Reklama

To, co się wydarzyło pod koniec trzeciej klasy gimnazjum, wcale nie zapowiadało początku pięknej historii, a tym bardziej nie wyglądało na spełnienie marzeń. Zaszłam w ciążę. Miałam wtedy 16 lat. Gdy dowiedziałam się o tym, w jednej chwili zawalił się cały mój świat, zupełnie nie wiedziałam, co mam robić. Tak bardzo bałam się powiedzieć o tym rodzicom, że aż do piątego miesiąca trzymałam wszystko w tajemnicy. Zawsze byłam bardzo szczupła i miałam drobną budowę, dlatego długo nie było po mnie widać, że jestem w ciąży. W sierpniu, w czasie wakacji mama znalazła w moich rzeczach kartę ciąży, którą założył mi lekarz. Kiedy się dowiedziała, zaczęła płakać. Ja też płakałam. Tak naprawdę dopiero wtedy dotarło do mnie, że to koniec imprez z koleżankami, zabawy, koniec wszystkiego. Tata też był zdruzgotany. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach łzy.

Reklama

ZERO NADZIEI

Atmosfera w domu stała się nie do zniesienia, a ja byłam coraz bardziej zdołowana. W niczym nie widziałam sensu. Najbardziej martwiłam się o swoją przyszłość, bo wcześniej byłam wzorową uczennicą. Co roku miałam świadectwo z czerwonym paskiem, dostałam się do wymarzonego liceum. Bałam się, że w mojej miejscowości będę wytykana palcami. Czułam się zagubiona i miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się poza mną, a ja jestem tylko obserwatorem. Gdy moje koleżanki cieszyły się ostatnimi dniami wakacji, ja „cieszyłam się” drobniutkimi rozstępami na piersiach i pośladkach. Od ciągłego płaczu tak potwornie bolały mnie mięśnie policzków, że nawet gdybym chciała się uśmiechnąć, nie byłabym w stanie.

PIERWSZY SZOK

Przyszedł wrzesień i pierwszy dzień szkoły. Wbiłam się w jakieś czarne spodnie mamy. Na siłę zapięłam żakiet, który wcześniej był na mnie trochę za duży. I poszłam. Na pozór niczym nie wyróżniałam się z tłumu licealistów. Wyglądałam jak każda szesnastolatka. Na drugi dzień mój tata umówił się na spotkanie z wychowawczynią i dyrektorem. Ten życzliwie zapewnił, że mogę uczęszczać do szkoły tak długo, jak tylko będę w stanie. Wychowawczyni przytuliła mnie i powiedziała, żebym się nie martwiła. Rozpłakałyśmy się obydwie. Gdy następnego dnia mówiła o mojej ciąży przy klasie, ze wstydu spuściłam głowę. Moi koledzy i koleżanki byli pierwszymi obcymi osobami, które dowiedziały się o wszystkim. Byli w szoku. Nie dlatego, że któraś z dziewczyn w szkole jest w ciąży, ale dlatego, że chodziło o mnie! Wkrótce szkolna pedagog zaprosiła mnie na rozmowę o mojej „patologicznej sytuacji”. Z pogardą w oczach zapytała, czego szukam w elitarnym liceum. Powiedziała, że wylecę z niego prędzej, niż do niego przyszłam, nauczyciele mnie zniszczą i nie dam sobie rady z dzieckiem. Gdy odparłam, że po porodzie mam zamiar wrócić do szkoły, usłyszałam, że będę złą matką. Wybiegłam z płaczem.

DAM RADĘ!

Po tym wszystkim postanowiłam, że się nie poddam. Wbrew trudnościom chciałam zrealizować swój cel: dostać się na wymarzoną farmację. Starałam się pięć razy bardziej niż inni. Każdego dnia siedziałam nad książkami do pierwszej, drugiej w nocy. Miałam najlepsze wyniki w klasie. Nauczyciele, widząc, jak bardzo się staram, nigdy nie wypominali mi ciąży. Nigdy. No, może tylko raz – nauczycielka polskiego, starsza pani, powiedziała, że nie muszę wstawać do odpowiedzi, jeśli jest mi niewygodnie. W listopadzie mój brzuch był już widoczny. Nie chciałam, żeby w szkole ktoś krzywo na mnie patrzył, więc ubierałam się najskromniej jak mogłam: luźne swetry i spodnie, zero makijażu. Wszystko po to, żeby się nie narażać. W klasie traktowano mnie życzliwie. Koledzy pomagali mi nosić ciężką torbę z książkami, dziewczyny głaskały po brzuchu. Do 10 grudnia nie opuściłam ani jednego dnia nauki, choć było mi bardzo ciężko. Miałam już spuchniętą twarz i trudno mi było stać w zatłoczonym autobusie, którym codziennie dojeżdżałam 17 km do szkoły. Żaden z pasażerów nigdy nie ustąpił mi miejsca. Nawet gdy byłam w dziewiątym miesiącu i stałam z rozpiętą kurtką, mając nadzieję, że ktoś pozwoli mi usiąść! 15 grudnia przez cesarskie cięcie urodził się mój synek. Pięć dni wcześniej pojechałam wieczorem do szpitala na badanie KTG. Lekarz kazał mi zostać na oddziale. Położyli mnie na patologii ciąży, gdzie od razu stałam się głównym tematem rozmów. Pielęgniarki patrzyły na mnie z politowaniem. Traktowały jak gówniarę, która sama jest sobie winna. Koleżanka z klasy codziennie przynosiła mi notatki z lekcji. Inne ciężarne ekscytowały się gazetami o dzieciach, a ja przepisywałam język polski i uczyłam się biologii.

TRUDNY PORÓD

W dniu porodu, po upokarzającym badaniu lekarskim, któremu przyglądało się siedem obcych osób z oddziału, ordynator stwierdził, że nie dam rady urodzić własnymi siłami. Zapadła decyzja: cesarskie cięcie. Gdy rozpoczęły się przygotowania, myślałam, że zemdleję. Było mi duszno, miałam zawroty głowy. Na porodówkę odprowadziła mnie mama. Na sali operacyjnej anestezjolog kazała mi podpisać jakieś papiery. Wybrałam pełne znieczulenie, bo bałam się, że mogę coś poczuć. Kiedy obudziłam się po wszystkim, poczułam tak potworny ból, że zaczęłam jęczeć. Nagle zrobiło mi się bardzo zimno. Narkoza minęła, a nie podano mi jeszcze znieczulenia. Tak bardzo cierpiałam, że nie miałam nawet siły płakać. W końcu przywieźli mnie do sali, w której pielęgniarka kąpała mojego synka. Pamiętam, że widziałam go poczwórnie – efekt uboczny narkozy. Synek był malutki i miał mnóstwo włosów. Żadna z położnych nie pokazała mi nawet, jak przewija się maleństwo, więc gdy przychodził wieczór, chciało mi się płakać, bo bałam się zostać z nim sama. Na szczęście mama wszystkiego mnie nauczyła.

JA WAM POKAŻĘ!

Ze szpitala wypisano mnie 20 grudnia, a już pierwszego dnia po Nowym Roku wróciłam do szkoły. Tym samym opuściłam tylko pięć dni nauki! Pierwsze, co usłyszałam, gdy tylko weszłam do klasy, to: „O Boże! Jaka jesteś chuda!”. W ogóle nie wyglądałam na kobietę, która niecałe trzy tygodnie temu urodziła dziecko! Ponieważ byłam niepełnoletnia (synek przyszedł na świat miesiąc przed moimi siedemnastymi urodzinami), prawnym opiekunem Kuby została mama. Co prawda to ona poszła na urlop macierzyński, ale przez pierwsze trzy tygodnie to ja codziennie wstawałam do dziecka o piątej rano. Na ósmą jeździłam do szkoły, a po powrocie do domu zajmowałam się synkiem, dopóki nie usnął. Potem kładłam go w pokoju rodziców, bo do pierwszej, drugiej w nocy siedziałam nad książkami. Miałam tak dużo obowiązków, że przez ten rok nauki w liceum nie widziałam na oczy telewizora ani komputera. O wyjściu na imprezę nawet nie było mowy! Szkoła i dziecko to jedyne, co wypełniało mój czas. Pierwszą klasę liceum ukończyłam z wyróżnieniem, zapisując się w historii szkoły jako pierwsza dziewczyna, która zaszła w ciążę, a mimo to opuściła tylko pięć dni nauki i odebrała świadectwo z czerwonym paskiem. Rodzice bardzo mi pomagali, bo dla nich najważniejsze było, żebym poszła na wymarzone studia, skończyła je i była samodzielna, a nie siedziała w domu jak wiele panien z nieślubnymi dziećmi.

JESTEM DUMNA

Reklama

Mijały kolejne lata. Uczyłam się i wychowywałam dziecko. Mimo permanentnego zmęczenia byłam zdeterminowana, żeby dostać się na wymarzoną farmację. Poza tym chciałam udowodnić wszystkim, którzy mnie skreślili, gdy dowiedzieli się o ciąży, jak bardzo się mylili. Gdy odbierałam z rąk dyrektora świadectwo z wyróżnieniem, przepełniało mnie szczęście! W październiku zacznę wymarzone studia. To, że mi się udało, traktuję jako swój manifest. Że wcale nie byłam i nie jestem gorsza od innych dziewczyn. Udowodniłam, że miałam ciężej od rówieśników, ale dałam radę. I jestem cholernie z siebie dumna! Na zakończenie liceum poszłam do pani pedagog, która w pierwszej klasie zmieszała mnie z błotem. Pomachałam jej przed nosem świadectwem z wyróżnieniem i wyśmiałam za brak kompetencji. Wiem, że nie było to kulturalne, ale za to ile dało mi satysfakcji! Chciałabym, żeby przyszłe młode mamy nigdy się nie poddawały, tak jak ja się nie poddałam. Żeby uwierzyły, że nie są gorsze od swoich rówieśniczek i nie dały sobie wmówić, że jest inaczej. Żeby mimo ciąży nadal chciały realizować swoje plany i nie obniżały lotów. Tak jak ja. I spełniały swoje marzenia. Tak jak ja.

Reklama
Reklama
Reklama