Reklama

W tym artykule:

  1. "Nigdy nawet nie myślałam o samobójstwie...". Historia Darii
  2. Przeklęty las. "Głos niósł się echem pomiędzy drzewami"
  3. "Czarny kundelek o imieniu Milo został ze mną"
Reklama

Słyszeliście o japońskim Lesie Samobójców? Według legend, kto do niego wejdzie, już nigdy z niego nie wyjdzie. Na zdjęciach widać mnóstwo lalek porozwieszanych na gałęziach, które symbolizują te wszystkie osoby, które straciły w nim życie. Sama nie wierzę w tę historię. A raczej nie wierzyłam, do czasu.

Mieszkam sama. Mam trzydzieści parę lat i pracuję w urzędzie na podrzędnym stanowisku. Rodzice zginęli kilka lat temu w wypadku, a ja wyprowadziłam się z rodzinnej miejscowości i wylądowałam tutaj, w mieście na Podkarpaciu.
Przez ostatnie parę lat zaprzyjaźniłam się tylko z jedną osobą – Heleną. Jest parę lat starsza i, w przeciwieństwie do mnie, wierzy we wszystkie straszne historie i legendy, jakie tylko usłyszy.
To ona opowiedziała mi o Czarnym Lesie.
Według miejscowych – oczywiście tych najstarszych – Czarny Las to leśny trakt, który ciągnie się przez dziesięć kilometrów, od miejscowości, w której mieszkam
– Praniówek, aż do drogi szybkiego ruchu wychodzącej na Warszawę.
– To taki nasz las samobójców – powiedziała pewnego wieczoru, kiedy sączyłyśmy martini, oglądając filmy z Hugh Grantem.
– Znasz kogoś kto się tam zabił? – zapytałam.
– No nie – odparła i wydęła usta. – Ale Marek, wiesz, ten z pracy, mówił, że tydzień temu zgubił tam psa.
– Założę się, że nie tylko w tym lesie ktoś zgubił psa – parsknęłam.
– Pewnie, nie chcesz, to nie wierz, ale ja tam na pewno nie wejdę! – żachnęła się.

Spotkanie z aniołem. "Oczy miał tak jasne i błękitne jak niebo w pogodny letni dzień..."

"Do dziś się zastanawiam, kim był facet, którego spotkałem na dworcu. Ale czy naprawdę chcę wiedzieć? W głębi duszy chyba od dawna to wiem". Czy to było spotkanie z aniołem? Historia Mikołaja chwyta za serce.
railway
iStock

"Nigdy nawet nie myślałam o samobójstwie...". Historia Darii

Następny weekend miałam wolny, a moja jedyna przyjaciółka pojechała do rodziców, więc kompletnie nie miałam co robić. Na buszowanie po galerii było zbyt wcześnie – albo zbyt późno – bo do wypłaty zostały jeszcze dwa tygodnie, jedyna kosmetyczka w miasteczku robiła z twarzami klientek takie cuda, że nigdy bym się na to nie zdecydowała, a na samotne przesiadywanie w domu jakoś nie miałam ochoty.
– A co mi tam – wzruszyłam ramionami i spakowałam plecak.
Godzinę później byłam już pod lasem. Zostawiłam samochód na parkingu, założyłam plecak i uzbrojona w przeciwdeszczową kurtkę weszłam między drzewa.
Było magicznie. Wszędzie dookoła słyszałam śpiew ptaków, stukot dzięciołów i szmer pobliskiego strumyka. Pachniało igliwiem, mokrą ściółką i liśćmi.
Las samobójców, też mi coś… – mruknęłam.
Po godzinie marszu byłam już trochę zmęczona, więc przysiadłam na przydrożnym kamieniu i zjadłam przygotowaną wcześniej kanapkę i wypiłam trochę soku. I wtedy się zaczęło.
– Mam trzydzieści pięć lat – powiedziałam do siebie ni z tego, ni z owego. – Jedną przyjaciółkę, żadnego faceta, żadnej rodziny.
Pokręciłam głową, zastanawiając się, skąd mi to w ogóle przyszło do głowy.
– Pracujesz za najniższą krajową, a w dodatku często zostajesz w pracy po godzinach…
Nagle mi się zebrało na przemyślenia, świetnie!
– Żadnej rodziny.
Te wszystkie myśli były tak intensywne, że nawet nie potrafiłam utrzymać ich w głowie. Spakowałam prowiant do plecaka i ruszyłam dalej. Miałam nadzieję, że chłodne powietrze trochę mnie otrzeźwi i, co ważniejsze, przepędzi ponure chmury z mojej głowy.
Patrzyłam na drzewa.
– Może byś się tak powiesiła, co? – bąknęłam nagle pod nosem.
Aż stanęłam z wrażenia. Byłam zdumiona tym, co powiedziałam. Nigdy nie myślałam o czymś takim, nigdy nie myślałam o… samobójstwie. Potrząsnęłam głową i ruszyłam dalej.
– Ojciec na pewno byłby tobą rozczarowany – głos nie odpuszczał.
Pomyślałam o tacie. O jego uśmiechu i wiecznie niedogolonej, kłującej brodzie. O tym, jak zabierał mnie na kajaki. I jak prawie każdy wieczór spędzał z głową mamy na kolanach, czytając swoje książki…
– A ty jesteś sama.
Fakt, byłam sama. Ale czy to już powód, żeby się wieszać?
– I zawsze będziesz sama.
Działo się ze mną coś dziwnego. Niby prowadzimy dialog w swojej głowie, ale u mnie nigdy wcześniej ten głosik nie był tak wyrazisty. Nie był tak nachalny, że aż musiałam go z siebie wyrzucać.
– To co?
– Nico! Nie zamierzam się wieszać dlatego, że jestem sama.
– I że zawsze będziesz sama.
Stanęłam w miejscu, wyciągnęłam z plecaka wodę i zmoczyłam bawełnianą chustkę. Przetarłam sobie twarz. Czułam się jak wariatka. Oto idę pośród lasu i gadam sama do siebie.
– Bo niby z kim innym rozmawiać? – parsknęłam.
I już sama nie byłam pewna, czy to mówię ja, czy może ten perfidny głos z mojej głowy. Napiłam się trochę wody, schowałam chustkę i ruszyłam dalej. Zaczęła podnosić się mgła, a paskudne myśli nawet na moment mnie nie opuściły. Uszłam zaledwie parę kilometrów, ale byłam potwornie zmęczona.
– Masz nadwagę.
Wcale nie mam nadwagi!
– Te wstrętne fałdy na twoim brzuchu… Cellulit. Nic dziwnego, że jesteś sama.
– Wcale nie dlatego jestem sama! – krzyknęłam do siebie.
– Jasne. Tylko że sama byś się ze sobą nie umówiła, kiedy oglądasz się w lustrze – prychnęłam.
Naprawdę zwariowałam. Kłócę się sama ze sobą.

– Wypadek rodziców to twoja wina!

Tego było już za wiele. Zbyt bardzo bolało. Zatrzymałam się i zrzuciłam plecak na ziemię, a moje myśli popłynęły do wypadku rodziców. Jechali na kolację do znajomych. Śpieszyli się, byli spóźnieni. A ja nalegałam…
– Przez twoją pracę domową zginęli twoi rodzice – powiedziałam pod nosem.
W moich oczach pojawiły się łzy. Chwilę później poczułam je na policzkach i brodzie.
– Pamiętasz mamę? Mówiła, że zrobicie to zadanie następnego dnia rano, w końcu była sobota…
Był weekend, ale ja koniecznie chciałam mieć wszystko z głowy już w sobotę. W niedzielę chciałam umówić się z Anią i Martą, moimi kumpelkami.
– Przez ciebie byli spóźnieni i przez ciebie ojciec tak gnał.
– Tata wcale nie gnał! – krzyknęłam, zanosząc się łzami.
– Pędził jak wariat! Wiesz, jak bardzo nie lubił się spóźniać. Przejechał na żółtym świetle, prawie na czerwonym, nie widział tej ciężarówki…
Padłam na kolana i przyłożyłam ręce do twarzy. Czułam się koszmarnie.
– Nie tak koszmarnie, jak rodzice zgniecieni przez kilkunastotonowego tira…
Nie wiedziałam, co mam zrobić. Te myśli… Ten głos…
– Zabij się. Po prostu się zabij.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Z pamiętnika wróżki: Czy matka może kochać dziecko za bardzo? "Pozwól mu oddychać"

"Cień matki nie odstępował chłopca na krok, przesłaniał mu cały świat". Czy matka może kochać dziecko za bardzo? Kolejna historia "z pamiętnika wróżki". W głównych rolach matka i syn.
Z pamiętnika wróżki: Czy matka może kochać dziecko za bardzo? "Pozwól mu oddychać"
Getty Images

Przeklęty las. "Głos niósł się echem pomiędzy drzewami"

Przeszłam jeszcze kilometr. Cały czas płakałam. Było coraz zimniej, coraz ciemniej, a ja czułam się coraz gorzej.
– Zabij się, przejdzie ci. Wszystko ci przejdzie.
Patrzyłam na łysiejące gałęzie drzew. Na podmokłą ściółkę. Nawet ptaki zniknęły. Nie było nic słychać, poza moimi krokami. I pociągania nosem.
– Mama strasznie cierpiała. Uderzyła głową w deskę rozdzielczą, a jej czoło pękło jak…
– Zamknij się wreszcie! – krzyknęłam z całych sił.
Głos niósł się echem pomiędzy drzewami. Wracał do mnie ze zdwojoną siłą, ale był inny. Dziwny.
– Zabij się wreszcie.
Szydził ze mnie. A może to ja sama szydziłam z siebie?
– Samotna, opuszczona, bez rodziny, bez perspektyw, mieszkająca na zadupiu… – wyliczałam. – Jedna koleżanka, nawet nie przyjaciółka, bo co to za przyjaciółka, która zostawia cię samą w weekend.
– Pojechała do rodziny.
– Właśnie. Do rodziny. Czyli tam, gdzie ty nie pojedziesz nigdy.
W głowie mi się kręciło. Było mi niedobrze. Oczy piekły mnie od łez. Na plecach czułam zimne ciarki. Wstrząsały mną dreszcze.
– Zabij się, dziewczyno, zrób to porządnie. Zniknij jak Milo – powiedziałam do siebie. Jak Milo? Kto to jest Milo?
– Pies Marka! – oprzytomniałam nagle.
Milo to był pies Marka, pies, który nigdy nie wrócił z tego lasu. Poczułam przypływ energii. Coś jak promyk nadziei w pochmurny dzień. W najbardziej czarny dzień ze wszystkich.
– Zabij się. Zabij się. Zabij się… – mówiłam do siebie.
Byłam półprzytomna. Ale resztką sił zawołałam:
– Milo!
A potem drugi raz:
– Milo!
I trzeci:
– Milo! Milo, do nogi!
Ruszyłam przed siebie, nie zwracając uwagi na myśli wprost wylewające się z mojej głowy. Wypadek rodziców. Samotność. Gówniana praca.
– A pamiętasz tego chłopaka? Piotrka? Pamiętasz, co ci zrobił w liceum?
Ledwo widziałam przez zapłakane oczy, ale nie zamierzałam się już zatrzymywać. Czułam, że to może być śmiertelnie niebezpieczne.
– Kiedy nie chciałaś się z nim przespać? Jak cię rzucił na łóżko, a potem…
– Milo!
– Zerwał koszulkę i gdyby nie Ania, to by cię tam…
– Milo! Milo!
– Nie obchodziło go, czego chcesz, bo nikogo nie obchodzisz. Jesteś nikim.
– Milo, piesku!
– Niczym!
– Milo!
– Nikt się tobą nie przejmuje!
– Milo! Milo! Milo!
– Nikt nigdy nie będzie się tobą przejmował!
Padłam na kolana. Łzy kapały na mokrą ściółkę, a ręce miałam brudne od ziemi. Nie czułam nóg. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Kręciło mi się w głowie. Chciało mi się wymiotować.

"Czarny kundelek o imieniu Milo został ze mną"

– Zabij się, dziewczyno – powiedziałam pod nosem.
A potem pokręciłam głową.
– Milo! – zawołałam z całych sił i padłam na wznak.
– Zabij się – jęknęłam. – Zabij. Nikt nie będzie za tobą tęsknił.
Krzaki przy dróżce zaszeleściły. Resztką sił spojrzałam w tamtą stronę. Spomiędzy drapiących gałęzi wybiegł czarny pies. Kundelek.
– Milo?
Podbiegł i polizał mnie po twarzy, a wtedy w mojej głowie wybuchł ogłuszająco głośny krzyk. Aż złapałam się za skronie. Wstałam na kolana.
– Zabij! – krzyknęłam wściekle.
Milo polizał mnie po ręce.
– Milo… – jęknęłam i uśmiechnęłam się przez łzy. – Ty będziesz tęsknił.
Wtedy krzyk się powtórzył. Czułam, że zaraz pęknie mi głowa. Pociemniało mi przed oczami i przewróciłam się na bok. Zemdlałam.
– Proszę pani. Proszę pani, nic pani nie jest?
Otworzyłam oczy. Stał nade mną brodaty mężczyzna w stroju moro. Przez ramię przewieszoną miał strzelbę.
– Co się… Co się stało?
Wzruszył ramionami, a potem pomógł mi pozbierać się z ziemi.
– Przybiegł prosto do mnie. Zdaje się, że uratował pani życie – powiedział mężczyzna.
– Przybiegł? Uratował? – zapytałam rozkojarzona. Ostatnie kilka godzin widziałam jak przez mgłę. Kręciło mi się w głowie.
– Psiak, czarny kundelek – odparł facet i machnął ręką.
Milo podbiegł do mnie i zaczął łasić się przy moich nogach. Wyciągnęłam rękę i delikatnie pogłaskałam go po głowie, a pies szczeknął wdzięcznie.
– Uratował… – powtórzyłam.
– Zdaje się, że tak – przytaknął mężczyzna. – Jestem Adam, pomogę pani wrócić…
– Daria – przedstawiłam się i chwyciłam jego wyciągniętą rękę.
Minął rok od mojej wyprawy do Czarnego Lasu. I choć z Adamem nie wyszło – spotykaliśmy się tylko przez miesiąc – to czarny kundelek o imieniu Milo został ze mną. I codziennie, kiedy wychodzę do pracy, staje przed drzwiami nie chcąc mnie wypuścić. Tęskni za mną. I choć nie nazywa się już Milo, tylko Czarny – żeby Marek przypadkiem go nie rozpoznał – to jest przy mnie niemal cały czas.
I tęskni. A chyba właśnie dzięki temu udało mi się wyjść z lasu samobójców. Bo wiedziałam, że ktoś będzie za mną tęsknił. Aha. Już nigdy później nie słyszałam w głowie tego wstrętnego głosu.

Reklama

PRZECZYTAJ HISTORIĘ:

"Mam jej krew na rękach. Osoby, którą kochałem najbardziej na świecie". Poruszająca historia Tadeusza

"Zdradzę wam moją wielką tajemnicę. Kochałem ją najbardziej na świecie, dałbym się dla niej pokroić. To nie tak miało być! Czemu los okazał się tak okrutny?". Poruszająca historia Tadeusza.
Mam jej krew na rękach. Osoby, którą kochałem najbardziej na świecie. "Tato, nigdy ci tego nie wybaczę!" – to były jej ostatnie słowa
Getty Images

Znak od zmarłego dziecka. „Przytłoczona cierpieniem, zapomniałam o ostatnich słowach córki”

„Moja najstarsza córka jest wyjątkowa. Tak, jest, mimo że od jej śmierci minęło już kilka lat. Marysia cały czas mnie wspiera i pomaga żyć...”. Znak od zmarłego dziecka odmienił życie Dominiki...
angel
Getty Images
Reklama
Reklama
Reklama