Reklama

W tym artykule:

  1. Na ratunek przyjaciółce. Historia Teresy
  2. O krok od tragedii. "Gdyby pomoc nie nadeszła tak błyskawicznie, byłoby o wiele gorzej"
Reklama

W tamten czwartek zamierzałam polenić się na maksa. W pracy dostałam wolne do końca tygodnia za nieprawdopodobną orkę, po czternaście godzin na dobę, przy pilnym projekcie. Planowałam spędzić cztery cudowne dni na całkowitym nieróbstwie. Jak się jednak okazało, mój plan nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. Zamiast tego wraz z przyjaciółką byłyśmy o krok od tragedii.

Na ratunek przyjaciółce. Historia Teresy

Z moich planów nic nie wyszło. Koło dziewiątej zadzwoniła Paula, moja przyjaciółka.
– Ratuj – usłyszałam w słuchawce błagalny głos. – Muszę pilnie być w centrum miasta, a nie mogę ruszyć się z domu.
– Mam jechać na koniec świata?
– To tylko dwadzieścia kilometrów. Samochód mi się popsuł. Próbowałam odpalić dziada kilka razy, ale jakby go zamurowało. Muszę być na spotkaniu za godzinę, a autobus będzie dopiero za dwie. Wiem, że masz wolne…
– No właśnie – westchnęłam.
– Będziesz mi winna butelkę wina.
Pół godziny później zatrzymałam samochód przed bramą wjazdową do posesji Pauliny. Obok jej auta, którego silnik pracował równym rytmem. Ona sama wyszła z samochodu i podeszła do mojego. Opuściłam szybę.
– Jaja sobie ze mnie robisz?!
– Nie złość się, sama jestem zdumiona. Kiedy odłożyłam słuchawkę, postanowiłam spróbować odpalić drania po raz ostatni. No i wyobraź sobie, że ledwie przekręciłam kluczyk, a silnik zaskoczył. Zaraz sięgnęłam po telefon, żeby cię zatrzymać, ale zniknął zasięg. Chwilę wcześniej był, a potem pustka. Naprawdę cię przepraszam. Wino i kolacja, co ty na to? – zrobiła swoją słodką minkę.
– Dobra, jedziemy. Ty się spieszysz do firmy, a ja do domu, żeby kontynuować lenistwo. Ty przodem, bo jesteś ode mnie bardziej wyrywna.

O krok od tragedii. "Gdyby pomoc nie nadeszła tak błyskawicznie, byłoby o wiele gorzej"

Paula uwielbia szybką jazdę. Przyznam, że nie lubię z nią jeździć. Jak ona prowadzi, to ja mam ochotę zamknąć oczy i zacząć się modlić, a jak ja prowadzę – ona zrzędzi, że stulatek biegnie szybciej, niż ja jadę.
Ruszyłyśmy w drogę powrotną. Jak zwykle Paula ruszyła ostro, przez chwilę próbowałam dotrzymać jej kroku, ale zrezygnowałam. Jechałyśmy pustą szosą. Do drogi głównej miałyśmy jeszcze dwa kilometry. Niedawno padał deszcz, więc spod kół czasami bryzgały na boki rozjeżdżane kałuże. W pewnej chwili pomyślałam, że zadzwonię do Pauli, żeby zwolniła choćby o dwadzieścia kilometrów. Chwilę później jednak przyszło mi do głowy, że przy stu dwudziestu kilometrach na liczniku lepiej nikomu nie zawracać głowy dzwonkiem telefonu.
Auto Pauli systematycznie zwiększało dystans do mojego. Cisnęła do dechy. I w pewnej chwili zobaczyłam, jak wjeżdża w dużą kałużę. Mój były mąż zawsze ostrzegał, że takie miejsca są na drodze bardzo zdradliwe. Pęd samochodu i rozbijana masa wody tworzą na jezdni cienką warstwę, której przyczepność równa jest tafli lodowej. Wtedy łatwo wpada się w poślizg i jeśli kierowca nie opanuje auta, może dojść do tragedii.
Tak właśnie działo się przed moimi oczami. Samochód przyjaciółki obrócił się dokoła własnej osi. Potem zarzuciło go w stronę dość stromej skarpy, z której kilkakrotnie przekoziołkował, nim postawiony na koła wreszcie ostatecznie znieruchomiał.
Przerażona dodałam gazu i dojechałam do miejsca wypadku. Z piskiem opon zatrzymałam auto i pobiegłam do stojącego kilkadziesiąt metrów dalej samochodu Pauli. Ford był w opłakanym stanie. Tylna i przednia klapa w trakcie przewrotek otworzyły się i zgięły w harmonijkę. Jedno z kół było urwane, tylna szyba rozsypała się w drobny mak. W rozerwanej chłodnicy coś syczało, kłęby pary unosiły się w powietrze.
– Paula… – jęknęłam.
Siedziała z głową opartą o poduszkę powietrzną. Nie mogłam otworzyć drzwi, były zaklinowane. Sięgnęłam po komórkę, modląc się w duchu, żeby w tym miejscu był zasięg. Na szczęście zobaczyłam na wskaźniku dwie kreski. Zadzwoniłam pod numer 112 i dokładnie powiedziałam, co się wydarzyło i gdzie jestem. Po niespełna dziesięciu minutach, które dla mnie były wiecznością, zjawił się ambulans i strażacy, którzy otworzyli zaklinowane drzwi forda. Pojechałam za karetką do szpitala i długo czekałam, aż lekarz wyjdzie i powie mi, w jakim stanie jest moja przyjaciółka. Okazało się, że Paula ma poważne obrażenia – złamane żebra, pęknięcie podstawy czaszki i ogólne stłuczenia. Przytomność odzyskała dopiero trzeciego dnia pobytu w szpitalu.
– Gdyby pomoc nie nadeszła tak błyskawicznie, byłoby o wiele gorzej – powiedział lekarz. – Pani przyjaciółka miała szczęście, że jechała pani tuż za nią.
Szczęście… Najpierw niby to popsuł się samochód, potem nie zadziałał telefon. A ja po raz pierwszy od miesięcy miałam wolny dzień w środku tygodnia. Myślę, że coś chroniło tego dnia Paulę i nie pozwoliło, by jechała sama...

Reklama

WIĘCEJ HISTORII Z DRESZCZYKIEM:

Spotkanie z aniołem. "Oczy miał tak jasne i błękitne jak niebo w pogodny letni dzień..." "Do dziś się zastanawiam, kim był facet, którego spotkałem na dworcu. Ale czy naprawdę chcę wiedzieć? W głębi duszy chyba od dawna to wiem". Czy to było spotkanie z aniołem? Historia Mikołaja chwyta za serce.
railway
iStock

W zaklętym kręgu: "Las, z którego nie ma powrotu? To nie bzdury. Udowodnię wam to"

"Śmiałam się, że to wymysł, zabobon. Las, z którego nie ma powrotu? Co za bzdury! Udowodnię wam… Jakże tego później żałowałam". Poznajcie historię Darii.
W zaklętym kręgu: "Las, z którego nie ma powrotu? To nie bzdury. Udowodnię wam to"
Fot. Getty Images
Reklama
Reklama
Reklama