#behappy, czyli prawdziwie szczęśliwa, patchworkowa rodzina
Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się … na zdjęciu. Od kilku lat mamy taką tradycję, że robimy świąteczne zdjęcie całej familii. Kiedy przeglądam nasze rodzinne fotografie, najbardziej rzuca mi się w oczy jedno - jak szybko rosną nasze dzieci. W tym roku dołączył do tej fotografii mały człowiek, który zmienił w naszym życiu absolutnie wszystko.
- Agnieszka Hyży
Choć nowy członek naszej rodziny nie ma jeszcze tej świadomości, połączył dwie (a może nawet trzy lub więcej) rodziny. Dlaczego? Bo nie jesteśmy rodziną w modelu tradycyjnym, w standardowym ujęciu. Jesteśmy patchworkiem. Od blisko 8 lat sklejamy nasze historie, realizujemy wspólne marzenia i pragnienia, mierząc się jednocześnie z różnymi trudnościami i wyzwaniami i ciągle mając na uwadze jedno - rodzinę. Gdy doświadczy się jej rozpadu i emocji z tym związanych, wie się już doskonale, jak dużo trzeba włożyć wysiłku w to, aby funkcjonowała prawidłowo i miała szansę przetrwać. Poświęcamy jej sporo uwagi, wielokrotnie potykając się i naprawiając swoje błędy. Większość naszych decyzji i działań determinuje właśnie ona. Kiedyś usłyszałam od psychologa, że rodzinie patchworkowej, bardzo „pomaga” wspólne dziecko. Wierzę w te słowa - dziś wiemy już, że w naszym wypadku ta teoria także ma sens. Czekaliśmy wiele lat na to, aby przekonać się empirycznie, jak bardzo jest słuszna.
Zmiany. Wiedzieliśmy, że będzie inaczej, choć nigdy nie byliśmy typowa parą, która ma swobodny czas na randkowanie. Od naszego pierwszego spotkania, dzieci z poprzednich związków były w epicentrum. Zanim stworzyliśmy im nowy dom, wiedzieliśmy, że to one będą wyznacznikiem wszystkiego. Przez te lata, choć lekko nie było, udało nam się nauczyć siebie nawzajem. Wypracowaliśmy swoje zwyczaje, działaliśmy jak nieźle zorganizowane drużyna.
Gdy miała się powiększyć, zaczęliśmy myśleć, co zrobić i jak zrobić. Zależało nam, żeby syndrom detronizacji u dzieci starszych nie był odczuwalny i żeby łagodnie przejść do nowej codzienności z niemowlakiem na pokładzie.
Punkt pierwszy - rozmowa
Od przekazania radosnej nowiny dzieciom, w momencie gdy mieliśmy absolutną pewność, że wszystko jest w porządku, zaczęliśmy planować, wyobrażać sobie, jak to będzie, i z czym wszyscy powinniśmy się liczyć. Wiele w tym przypadku zależy od narracji, jaką przyjmujemy.
Bez owijania w bawełnę czy mydlenia sobie oczu, że będzie wyłącznie kolorowo i bajkowo. Dzieci w układzie takim, jak nasz, łatwo nie mają. Żyją na dwa domy, muszą funkcjonować w dwóch, czasem zupełnie różnych, światach. Starszaki nie pamiętają innego życia niż właśnie to. Tym bardziej nie chcielibyśmy, żeby poczuły się zagrożone, diametralnie inaczej, nieswojo. Nie unikaliśmy więc trudnych pytań, mówiliśmy o swoich emocjach i, po prostu, byliśmy autentyczni.
Punkt drugi - czas
Tym, co najcenniejsze i najważniejsze, a co możemy i powinniśmy im dać, to właśnie czas. Zarówno w okresie oczekiwania na malucha, jak i w momencie jego pojawienia się na świecie. Trudno wymagać od dzieci pełnego zrozumienia dla sytuacji, w której się znaleźli. Zabsorbowani rodzice stają się nagle „nieobecni” i „nieosiągalni”, a powodem tego staje się często rodzeństwo - krucha kość niezgody.
Doba ma tylko 24h - ciężko czasem pogodzić wszystko i wszystkich. Świadomość tego, jak ważny jest czas i rozmowa z tymi, którzy dotąd mieli nas na wyciągnięcie ręki, jest tu kluczowa. To może być czasem krótka chwila zabawy, a czasem dłuższe „wyjście” tylko ze straszakami.
Punkt trzeci - nowy układ sił
Zmiany dotykają wszystkich. Następuję nowy podział ról i obowiązków. Rodzeństwo starsze w oczach rodziców z dnia na dzień staje się jeszcze bardziej dojrzałe. Często działa to w dwie strony. Także dzieci czują się doroślej, chętnie przyjmują role odpowiedzialnego brata lub pomocnej siostry. To jest układ idealny, może być bardzo rozwijający. Zbudowanie w dziecku poczucia, jak jest ważne w tej nowej układance, jak jego pomoc wiele znaczy i jak on/ona są niezmiennie istotni dla rodziców. Jego potrzeby, przemyślenia, samopoczucie. Choć czasem zdawać by się mogło, że przygrywa z płaczem niemowlaka i mokrą pieluchą do przebrania, to przecież wciąż zawsze może liczyć na uwagę i wsparcie. Serce rodzica jest bardzo pojemne, a nowe dziecko nie odbierze niczego starszemu.
Punkt czwarty - być „happy”
Punkty 1,2 i 3 konsekwentnie staramy się realizować w naszym domu. Punkt 4 to suma poprzednich. Nie czujemy się ekspertami, nie zawsze sugerujemy fachowymi poradami i nie uzurpujemy prawa do pouczania innych. Bardzo dużo rzeczy robimy intuicyjnie. Czasem konfrontacja naszych działań i przemyśleń z rzeczywistością wcale nie jest łatwa i przyjemna. Mamy już za sobą kilka poważniejszych rozmów z dziećmi oraz między sobą. Czy zdamy test jako rodzina? My, jako rodzice? Tego nie wiem, to pewnie okaże się za parę lub paręnaście lat, kiedy nasze dzieci będą już dorosłe. Nie jest przecież tajemnicą, że to, jakimi ludźmi jesteśmy i w jakie relacje wchodzimy, a także jak radzimy sobie z problemami, w dużej mierze zależy od domu, z jakiego pochodzimy. Chciałabym, i robię absolutnie wszystko, co w mej mocy, żeby kiedyś usłyszeć od moich dzieci, że wychowały się w „happy” rodzinie.
Partnerem materiału jest marka Bella.