Reklama

Kiedy kończyła Akademię Teatralną w Warszawie, miała 23 lata, była śliczna, eteryczna i zdolna. Pozornie niczym nie wyróżniała się z tłumu innych ślicznych, eterycznych i zdolnych aktorek, które co roku, z nadzieją na wielką karierę opuszczają mury Akademii. Ale tylko pozornie i tylko dla tych, którzy jej nie poznali.

Reklama

„W totalnie plastikowym świecie jest dziewczyną z innej epoki. Po pierwsze jest niezwykle dobrze wychowana, co więcej ma w sobie taką niepewność sprzed lat, typu: siedź w kącie, a znajdą cię, co w dzisiejszych czasach, a zwłaszcza w Warszawie, jest w ogóle niespotykane” – mówi z entuzjazmem Beata Fudalej, aktorka, ale też fantastyczny pedagog wydziałów aktorskich. I dodaje „Aktor aktora nie oszuka. Patrzymy sobie w oczy i wiele o sobie wiemy, możemy niemal sprawdzać sobie życiorysy. Ważne jest to, że jak na scenie patrzę Karoli w oczy, to widzę, że w tych oczach czai się bardzo fajny człowiek. Bardzo wartościowy i bardzo dobry, co jest szalenie ważne. A przy tym jeszcze nieśmiały, niepewny siebie, co przy jej karierze i niezwykłej urodzie jest wręcz nierealnym zestawem”.

IDEAŁ KOBIECOŚCI
Kiedy pytam Piotra Adamczyka o Karolinę – wiem, że znają się i lubią od wielu lat – odpowiada natychmiast, bez wahania, z serca: „Mam wrażenie, że ona jest marzeniem każdego mężczyzny, uosobieniem wszelkich ideałów kobiecości, o których tylko czytamy w literaturze. Że z jednej strony jest krucha, myślami w światach nam niedostępnych, a z drugiej, kiedy gra, dotyka bardzo emocjonalnych strun”.

Wszyscy znajomi powtarzają, że jest zdystansowana wobec siebie i skromna. Żadnych fochów, fanaberii, kaprysów. „Pilnowali tego moi rodzice” – Karolina opowiadała mi kilka lat temu w wywiadzie. – „Jako nastolatka miałam mnóstwo obowiązków. Ojciec zawsze powtarzał, że muszę być samodzielna i odważna i nie powinnam być zdana na łaskę i niełaskę mężczyzn. Dzięki temu świetnie radzę sobie z szeregiem spraw i czynności pozornie zarezerwowanych dla mężczyzn: wymianą opony w samochodzie i kontaktów w ścianie, montażem mebli i wypełnianiem zeznań podatkowych”. „Rozczula mnie to, że ona jest taka wstydliwa i niepewna” – śmieje się Beata Fudalej”. „W związku z tym troszeczkę się garbi. Kiedy ją widzę, od razu mam ochotę ją nakarmić. Na początku znałyśmy się tylko ze słynnego bufetu w Narodowym, nie pracowałyśmy razem. Ale od razu wzbudzała coś takiego, że człowiek chciałaby się nią zaopiekować, nakarmić właśnie. Kiedy wreszcie zagrałyśmy razem, już na jakieś pierwszej próbie zwróciłam się do niej per „parchu”. A to znaczyło, że zaliczyłam ją do kategorii ludzi najsympatyczniejszych, ponieważ moi najbardziej ukochani studenci mają ksywę „parch”. Bardzo chętnie poprosiłabym o sklonowanie takiego parcha i dostarczenie mi trzech egzemplarzy!”.

Bardzo inteligentna, zawsze mnóstwo czytała, była rozsądna, nad wiek dojrzała, np. przeszła na wegetarianizm, kiedy była w siódmej klasie podstawówki. Zaczęło się od tego, że przeczytała parę artykułów na temat rzezi, jaka odbywa się za zamkniętymi drzwiami rzeźni. Potem obejrzała wstrząsający dokument w brytyjskiej telewizji i stwierdziła, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. Przestała jeść mięso z dnia na dzień i już nigdy więcej go nie tknęła. Miała 13 lat, ale nie był to pomysł rozkapryszonej panienki, tylko całkiem dojrzała decyzja. Gorzej było pogodzić się z tą decyzją jej bliskim. „Wszyscy w mojej rodzinie jedzą mięso i ciężko było im to zrozumieć” – opowiadała mi ze śmiechem. „Poza tym moja mama, co doskonale rozumiem, obawiała się, że jest to niezdrowe. Byłam przecież w wieku dorastania. Na samym początku myślała, że szybko mi przejdzie.

WŁASNY ŚWIAT
Miała 24 lata kiedy opuściła bezpieczny dom rodziców i zamieszkała sama, w swoim pierwszym własnym mieszkaniu, niedaleko placu Konstytucji. Remont mieszkania miał trwać ponad miesiąc, potrwał cztery. „Wszystkiego musiałam się nauczyć: jak dobierać farby, jakie są najlepsze klamki, a jakie lakiery. Horror” – opowiadała mi, śmiejąc się. Jak przykładna pani domu, oczywiście robiła ekipie remontowej kanapki. „Ona jest dobre dziecko, mało o kim mogę tak powiedzieć” – komentuje krótko Beata. Po chwii dorzuca: „Karola ma też wielkie poczucie humoru, nierzadko sarkastyczne. Jest bardzo koleżeńska, świetnie się z nią gra. Parokrotnie zgotowałyśmy się na scenie. Schodząc ze sceny po przedstawieniu „Taniec Delhi”, musimy bardzo szybko przebiec do garderoby, ponieważ widzowie wychodzą dokładnie obok drzwi do naszej przebieralni i wtedy każdy może tam zajrzeć. Jest to bardzo śmieszne, że na scenie wszyscy mówimy o pięknych sprawach ze łzami w oczach, pięknie i godnie publiczności się kłaniamy, a chwilę potem tak strasznie szybko zapierdalamy w butach na obcasach i potem głośno chichramy w garderobie".

Kariera Karoliny, ta prawdziwa, nabrała rozpędu w 2003 roku, kiedy po raz kolejny David Lynch przyjechał do Polski, na Camerimage w Łodzi. Uczestniczył w festiwalu, w otwarciu wystawy swoich obrazów i fotogramów, a także poprosił dyrektora Marka Żydowicza, żeby umożliwił mu zrobienie w Łodzi zdjęć filmowych. To miał być eksperyment, nie było czasu na casting. Reżyser zaufał Żydowiczowi i zaprosił do współpracy zaproponowanych przez niego aktorów: Krzysztofa Majchrzaka i Karolinę Gruszkę.


SZEROKIE WODY
„To było kompletne zaskoczenie. Niczym dziwny sen” – opowiadała „Gali” Karolina. „Zadzwonił telefon, odbieram, to był Marek Żydowicz z pytaniem, czy mogę za dwa dni przyjechać do Łodzi, bo David Lynch chciałby zrobić etiudę. Myślałam, że to żart, ale okazało się, że Marek jest moim św. Mikołajem”.

„Jej aktorstwo jest nieprzewidywalne, bo ona w każdą rolę wkłada siebie, swoją nieprzewidywalność właśnie”. – mówi Piotr Adamczyk. „Jest świetną, sprawną technicznie aktorką, a jednocześnie w tym aktorstwie przebija się jej osobowość, jakaś niepewność, kobieca niepewność, kobiecość po prostu. I kiedy ona te role polewa tym sosem gruszkowym, są najwspanialsze”. Tak narodził się film „Inland Empire”, który miał premierę na festiwalu w Wenecji. Tam Karolina zobaczyła film po raz pierwszy. „Oglądałam go w strasznych nerwach” – opowiadała potem. „Z jednej strony siedział Jeremy Irons, z drugiej Laura Dern i David Lynch, tak więc mało pamiętam z seansu. Ludzie często pytali mnie i Krzyśka, co tak naprawdę gramy, ale nikt z nas nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Mogę jedynie powiedzieć, że jest to rola znacząca, bo od niej historia się rozpoczyna i na niej kończy”.

„Miałem to szczęście, że wielokrotnie razem pracowaliśmy” – opowiada Piotr Adamczyk. „Pamiętam, jak graliśmy w przedstawieniu „Władza” w Teatrze Narodowym i Karolina nawet kiedy nie miała własnej próby siadała na widowni, by przyglądać się grze kolegów. I zawsze wtedy wokół niej siadali faceci, którzy tak dyskretnie zamiast na scenę wpatrywali się w nią. Na scenie grał Janusz Gajos, więc to było wielkie aktorstwo, które bardzo chciało się oglądać. Ale Karolina jako widz również magnetycznie ściągała uwagę".

Po premierze w Wenecji sam Lynch powiedział o Karolinie: „To wspaniała aktorka. Wydaje się, że nie ma czegoś takiego, czego ona nie potrafiłaby zagrać. Wierzę, że Karolina będzie znana na całym świecie”. Trudno o piękniejszy komplement. Aktorka pytana, czy rola u Lyncha otworzyła jej szeroko drzwi do kariery, opowiadała ze spokojem i dystansem: „Nie jest tak, że zasypują mnie propozycjami z Zachodu i zastanawiam się, czy zagrać u Spielberga czy u Scorsese. Ale zaczęły pojawiać się propozycje z Czech, z Rosji. Być może to, że zagrałam u Lyncha i reżyserzy to zauważyli, sprawiło, że zadzwonili w pierwszej kolejności do mnie, a nie do innej polskiej aktorki. Tyle się zmieniło”. „Pamiętam, kiedy zadzwonił do mnie Giacomo Battiato” – dodaje Piotr. „Poprosił mnie wtedy, bym znalazł producenta polskiego, który byłby koproducentem francuskiego filmu o masakrze w Srebrenicy „Rezolucja 819”. Powiedział, że zamarzył o tym, by Polska była współproducentem tego filmu, ponieważ czytając materały o Srebrenicy, odkrył, że była tam pani antropolog, Polka, która bardzo pomogła w śledztwie na temat tamtej zbrodni. I od razu, jak to czytał, zapragnął, żeby Karolina Gruszka zagrała tę rolę”. I zagrała ją niezwykle.

SŁOWIAŃSKA DUSZA
Chwilę po premierze u Lyncha Karolina zagrała główną rolę w „Kochankach z Marony” Izabeli Cywińskiej, za którą zresztą dostała Złote Lwy na festiwalu w Gdyni w 2005 r. Kilka miesięcy później pojechała z filmem na festiwal do Kijowa. „Karolina ma duszę słowiańską, skomplikowaną” – mówi Piotr „Jak o niej myślę, to nachętniej obsadziłbym ją w rolach z Dostojewskiego. I mam nadzieję, że niedługo zagra takie rzeczy, bardzo słowiańskie, mroczne, ale szczere, z wielką, prawdziwą miłością i wielkimi emocjami”.

Nikt nie przewidział, jaki miłosny scenariusz napisało dla Karoliny życie. Wszystko zaczęło się na festiwalu w Kijowie. Tam spotkała najważniejszego mężczyznę swojego życia – reżysera Iwana Wyrypajewa. Wyrypajew pytany o pierwsze spotkanie z Karoliną w rozmowie z Anną Żebrowską, opowiada: „To ona się ze mną poznała! Na festiwalu w Kijowie podeszła po pokazie „Euforii” i powiedziała, że bardzo jej się podobało. »A teraz będzie projekcja mojego filmu, chciałabym, aby go pan obejrzał«. Natychmiast skłamałem, że mam konferencję prasową, ani mi w głowie było oglądać jakiś polski film. Ale ona wzięła mnie za rękę i zaprowadziła na salę. To niebywałe: aktorka ośmieliła się doprowadzić reżysera na swój film! Okazało się, że „była olśniewająca, świetnie grała i film „Kochankowie z Marony” był w porządku. Po pokazie powiedziałem: »To teraz lecimy do Moskwy, jutro występuję w swoim spektaklu, musisz to zobaczyć«. Ona: »Nie mogę, mam jutro konferencję prasową«. Ale wziąłem ją za rękę i polecieliśmy w nocy z Kijowa do Moskwy, by obejrzała „Księgę Rodzaju 2”. Jak zacząłem planować kolejny film, zrozumiałem, że powinna w nim zagrać Karolina”.


ŚLUB I MOSKWA
Najpierw zagrała w filmie „Tlen”, który miał w Rosji znakomite recenzje, a gazety pisały o nowej gwieździe z Polski. Jesienią ub.r. w warszawskim Teatrze na Woli odbyła się premiera spektaklu „Lipiec,” gdzie Karolina zagrała 60-letniego mężczyznę, który zamordował kilka osób i zjadł psa. Publiczność była oszołomiona i zachwycona. Przy okazji premiery plotki na temat związku Karoliny z Wyrypajewem osiągnęły apogeum. Karolina w pierwszym wywiadzie dla Neesweeka przyznała, że dwa lata wcześniej wzięli ślub. Pytana o milczenie odpowiedziała: „To mój związek i nie czułam potrzeby dzielenia się ze światem, jak on się rozwija. Wyjawiliśmy to właściwie z jednego powodu. Jesienią mieliśmy premierę „Lipca” w warszawskim Teatrze na Woli, słyszeliśmy z różnych stron wiele plotek na nasz temat i postanowiliśmy sprawę wyjaśnić. Oczywiście, jeżeli ktoś decyduje się na bycie gwiazdą, to ma zobowiązania wobec fanów. Ale ja nigdy nie pracowałam na taki status, więc nie mam też takich obowiązków”.

Od dwóch lat ma dwa domy: W Warszawie i w Moskwie. W wywiadzie opowiadała: „Przez pierwszy rok Moskwa wydawała mi się miastem okropnym, nie wiedziałam, jak się po niej poruszać i niemal nie wychodziłam z mieszkania. Jest wielka, a brakuje tramwajów, autobusów, taksówek. Wychodzisz na ulicę i żeby gdzieś dojechać, łapiesz auto trochę na zasadzie stopa, tylko dogadujesz się z kierowcą co do ceny. Kierowca nie dość, że ledwo mówi po rosyjsku, bo przyjechał z jakiejś byłej republiki, to nie zna Moskwy. A ja też nie znam, więc nie wiem, jak mu wytłumaczyć trasę do knajpy czy teatru. Pierwszy rok spędziłam w okolicach swego bloku. Teraz mam już swoje miejsca i przyjaciół. Już lubię Moskwę”.

Reklama

Czy tęskni za Polską? „Kiedy nie ma mnie dłużej niż miesiąc, tak. Bardziej za bliskimi osobami, za językiem. Moskwa to miejsce dużo mniej przyjazne niż Warszawa. Tam życie toczy się 24 godziny na dobę i to bardzo intensywnie: pije się od rana, a odwiedza też do rana, wizyty o 2 w nocy nie są niczym dziwnym. To jest życie podszyte alkoholem, kokainowym rytmem. Energia, która mobilizuje do pracy, sprawia, że masz sto pomysłów na minutę, ale na dłuższą metę jest męcząca. Te 20 milionów osób, które gdzieś pędzi, robi swoje. W Warszawie żyje się dużo spokojniej”. Piotr Adamczyk na koniec mówi: „Karolina w aktorstwie szuka czegoś, czego tak naprawdę rzadko kto już szuka – prawd, które nie są popularne. Wybrała drogę bardzo artystyczną i jest bardzo wyjątkową postacią; oczytaną, niezwykle inteligentną. Myślę, że wielu facetów zazdrości reżyserowi Wyrypajewowi".

Reklama
Reklama
Reklama