Valentino Garavani - pracowity emeryt
Nie jest typowym panem po siedemdziesiątce. Choć rok temu wycofał się z projektowania, Valentino Garavani wciąż żyje modą. Śledzi trendy, podróżuje po świecie i kibicuje młodym projektantom. Na początku kwietnia odebrał prestiżową nagrodę Rodeo Drive Walk of Style. Przyznano mu ją za całokształt twórczości.
- Magda Tereszczuk, Gala
Długo zastanawiała się, jaką sukienkę wybrać. Jeszcze kilka godzin przed ceremonią wręczenia modowych nagród Rodeo Drive Walk of Style nie wiedziała, co powinna włożyć. „Czerwoną, ultraseksowną kreację przed kolano? Czy może zwiewną i dziewczęcą?” – rozważała Anne Hathaway. Nie chciała rozczarować włoskiego mistrza mody. Nic dziwnego. W końcu na oczach setek ludzi miała opowiedzieć o dokonaniach wielkiego Valentino, a potem przekazać w jego ręce statuetkę. W ostatniej chwili zdecydowała się wreszcie na delikatną sukienkę w kwiaty i czerwony płaszcz. Oczywiście z metką z nazwiskiem słynnego Włocha. Bo jak sama później powiedziała, chciała, by Valentino zobaczył ją w... Valentino. Podczas ceremonii drżącym głosem przypomniała wszystkim zebranym na Rodeo Drive o najważniejszych dokonaniach kreatora. A potem wręczyła mu statuetkę Torso, zaprojektowaną przez znanego w świecie artystę Roberta Grahama. A Valentino? Cóż, projektant grzecznie podziękował za wyróżnienie i „skromnie” dodał, że czeka już na kolejne. Bo jak sam przyznał, dopiero po siedemdziesiątce zaczął czerpać prawdziwą przyjemność z pochwał kierowanych pod jego adresem. „Kiedyś nie chciałem ich słuchać. Dzisiaj chcę się nimi upajać” – wyznał.
KOCHANEK I WSPÓLNIK
Swoją pasję do mody odkrył bardzo wcześnie. Już w szkole podstawowej wiedział, że nie chce być inżynierem, tak jak wielu jego kolegów, tylko projektantem pięknych sukni. Równie wcześnie zauważył, że choć fascynują go mądre i atrakcyjne koleżanki ze starszych klas, to bardziej pociągają go przystojni koledzy z podwórka. Jego preferencje nie zmieniły się. Miał wielu kochanków. Przez kilka lat spotykał się m.in. z francuskim bywalcem salonów Géraldem Nantym, który pomagał mu w rozkręcaniu jego pierwszego atelier przy via Condotti w Rzymie. Prawdziwą miłość poznał jednak 31 lipca 1960 roku. W kawiarni Café de Paris na via Veneto spotkał intrygującego studenta architektury Giancarla Giammettiego. Przegadali wiele godzin i zrozumieli, że nie przez przypadek na siebie wpadli. Okazało się, że obaj mieli niezwykłą słabość do luksusu i pięknych przedmiotów. Bardzo szybko nawiązali więc współpracę i... romans. „Moja firma zaistniała dzięki Giancarlo. Gdyby nie on, skończyłbym pewnie na bruku. Ja miałem pomysły na ubrania, a on smykałkę do biznesu” – opowiadał Valentino. Swoją pierwszą, znaczącą kolekcję pokazał w 1962 roku we Florencji. Miłośniczki mody były zachwycone krojami, jakie zaproponował Valentino. Elegantki z najdalszych zakątków Włoch chciały ubierać się tylko u niego. Pod koniec lat 60. w gronie jego wielbicielek znalazły się również kobiety z pierwszych stron gazet, takie jak Jacqueline Kennedy Onassis, Elizabeth Taylor czy modelka Veruschka. Wtedy nastała era Valentino.
PRZEPIS NA KOLOR
W ciągu 45 lat pracy mistrz zjednał sobie nie tylko bogate klientki, ale także krytyków mody. Zdobył wiele prestiżowych nagród, a wśród nich tę najważniejszą – statuetkę Neimana Marcusa, czyli modowego Oscara. Jury przyznało mu ją w 1967 roku. Z dnia na dzień okrzyknięto go wtedy geniuszem włoskiego szyku i dobrego smaku. Na czym polegał jego klucz do sukcesu? Przede wszystkim na ogromnym samozaparciu i pracowitości. „Nigdy się nie poddawałem. Nawet jak mi coś nie szło, siedziałem i rysowałem do skutku. Nie zniechęcałem się drobnymi porażkami. Wciąż szukałem swojego niepowtarzalnego stylu” – powiedział. Valentino wyspecjalizował się w projektowaniu sukni na wielkie okazje. Do dzisiaj większość aktorek pokazuje się na premierach swoich filmów w kreacjach od mistrza. I to obowiązkowo czerwonych! Według niego, ta ognista barwa jak żadna inna podkreśla walory urody każdej kobiety. Włoch wymyślił więc swój przepis na czerwień, zwaną „Valentino rosso”. Jest to kombinacja 100-procentowych odcieni purpury oraz żółci i 10-procentowej czerni.
KOBIETA JEGO ŻYCIA
Prywatność mistrza od zawsze była głównym tematem w wielu kolorowych magazynach. Już pod koniec lat 60. rozpisywano się o jego szalonym trybie życia. Wszystkich interesowała także dziwna znajomość projektanta z Marilù Tolo. Valentino przez wiele lat utrzymywał, że właśnie z tą włoską aktorką mógłby mieć dziecko. „Tylko raz piękna kobieta skradła mi serce. Zakochałem się w niej, jak miałem 27 lat, a ona 17. Uwiodła mnie kruczoczarnymi włosami, piwnymi oczami i boskim, pełnym krągłości ciałem. Podarowałem jej nawet pierścionek zaręczynowy. Ale Marilù mnie odrzuciła. Dzisiaj mieszka w Ameryce. Krąży między Meksykiem a Los Angeles. Ma bogatego męża i jest z nim szczęśliwa. Mimo to dzwoni do mnie w każde święta Bożego Narodzenia” – mówił.
Valentino przez kilka lat nie mógł podobno pogodzić się z tym, że piękna Marilù nie chciała mieć z nim dziecka. Jego przyjaciele śmiali się, że instynkt ojcowski mistrza wziął górę nad rozumem. Inni uważali natomiast, że Valentino marzył o synu dlatego, aby przekazać firmę komuś zaufanemu. A związkiem z Marilù chciał zamknąć usta swojej matce, która ciągle pytała syna, kiedy przyprowadzi do domu przyszłą żonę. Plan się jednak nie powiódł. Pewnie dlatego wiele lat później projektant starał się sam zaadoptować dziecko. „Pojechałem moim cadillakiem na wycieczkę do Marrakeszu. Szukałem głównie oryginalnych materiałów i inspiracji do stworzenia kolekcji. Znalazłem natomiast małego, 4-letniego chłopca, który nie miał rodziców. Strasznie chciałem się nim zaopiekować, ale okazało się, że procedury adopcyjne w tamtych czasach były dosyć skomplikowane. Poza tym, gdy moja matka Teresa dowiedziała się, że mam zamiar sprowadzić do domu chłopca z Afryki, wpadła w szał. Zrobiła mi karczemną awanturę. Nigdy więc nie miałem okazji poczuć miłości rodzicielskiej. Czuję się przez to trochę samotny”– powiedział projektant w wywiadzie dla włoskiej gazety „La Repubblica”.
WESOŁE ŻYCIE STARUSZKA
Dzisiaj, gdy Valentino ma już 77 lat, nie myśli raczej o powiększeniu klanu Garavanich. Dzieci zastąpił... psami. Nikt nie wie, z iloma czworonogami mieszka teraz. Ale jeszcze do niedawna u jego boku kręciło się sześć mopsów. Pracownicy lotnisk, na których lądował Włoch, śmiali się, że Valentino potrzebował zawsze trzech samochodów, by przetransportować się do wybranego miejsca. Jeden dla niego, drugi na walizki, a trzeci dla suczki Molly i jej dzieci: Maude, Margot, Milton, Maggie i Monty’ego. Valentino nie próbuje już także ukrywać swojego homoseksualizmu. Od lat żyje z amerykańskim eks-modelem, a obecnie projektantem torebek i biżuterii, Bruce’em Hoeksemą.
Obaj uwielbiają podróżować po świecie. Wenecja, Paryż, Mediolan – to zależy od ich nastroju. Bardzo często wypływają także w rejs po Morzu Śródziemnym. „Najlepiej mi się odpoczywa na ukochanym jachcie »T.M. Blue One«” – zdradził mistrz. A najlepiej śpi we własnych łóżkach. To dlatego Valentino omija hotele i zatrzymuje się w należących do niego luksusowych apartamentach. W samym Rzymie projektant ma dwie posiadłości – Palazzo Mignanelli przy Schodach Hiszpańskich i willę przy via Appia Antica. Najbardziej cenna nieruchomość kreatora to Château de Wideville w Davron, 30 km od Paryża. Olbrzymi pałac należał kiedyś do Claude’a de Bullion, ministra finansów Ludwika XIII. Dzisiaj Valentino urządza tam kolacje dla przyjaciół. Projektant jest także miłośnikiem sztuki. W swoich zbiorach ma obrazy m.in. Balthusa i Damiena Hirsta. Najbardziej dumny jest jednak z pięciu kubistycznych dzieł Picassa, które wiszą
JESZCZE WAM POKAŻĘ!
„Odpoczynek? O nie! Nie przeszedłem na emeryturę, by czekać na śmierć” – powiedział Valentino w styczniu 2008 roku. I ma rację. Ciągle się czymś zajmuje. Ostatnio promuje film „Valentino: The Last Emperor”, w reżyserii Matta Tyrnauera, opowiadający o jego życiu. I wciąż śledzi poczynania innych kreatorów. A w szczególności swoich następców. Po odejściu z firmy pałeczkę po Valentino przejęła na krótko Alessandra Facchinetti. Jej miejsce zajęli potem Maria Grazia Chiuri i Pier Paolo Piccioli. Teraz to oni wymyślają nowe kroje. W kuluarach szepcze się jednak, że nie sami. Podobno w ostatniej kolekcji na jesień/zimę 2009/10 pomagał im sam mistrz. Czyżby Valentino nie powiedział jeszcze ostatniego słowa?