KRZYSZTOF "DIABLO" WŁODARCZYK Walka o miłość
Trzydzieści tabletek antydepresyjnych ledwie mieści się w męskiej dłoni. Połknął je wszystkie. To był impuls. Wołanie o pomoc. Miał szczęście, oprzytomniał i zanim zaczęły działać, zdążył wybrać numer do przyjaciela. A potem był szpital, chwile strachu i to jedno wciąż powtarzane pytanie: dlaczego? Tylko u nas wywiad z najsłynniejszym polskim bokserem.
- 24/2011||
Menedżer Andrzej Wasilewski mówi krótko: „Dziś najważniejsze dla Krzyśka jest ułożenie życia z żoną. Kłopoty małżeńskie były przyczyną depresji, w jaką wpadł”.
Kiedy karetka wiozła go do szpitala, Małgosi nie było w kraju. Komórkę prawie natychmiast zablokowały bombardujące ją wiadomości. Nie odpisywała. Od tamtego czasu minęły ledwie dwa tygodnie. Diablo jest pod opieką psychiatrów, mówi o szybkim powrocie na ring. O swoim życiu osobistym: „Chcę wszystko wyprostować”. O Małgosi: „Od początku wiedziałem, że to ta kobieta”. Ale w wywiadzie przyznaje szczerze, że życie z nim to ciągła walka. Znoszenie jego przygód i zdrad. Podnosił się po niejednym nokaucie, a jednak tym razem będzie mu trudno jak nigdy znów stanąć na nogi. Bo dziś mistrz świata walczy o wszystko, co kocha.
Musiałeś kiedyś o swoją żonę Małgosię bić się na pięści?
Na szczęście nie. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie miała nawet piętnastu lat. Tomek, dziś szwagier, urządzał swoją osiemnastkę, Gosia latała, pomagała. Fajnie spędziliśmy czas, ale wtedy jeszcze nic między nami nie zaiskrzyło. Nie widzieliśmy się rok, może dwa. Aż raz Tomek zadzwonił i umówiliśmy się większą grupą na dyskotekę. Szalałem tak, że wszyscy pytali: „Coś ty brał, chłopaku?”. A ja umiem się świetnie bawić bez dopalaczy, bez alkoholu. Piję dwa, trzy razy w roku. Muzyka mi w tańcu nie przeszkadza (śmiech). Tego wieczoru tańczyliśmy z Gosią, a jakiś czas później zaprosiłem ją do Łodzi na swoją walkę. Odwiedzała akurat znajomych w Skierniewicach, ale ja byłem zdesperowany. Pojechałem po nią dwie godziny przed imprezą. Przeżyła szok, widząc, jak prowadzę. Biegiem wpadłem wtedy na halę.
Trener się wściekł?
Strasznie, ale zaraz w pierwszej czy może drugiej rundzie znokautowałem przeciwnika. „To już? Ależ z ciebie wariat” – chyba tyle wtedy powiedziała (śmiech). Ale musiałem się jej spodobać, bo zaczęliśmy się spotykać. Od samego początku wiedziałem, że to ta kobieta, że będą miał z nią dziecko. Odbieraliśmy na tych samych falach. Rozumie mnie.
I chyba bardzo kocha, potrafiła Ci wiele wybaczyć.
Wiele przygód, brzydko mówiąc, zdrad czy wpadek. Inna powiedziałaby: „Ej, facet, to koniec, spadaj”. A my porozmawialiśmy jak dorośli ludzie, dziękuję jej za to. Dziś mam koleżanki, ale to tylko koleżanki, Olga, Ola, Aśka, Pola, Agnieszka. Fajnie się spotkać, pogadać. Gosia mówi: „Jesteś niepoprawnym kobieciarzem. Bez kobiet byś zwariował”. A ja wiem, że byłbym skończonym kretynem, gdybym teraz ukrywał jakiś romans. Młodość się kiedyś kończy, tylko ludzie zostają. Dobrze, gdyby był obok ktoś, kto poda tę przysłowiową szklankę herbaty.
Szacunek. To piękne, gdy ludzie potrafią przejść razem kryzys i iść dalej razem.
Ktoś pomyśli, że jestem dwulicowy. Tu mówię o rodzinie, a on dopiero co widział mnie roześmianego z jakąś dziewczyną. Taki jestem. Gdybym ją całował albo łapał za pupę, byłbym kawałem bydlaka. Ale ja tylko idę i rozmawiam. Nic w tym złego. Gosia oswoiła się z tym, że mogę z kimś zatańczyć, pogadać i niekoniecznie chcieć czegoś więcej. Ufamy sobie.
Bywa, że ze sklepu wychodzisz z kilkoma parami butów, bo nie potrafisz odmówić ekspedientce. A jak dziewczyna uwiesi Ci się na ramieniu, odmówisz?
O tak. Boję się podobnych przygód. I wysokich dziewczyn (śmiech). Gosia ma te idealne 167 cm wzrostu. Na palcach jednej ręki policzę wysokie dziewczyny, z którymi się umawiałem. Czuję się przy nich niekomfortowo. Kocham strasznie moich rodziców, podziwiam ich. Mama ma 182 cm wzrostu, tata tyle samo. A tak poważnie, nie jestem z rodziny rozwodników albo z takich, co porzucają żony, mają dzieci na boku. Całym sercem jestem z Gosią, a ona ze mną. Kocham ją za to, że zawsze jest sobą. Nigdy nie udawała. Nie zrobiła czegoś przeciwko mnie. Nie zadała mi bólu. I nie przejmuje się tym, co ludzie piszą, bezwarunkowo mnie wspiera. Gdyby nie ona, już dawno bym się poddał, zrezygnował z boksu.
Bałeś się kiedyś, że nokaut może Cię zmienić w „warzywo”? Kiedy na deski położył Cię „Byk” – Tomasz Bonin – po raz pierwszy mówiłeś o strachu. Boisz się przed walką?
To właśnie było widać ostatnio. Im więcej myśli się o tym, co może się stać, tym mniej się ryzykuje. Taka reguła: im bardziej masz zajętą głowę, tym mniej skuteczny jesteś na ringu. Wiem, że muszę traktować boks jak inni pracę za biurkiem. Tyle lat ćwiczę, mam wypracowane odruchy. To powinno grać tak, że wchodzę na ring i staję się maszyną.
Ale nie jesteś maszyną, masz żonę, synka. Dlatego przed walką znikasz z domu, żeby o nich na chwilę zapomnieć?
Muszę się odizolować. Mam w domu ośmiolatka. Kiedy Czaruś przychodzi do mnie, przytula się i mówi „tatuś”, rozklejam się. A jeśli potem wychodzę na trening, dopiero pod sam jego koniec potrafię wziąć się w garść. Rodzina to największe, jak do tej pory, osiągnięcie w moim życiu. W bardzo młodym wieku chciałem mieć dziecko. Skończyłem 21 lat, gdy dowiedziałem się, że zostanę ojcem. Wcześnie? Ale ja na to czekałem. Gosia ma za sobą poród kleszczowy. Chyba nigdy w życiu nie płakałem tak, jak wtedy w szpitalu. Nie mogłem pomóc ani jej, ani dziecku, rozkleiłem się zupełnie. Do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze córki i syna, ale rozumiem, że Gosia nie marzy o kolejnej ciąży. Chce mieć trochę swobody. Wciąż słyszę: „Mamy jeszcze czas”. Nie chcę być starym ojcem, rozmawiamy o tym.
Syn interesuje się tym, co robisz?
Boks to dziś dla niego czarna magia. Wydaje mi się, że on boi się oglądać walki. Parę razy mama czy chrzestna chciały mu puścić walkę. Nie chciał oglądać, mówił: „Tata i tak wygra”. Kiedy wracam, zawsze mnie pyta: „Wygrałeś?” I cieszy się: „Super, to mamy pieniążki. Będę mógł coś sobie kupić?”. Tak to wygląda z jego perspektywy dziecka. Ale nie jest rozpuszczony. Do szczęścia wystarczy mu zestaw klocków Lego.
Ponad 10 lat temu przeszedłeś na zawodowstwo, bijesz się dla pieniędzy. Warto?
Bywa, że się buntuję, przeklinam pod nosem, to nie zawsze jest praca wymierna do zarobków.
Myślałam, że mistrz świata w boksie pewnie ma jakąś nieziemską posiadłość z basenem. Przeczytałam, że mieszkacie we troje w 70 metrach w bloku w Piasecznie.
Polska to nie Ameryka (śmiech). Daj spokój, możemy o tym nie mówić? Mój przyjaciel Waldek pytany o życie, ma taką odpowiedź: „Nieustanne pasmo sukcesów i powodzeń”. Ładne, tak chcę myśleć. Miałbym się non stop dołować? Jezu, nie zarabiam stu tysięcy miesięcznie, nie jeżdżę porsche cayenne. Ważniejsi od stanu konta są ludzie. Bardzo brakuje mi rodzinnych spotkań. Babcia miała malutkie mieszkanko, a spotykało się tam kilkanaście osób i to było coś wspaniałego. Teraz dla wielu ważne są tylko pieniądze. A dla mnie rodzina, wspólnota, to, że każdy na każdego może liczyć. Mam dosłownie garstkę przyjaciół, ale naprawdę sprawdzonych.
Zadzwonisz do nich w środku nocy?
No jasne. Rozbiłem samochód za Radomiem, pierwsza w nocy, dzwonię do Krzyśka. Idzie na ósmą rano do pracy, ale odpowiada bez zastanowienia: „Jestem za godzinę”. Innym razem podjeżdżam na stację, zatankowałem cały zbiornik.I okazuje się, że nie mam portfela, żadnych pieniędzy. I znów telefon: „Przyjedziesz?”. Był po 15 minutach. Szwagrowi Tomkowi, serdecznemu przyjacielowi, padł zimą samochód w Tarnowskich Górach. Noc, mróz aż do kości przeszywał, pojechałem. Wracaliśmy potwornie długo. W aucie bez ogrzewania, co chwila zamarzała szyba,trzeba było skrobać szron. Obaj długo nie zapomnimy tej drogi. Jest Adaś, Jacek, Norbert, Wiesław, no i na pierwszym miejscu moja Gosia. Możemy na sobie polegać.
Czy Ty się czymś denerwujesz? Wciąż wycierasz ręce serwetką.
Takie małe natręctwa (śmiech). Mam tendencję do łapania bakterii, więc w kółko myję ręce. W publicznej toalecie spuszczam wodę nogą. Byłem ostatnio z kolegą w Tesco. Ktoś tam mnie poznał i chciał się przywitać. Nie rwałem się, bo miał bardzo brudne ręce – normalne po całym dniu pracy. Otrzepał je, ale nie stały się przez to czyste. „Może żółwik?” – zaproponowałem. Nie chciałem wyciągać ręki. Jeszcze niedawno Gośka krzyczała na mnie, bo patyczkami higienicznymi non stop świdrowałem sobie w uchu. Trochę mi przeszło. Ale mam swoje wariactwa.
Gosia jest od brudnej roboty, ona łapie w domu za wiertarkę, wkręca śrubki, a Ty się przyglądasz?
Nie wiem, co jest ze mną, ale zamiast naprawić, potrafię zepsuć. Ostatnio urwałem drzwiczki od szafki. Otwierałem jakoś tak niefortunnie. Ukręciłem też śrubkę, próbując ją przykręcić. Ale za to bardzo chętnie zajmuję się synem. Z gotowaniem też nie mam problemu.
Twoje małe przyjemności…
… Hm, bolesne pytanie. Jazda na motorze to moja miłość, a raczej kochanka. Daje tak niezwykłe poczucie wolności. Tyle że właśnie sprzedałem motor, ścigacz GSX-R1000, duża moc. Zrobiłem to na prośbę moich promotorów.
Miałeś wypadek?
Przewróciłem się kiedyś na intruderze 1800. Waży 350 kg, byłem w takim szoku, że sam go podniosłem. Ostrożnie jeździłem, a mimo to w ubiegłym roku miałem taką sytuację, że nic, tylko się przeżegnać na koniec. Na trasie katowickiej zajechała mi drogę ciężarówka. Minąłem ją na grubość lakieru, a jechałem ze 200 na godzinę.
Żona jeździła z Tobą?
Do pewnego momentu, potem przestała. Ustaliliśmy, że gdyby nie daj Boże coś… to któreś z nas musi tego młodego człowieka wychować. Zapytałem ją: „A co by było, gdybym miał wypadek i przeżył sparaliżowany?”. Nie zastanawiała się: „No jak ja mogłabym cię zostawić”. Wszystko w życiu może się zdarzyć. Świat ci się wali, lecisz do tyłu, ale ktoś cię łapie i mówi: „Nie! Stop! Idziemy do przodu”. Obyśmy nie musieli tego sprawdzać, ale tak byłoby z nami.
Wierzysz w Boga?
Jestem strasznie wierzący. Nie chodzę do kościoła, ale często noszę ze sobą różaniec. Dostałem piękny, zrobiony przez byłego zawodnika. Miał raka, dziś nie ma żołądka, ale żyje. Nie muszę się modlić w kościele, modlę się przed walką. Teraz mam w głowie jedno, chcę jeszcze pokazać kibicom fajny boks. Następna walka to będzie moje dla nich podziękowanie.
Chociaż tak wielu w Ciebie zwątpiło?
Dam ci przykład: Adam Małysz. Odniósł wielki sukces, a gdy powinęła mu się noga, niemal żywcem go pogrzebali. „To już koniec!” – krzyczeli. Nie mówię o wszystkich, są prawdziwi kibice, ale też wielu takich, co wolą pogwizdać, skrytykować: „On się nie nadaje”. Zero optymizmu. Zgodzisz się ze mną, że cierpimy na syndrom Polaka? Jak ktoś widzi, że inny ma lepiej, więcej – czuje ból. I dzwoni na policję albo z donosem do urzędu skarbowego. Rzucić kłodę pod nogi, w tym jesteśmy pierwsi. Pewnie jakby wybuchła trzecia wojna światowa, złapalibyśmy się wszyscy za ręce, krzycząc chórem: „Walczmy!”. A tak walczymy ze sobą. Słyszałem takie głosy: „To przeciwnik powinien wygrać”. Co jest, do diabła? Lepiej brzydko wygrać, niż pięknie przegrać. Wyniki idą w świat. Powinniśmy cieszyć się z każdego sukcesu, ze wszystkiego, co rozsławia Polskę. Kraj po takich przejściach.
Chciałbyś wierzyć, że wszyscy Cię lubią?
Nikt mnie nie musi lubić. Od tego mam rodzinę. Niech szanują. Myślę, co zrobić z karierą? Przyznaję, że po tym jak ostatnio obroniłem tytuł mistrza świata, przelatywało mi przez głowę, żeby dać sobie spokój. Nie dość zawalczyłem. Ale Gocha mówi: „Krzysiek, nawet najlepszym się zdarza”. I tak jest. Wkurwiłem się na siebie, emocje mną szarpały. Zostanę na ringu! Jeszcze Włodarczyka zapamiętają z tych najwspanialszych walk. Jestem ambitnym skurwysynem. Wóz albo przewóz, zobaczymy.
1 z 4
KRZYSZTOF DIABLO WŁODARCZYK Walka o miłość
KRZYSZTOF "DIABLO" WŁODARCZYK Walka o miłość
2 z 4
KRZYSZTOF DIABLO WŁODARCZYK Walka o miłość
KRZYSZTOF "DIABLO" WŁODARCZYK Walka o miłość
3 z 4
KRZYSZTOF DIABLO WŁODARCZYK Walka o miłość
KRZYSZTOF "DIABLO" WŁODARCZYK Walka o miłość
4 z 4
KRZYSZTOF DIABLO WŁODARCZYK Walka o miłość
KRZYSZTOF "DIABLO" WŁODARCZYK Walka o miłość