Reklama

Jak wiadomo Tydzień Mody to nie tylko pokazy. I choć dla niewtajemniczonych, fashion week to po prostu nieprzerwany ciąg modowych performance’ów na wybiegu – tak naprawdę najciekawsze rzeczy dzieją się za kulisami – na backstage’u.
Nowojorski Tydzień Mody to jedna z największych i najdłuższych imprez modowych świata. Jeśli na łódzkim Fashion Weeku z kilkudziesięcioma kolekcjami możemy zapoznać się w ciągu zaledwie jednego weekendu, w Nowym Jorku do obejrzenia stu pokazów potrzebujemy całego tygodnia.
7 dni nieprzerwanego modowego maratonu – od 9 do 21. Dodajmy do tego nocne aftery projektantów (których oczywiście nasza ekipa nie mogła przegapić!) - wychodzi, że w czasie Fashion Weeku pracowaliśmy niemalże 24 h na dobę. Cóż, praca jest pracą.

Wiecznie na nogach
Najciężej było jednak modelkom. Szczególnie tym znanym, najbardziej rozpoznawalnym i siłą rzeczy najbardziej rozchwytywanym. Jak przyznała Daphne Groenveld, dwa fashionweekowe miesiące w roku (wrzesień – na sezon wiosna/lato oraz luty na jesień/zimę) to największy i niefortunnie powtarzający się już od kilku sezonów koszmar. „Przymiarki, próby, pokazy – nie mam czasu na nic… nawet na sen”.
Na nowojorskim tygodniu mody dzień pracy zaczyna się tuż po świcie. Backstage’owa świta (fryzjerzy, styliści, garderobiany, asystenci) przybywa do Lincoln Center przed 6. Modelki mają 30 minut więcej snu – na backstage’u muszą pojawić się najpóźniej 6:30.
Od tego czasu aż do późnej nocy dziewczyny są na nogach. „Chwała Bogu, że nie jest to Paryż” – przyznaje Katia, rosyjska modelka. „Tu przynajmniej większość pokazów odbywa się w jednym miejscu. We Francji każdy projektant organizuje show w innym miejscu. Po Paryżu zatem podróżujemy na Vespach. Więcej czasu spędzam w drodze na pokaz, niż na samym wybiegu” – opowiada.
Finałowe defle, koniec ostatniego pokazu (około 21:30) – goście rozchodzą się na afterparties – modelki pozostają na backstage’u. Późnym wieczorem zaczynają się przymiarki na kolejny dzień Fashion Weeku. Po północy dziewczyny wracają do łóżka… nie na długo, bo już za 5 godzin będą ponownie na nogach.
Wiecznie z aparatem
Inaczej wygląda praca bloggerów. Tu wszystko zależy od twojej pozycji i autorytetu. Niektórzy do Lincoln Center dojeżdżają metrem, zdjęcia robią starym aparatem, a o pokazach Caroliny Herrery czy Marca Jacobsa mogą tylko pomarzyć. Jeśli nie jesteś wystarczająco popularny, a swoich czytelników liczysz w setkach lub tysiącach – możesz liczyć na zaproszenia na offowe pokazy. Bloggerzy mniejszego kalibru skupiają się zatem na modzie ulicznej i gościach Tygodnia Mody. To właśnie na ich blogach znajdziesz najciekawsze stylizacje i looki.
Inni – ci bardziej znani – mają istnie vipowski serwis. Osobisty kierowca, asystent i własny fotografów. Pierwsze rzędy na ekskluzywnych pokazach, a także zaproszenie na afterparties. Tak pracuje między innymi Bryan Boy lub Susanna Lau (Style Bubble)
Wiecznie z notesem
Największym autorytetem na fashionweekowej drabinie society cieszą się redaktorzy magazynów. To właśnie im projektanci zawdzięczają swoją sławę. Od nich także zależy, czy kolekcja trafi na łamy pism kolorowych. W końcu to ich recenzja (w przypadku Anny Wintour wystarczy słowo) zadecyduje o sukcesie kolekcji.
Najsłynniejsi redaktorzy to stworki pierwszego rzędu. Traktowani jak VIP’owie, popularni niczym celebryci. Najsłynniejsze autorytety to między innymi Anna Wintour (Vogue USA), Anna Dello Russo (Vogue Japonia), Suzy Menkes (International Herald Tribune) czy Franca Sozzani z włoskiego Vogue’a.
W notesie – który trzymają cały czas przy sobie – zapisują najważniejsze informacje o kolekcji, a także numery stylizacji, które chcieliby wypożyczyć do sesji.
Wiecznie na nerwach
Włosi palą papieros za papierosem, Rosjanie przeklinają, a Francuzi relaksują się przy dobrym lunchu. Dla projektantów Fashion Week to najważniejszy półroczny sprawdzian ich pracy. Sukces kolekcji gwarantuje liczne sesje dla magazynów kolorowych oraz zyski. Porażka z kolei może zaważyć na całej ich karierze. To właśnie dlatego tuż przed pokazem projektanci na backstage’u wyglądają niczym głodne lwy w klatce. Wszystko ich denerwuje, a każdą krytyczną uwagę traktują jak osobistą urazę. „Nazywam ten czas panic time” – przyznaje Oscar de la Renta. „Nieustanny ciąg pokazów, spotkania z redaktorami, biznes plany. Przed pokazem staram maksymalnie się zrelaksować i po prostu delektować chwilą” – mówi projektant.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama