Reklama

Bohaterowie:
Mama (autorka) - Anna Lasoń -Zygadlewicz;
Skubanek (syn) - Jakub Lasoń;
Przemek (tata) - Przemysław Lasoń
Skubanek częstował swoim nowym popisem "kosi łapci", kogo się dało: sąsiadkę na klatce schodowej, panią w restauracji, wzbudzając tym powszechne (kobiece zwłaszcza) rozczulenie. Ostatnio dziadek wpadł na pomysł, że dla towarzyskiej ogłady przydałoby się jeszcze "pa pa". Uczeń okazał się jednak odporny na innowacje - nadal z uporem "kosił łapki". Miał przy tym taką minę, jakby chciał powiedzieć: "Dopiero co się zachwycali, a teraz już źle. I jak tu takim dogodzić?". Aż któregoś dnia przyszło olśnienie i syn majtnął mi rączką, gestem Breżniewa pozdrawiającego pochód pierwszomajowy. Oniemiałam. Tylko wkrótce okazało się, że nowa umiejętność wyparła "kosi łapki" i nie można się teraz o nie doprosić. Widać Skubanek ma jeszcze za mało miejsca na swoim twardym dysku...
Czołgając się po podłodze, Skubanek znalazł na niej mały koralik. Przylepił go sobie do palca i podniósł do buzi, na co mąż rzucił się jak tygrys i w ostatniej chwili zdążył mu go odebrać. Niezrażony tym Nynuś podjął dalsze poszukiwania. Po chwili znalazł paproszek. Przylepił sobie do palca, zastanowił się chwilę i... uprzejmie podał tacie. To było wspaniałomyślne: "Skoro zbierasz, to bardzo proszę. Trzeba mi było od razu powiedzieć, bo wcale nie chciałem ci zabierać".
Wkrótce ulubioną zabawą Skubanka stało się straszenie babci. Siedzi mój krasnoludek na łóżku i rzuca próbny okrzyk. Babcia udaje, że słania się ze strachu. Na to syn wrzeszczy głośniej. Reakcje babci wzmagają się. Wreszcie Skubanek ryczy z takim zapałem, że sam zaczyna się bać. Wyciąga naprężone łapki i przekręca nimi, jakby dodawał gazu na motorze. Otwiera buzię i nabiera powietrza. Zamiera na chwilę. Przymyka oczy. Wreszcie wydziera się, ile sił w mizernych płuckach! Wreszcie babcia doszła do wniosku, że tak silne emocje nie są wskazane dla Skubankowego systemu nerwowego, i przestała reagować. Gdy spróbował głośniej, poszła do kuchni. Biedulek przerzucił się na tatę. Nic. Wreszcie usiłował naryczeć na mnie, patrząc przy tym błagalnie: "No, pobój się mnie troszkę, co ci zależy?".
Któregoś dnia junior zaczął mrużyć oczy. Od czasu do czasu mrugał, jakby go nagle oślepiło światło. Wyobraźnia zaczęła mi pracować - może to mikrouraz mózgu na skutek tego, że przewraca się siadając? Po tygodniu moich rozbudowanych hipotez, mąż - z westchnieniem rezygnacji - zgodził się na kolejną prywatną wizytę u pediatry. Pani doktor przyjrzała się synkowi i stwierdziła, że to tiki, które przejdą, bo w tym wieku to normalne. Prawie mnie uspokoiła. Prawie, bo przeszło mi dopiero po dwóch tygodniach. Kiedy Kuba przestał mrugać.
Weekendy spędzamy z mężem na zmianę na podłodze. Jedno sprząta, pierze, gotuje lub ma "czas dla siebie". Drugie siedzi przy Skubanku. A on, ruchliwy jak owsik, pełza na wszystkie strony, otwiera szuflady, zagląda do doniczek, wspina się po futrzaku leżącym na kanapie (i zjada jego kudły). Na szczęście odkryliśmy zabawę, która jest w stanie utrzymać go w jednym miejscu. Gra w "nogę" z tatą. To znaczy gra tata, a syn odrzuca mu piłkę z takim zamachem... że ta ląduje tuż przy nim, bo nie umie jej puścić w odpowiednim momencie. Wtedy tata odkopuje piłkę, która czasem daje Skubankowi w nocha, ale syn nawet nie miauknie. Jednak gdy tylko mąż spóźni się z podaniem, Kuba piszczy na niego z oburzeniem tak głośno, że zaczynam rozumieć powiedzenie "aż uszy bolą". Dotąd nikt tak na nas nie krzyczał. Chyba nam rośnie mały choleryk...

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama