratownicy postawili mnie na nogi, ruszyłem dalej. Także w marzeniach. Pomyślałem o Dakarze. Może sprawdziłbym się jako pilot Hołowczyca? Niestety, nie chciał mnie zabrać. Ja mu się jeszcze kiedyś przypomnę!