ZOFIA NOCETI-KLEPACKA Podzieliłam się swoim szczęściem
Gdyby na olimpiadzie w Londynie rozdawano medale za najbardziej charyzmatyczną osobowość, Zofia Noceti-Klepacka wróciłaby ze złotem. Przywiozła brąz, który wywalczyła sobie w żeglarstwie. Natychmiast po powrocie do kraju oddała go swojej małej sąsiadce – śmiertelnie chorej Zuzi. Dlaczego? „Jestem cholernie szczęśliwa, dlatego staram się szczęściem dzielić” – mówi „Gali”. Nie tylko o tym. Opowiada również o swoich największych miłościach: do męża Argentyńczyka, 2,5-letniego synka Mańka i windsurfingu.
- 18/2012||
Na olimpiadę do Londynu zabrałaś swego synka Mańka. Miałaś czas, żeby mu tam kaszkę ugotować?
W Londynie nie, moi rodzice mnie w tym wyręczyli, ale zazwyczaj to ja mu kaszkę gotuję, bajkę czytam, tulę do poduchy. Maniek to mój największy skarb.
Teraz Twoja skarbnica powiększyła się o jeszcze jeden.
Tak, cholernie cieszę się z tego medalu.
„Cholernie”, bo to brązowy medal na olimpiadzie, czy „cholernie”, bo o mały włos przeszedłby Ci koło nosa?
Cholernie, bo zdobyłam go ostatkiem sił, nigdy chyba tak się nie zmęczyłam jak tuż przy mecie. Musiałam nadrobić wcześniejszą pomyłkę, kiedy to w połowie regat pomyliłam trasę i zrobiłam o jedno okrążenie za dużo, spadając z piątej pozycji na 21. Więc kiedy dopływałam do mety i wiedziałam, że będzie medal, jedyne, na co miałam siłę, to porządnie się wypłakać, a wierz mi, ja rzadko płaczę.
Klepacka twardzielka?
Jak widać i twardzielki potra ą się rozkleić.
Kiedy przekroczyłaś metę, pomyślałaś: „Mam medal” czy „Mam medal dla Zuzi”?
Kiedy dopłynęłam, myślałam tylko o tym, że to już koniec. A potem, że mam medal dla Zuzi. Obiecany medal dla mojej ulubionej małej sąsiadki, chorej na mukowiscydozę. Chcę wystawić go na aukcji, mam nadzieję, że ktoś go kupi za taką kwotę, która pozwoli Zuzi zwyciężyć chorobę. Gdyby nie ona, nie wiem, czy udałoby mi się go zdobyć. Kiedy spadłam na 21. pozycję, straciłam nadzieję i wtedy ta 10-latka na Skypie powiedziała mi, że i tak jestem najlepsza i żebym walczyła do końca. Cierpiąca na śmiertelną chorobę dziewczynka mówi mi, żebym się nie poddawała. Aż mi się po prostu wstyd zrobiło.
I jeszcze komuś dedykowałaś ten medal, prawda?
Tak, na żaglu miałam narysowanego Batmana, zresztą takiego samego, jakiego mam wytatuowanego na ręce.„Batman” to mój dobry kolega, też sportowiec, wspaniały człowiek, który zginął rok temu. Czułam, że na olimpiadzie był ze mną i pchał mnie do mety.
O czym myślisz, kiedy pływasz?
Właśnie o niczym i o to w tym chodzi. Jestem totalnie wyłączona, czuję się jakby częścią natury, czuję słońce na skórze, wiatr we włosach, słyszę, jak woda rozbija się o mnie. Czuję się, jakby tak miało być. Jakbym była częścią krajobrazu.
Dlaczego mówisz, że jesteś zwykłym dzieciakiem z podwórka, który... zdobył medal?
Bo tak jest, wychowałam się na warszawskim podwórku, wśród ziomali, bardzo fajnych ziomali.
Dziecko podwórka kojarzy mi się z małolatem biegającym z kluczem na szyi, bez celu i marzenia.
To błąd. Każdy taki małolat ma marzenie.
Ale tylko jeden na sto je spełnia.
Tak, ale to nie znaczy, że te dzieciaki nie mają planów i nie marzą.
Dlatego założyłaś z raperem Pono Fundację Hey Przygodo?
Tak, chcę, żeby dzieciaki wiedziały, że też mogą coś osiągnąć.
Ale mówisz im, że nie wystarczy tylko marzyć?
Oczywiście, za każdym medalem kryją się miliony... godzin spędzonych na ciężkich treningach. Moje dzieciństwo było fajne, ale pracowite. Wstawałam o piątej rano i przed szkołą biegłam na trening. Chodziłam do szkoły sportowej. Na początku skupiłam się na pływaniu, ale potem bardziej zaczął mnie kręcić windsurfing. W weekendy pływałam po Zalewie Zegrzyńskim, wakacje spędzałam w Pucku. Moja droga do medalu była długa i kręta.
Ale miałaś szczęście, rodzice Cię wspierali, płacili za treningi.
Tak, mój tata też zajmował się żeglarstwem, pływał w latach 50. Mój starszy brat też pływał, ale w sumie krótko i rekreacyjnie, nie połknął bakcyla tak jak ja.
Masz sześcioro rodzeństwa. Jak Twoim rodzicom udało się znaleźć czas na to, żeby tak Ci się poświęcić?
Nie wiem, czy to było takie wielkie poświęcenie dla nich. Jestem im bardzo wdzięczna za to, że pozwolili mi robić, co chcę, że wspierają mnie i kibicują mi. Jestem najmłodsza z rodzeństwa, moje starsze siostry opuściły dom, kiedy ja zaczęłam pływać; zostałam tylko ja i mój starszy o pięć lat brat. On też miał ze mną przerąbane, musiał się mną zajmować, a ja chętnie za nim wszędzie chodziłam.
To pewnie dlatego przyjaźniłaś się głównie z chłopakami?
I pewnie dlatego lubię słuchać hip-hopu i od czasu do czasu pokopać w piłę.
Klepacka chłopczyca?
Tak było kiedyś, później pewne rzeczy się zmieniły.
Bo urodziłaś dziecko?
Bo urodziłam Mańka, mojego aniołka.
Czym zajmuje się Twój mąż?
Mój mąż też jest żeglarzem, poznaliśmy się zresztą na zawodach na Maderze.
I co, zaiskrzyło od razu?
Prawie, ale iskrzy do tej pory.
Masz 26 lat, męża, dziecko i medal. Uważasz się za szczęśliwą osobę?
No jestem cholernym szczęściarzem, dlatego staram się moim szczęściem dzielić z innymi. Zarażać swoją pasją, uśmiechem, dobrą energią.
A skąd masz tyle dobrej energii?
Ze słońca.
Twój mąż Lucio Noceti pływa, Ty pływasz, ciągle podróżujecie, trenujecie. Nie bałaś się, że Maniek pokrzyżuje Wam plany, że któreś z Was będzie musiało odpuścić?
Nie, zawsze chciałam mieć dziecko, zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Może Maniek nie był idealnie zaplanowany na ten czas, (śmiech) ale to ogromne szczęście, że się nam „przytrafił”. To prawda, że ktoś musiał odpuścić, ale nie żałujemy.
Nie żałujemy, bo to nie Ty odpuściłaś?
Nie chcę wypowiadać się za męża, ale uwierz mi na słowo, on nie żałuje, że odpuścił sobie pływanie, i nie żałuje, że kiedy ja pływam, on zajmuje się Mańkiem.
A Ty nie żałujesz, że nie ma Cię, kiedy Maniek uczy się czegoś nowego, robi coś po raz pierwszy?
Ale ja jestem przy nim, do tej pory prawie nigdy się nie rozstawaliśmy, Maniek latał ze mną wszędzie. Nawet na olimpiadzie był. Teraz to się trochę zmieni, bo po wakacjach idzie do przedszkola i to już jest ten moment, że muszę mu pokazać, gdzie jest jego dom. Ale to też mnie nie przeraża, zwolnię po prostu trochę, lepiej się zorganizuję. Na szczęście do kolejnej olimpiady mamy jeszcze cztery lata i te dwa pierwsze są zdecydowanie luźniejsze. Poza tym zawsze mogę liczyć na rodziców, jestem tą szczęściarą, która może podrzucić na trochę dziecko do rodziców.
Chciałabyś, żeby kim Maniek został w przyszłości?
Kim chce. Może być sportowcem, muzykiem, artystą, nie ma to dla mnie znaczenia.
Tyle że wymieniłaś dziedziny, które sama lubisz. A jak powie, że chce być księgowym albo prawnikiem?
To będę miała świetnego księgowego.
A pójdziesz z nim na mecz Legii?
No pewnie, ja pierwszy raz tam poszłam, jak miałam sześć lat, i od tamtej pory kocham Legię, nawet muszę sobie jakoś skołować karnet na żyletę.
Chyba raczej na sektor rodzinny?
Sektor rodzinny będzie, jak Maniek podrośnie, na razie sama się wybiorę na żyletę.
Jesteś Zochą, Zośką czy Zosią?
I Zochą, i Zośką, i Zosią, i ciocią Zosią.
Ciocią Zosią, która ma gitarę ze wzmacniaczem?
Tak, (śmiech) lubię sobie dla relaksu trochę pobrzdąkać.
Co jeszcze lubisz?
Jazdę na rowerze, rolkach, gotowanie, zabawę z Mańkiem.
A co z zakupami, wizytami u kosmetyczki...?
Zakupy mnie nie relaksują, kosmetyczka też nie, ani fryzjer, włosy sama sobie farbuję i obcinam w sumie też. (śmiech)
Czyli nie lubisz sukienek ani butów na obcasie?
Raczej nie da się chodzić po plaży w szpilkach, ale mam jedną parę. A sukienki – czemu nie? Może nie wyglądam superkobieco, ale wierz mi, czuję się tak. Chyba każda kobieta, która ma dziecko, czuje się kobieco i nie ma znaczenia, czy ma pomalowane paznokcie, czy nie.
Ty masz, na niebiesko, ale tylko jedną dłoń.
Mam i fajnie mi z tym.
W Rio de Janeiro będzie kolejny medal?
Taki mam plan, a po Rio biorę się do powiększania rodziny. To dobry plan, prawda?