Reklama

Gdy miałam 21 lat, wyszłam za mąż, lekceważąc rodzinne przestrogi. W naszej rodzinie bowiem wszystkie małżeństwa kończyły się tragicznie. Młodzi się kochali, pobierali, i pewnego dnia, nie wiedzieć czemu, związek się rozpadał – umierał on, topiła się ona lub któreś znajdowało nowego partnera życiowego. Ilekroć ciocia Wanda mnie przed tym ostrzegała, odpowiadałam jej, że przecież tak dzieje się w wielu rodzinach. Smutne, ale prawdziwe.

Reklama

– Mnie to się nie przydarzy – mówiłam z przekonaniem.

– Nasza miłość, moja i Janka, przetrwa wszystko.

Ciocia tylko wzdychała.

Po ślubie i hucznym weselu dni zaczęły płynąć jedne po drugich. Dwa lata później wreszcie zaszłam w tak utęsknioną przez nas oboje ciążę. Postanowiliśmy z mężem wybrać się gdzieś na weekend. I wtedy po wielu latach przypomniałam sobie o M.

Wreszcie dotarłam do tego miasteczka!

To była moja dziecięca obsesja. Wszystko zaczęło się na lekcji geografii w szkole podstawowej. Kiedy usłyszałam nazwę pewnej miejscowości na Mazowszu, od razu pomyślałam, że muszę tam pojechać. Przez lata namawiałam rodziców na wakacje w M., ale bezskutecznie. Teraz obsesja powróciła ze zdwojoną siłą. Musiałam tam pojechać!

– Dlaczego właśnie tam? – zdziwił się Janek. – Kochanie, przecież tam nic nie ma.

– Moja rodzina pochodzi z Mazowsza – tłumaczyłam.

– Ale dokładnie nie wiesz skąd.

– Więc chcę jechać dokładnie w niewiadomym kierunku – tupnęłam nogą, kończąc dyskusję. W końcu byłam w ciąży i miałam prawo do fanaberii.

Mąż zrozumiał, dał mi całusa i zabrał się do przygotowywania naszego wyjazdu…

Rzeczywiście niewiele wiedziałam o moich przodkach.

Prapradziadkowie nie należeli do żadnych znacznych rodów. Takich jak oni nazywano szlachtą zagrodową. Innymi słowy, w sporej wiejskiej chacie mieszkał gospodarz, który prócz herbu rodowego mógł się poszczycić jedynie długami zaciąganymi na przednówku u żydowskiego karczmarza.

Ale wiadomo, że choć wiatr wieje przez dziurawe portki, to duma z nazwiska daje siłę, żeby przetrwać niejedną biedę, nie pozwalając ugiąć karku przed przeciwnościami losu. Tak właśnie było z moimi pra… pradziadami, dziadami i ojcem. Ja przez dawny ustrój zostałam uznana za córkę rolnika, w efekcie czego dostałam dodatkowe punkty w czasie egzaminów wstępnych na studia. Potem znalazłam pracę we Wrocławiu, wyszłam za mąż i tu miało przyjść na świat nasze dziecko.

M. to niewielkie miasteczko. Wynajęliśmy pokój w miłym zajeździe tuż przy malutkim rynku.

Po zameldowaniu się i rozpakowaniu rzeczy zeszliśmy do restauracji na kolację. Po posiłku, choć zaledwie dochodziła dwudziesta, mąż poszedł spać, zmęczony wielogodzinnym siedzeniem za kierownicą.

Ja postanowiłam się przejść.

Dziwny starszy pan

Kiedy wyszłam przed drzwi zajazdu, nieoczekiwanie natknęłam się na starszego mężczyznę, ubranego na czarno. Również gościa zajazdu. Wyglądał jakby właśnie wrócił z pogrzebu i miał na sobie strój żałobnika.

Zauważyłam go jeszcze przy kolacji. Siedział nieopodal naszego stolika i wydawało mi się, że przez cały czas dyskretnie mnie obserwuje. Teraz byłam niemal przekonana, że na mnie czeka.

– Wyszedłem na wieczorny spacer – usłyszałam jego spokojny głos. – Najwyraźniej pani również. Mogę pani towarzyszyć?

– Dlaczego przyglądał mi się pan w czasie posiłku? – spytałam ostrożnie, choć nie odczuwałam zagrożenia.

Mężczyzna emanował spokojem i pewnego rodzaju życzliwością. Może po prostu był samotny, nie wiem…

– Jest pani bardzo podobna do Kasztelanki.

– A któż to taki?

– Jej portret wisi w jadalni.

– Nie zwróciłam uwagi.

– Ten sam zarys policzków, nos, wykrój ust… To dlatego nie mogłem się oprzeć i kilka razy na panią zerknąłem – przyznał.

– Więc co ze spacerem?

– Nie znam tego miejsca, jeśli liczy pan na przewodniczkę…

– Ja znam to miasteczko dosyć dobrze. Zwłaszcza jego historię.

Dziewczyna uległa namowom diabła

Ruszyliśmy przed siebie, a ja od razu spytałam o Kasztelankę. Jak się okazało, jej historia była popularna w okolicy. Otóż przed wiekami Eleonora – bo tak miała na imię – była znaną pięknością. Zakochał się w niej kasztelan pobliskiego zamku. Eleonora nie chciała jednak iść za mąż za bogatego pana, gdyż wcześniej swoją rękę obiecała Strzeżymirowi. To staropolskie imię, które oznacza tego, który strzeże pokoju. Kasztelan zrozumiał, że sam nic nie wskóra, i pewnej nocy na rozstajach dróg zapisał duszę diabłu.

Eleonora co rano rozczesywała swoje piękne długie włosy, przeglądając się w kryształowym zwierciadle. To właśnie w owym lusterku zaczął ukazywać się jej diabeł, kusząc bogactwami i tytułami, które mogła zdobyć, wychodząc za bogatego pana.

Kiedy namowy diabła stały się coraz bardziej natarczywe, porywcza szlachcianka stłukła lusterko, z którego przemawiał do niej czart. Następnie pozbierała wszystkie szklane odłamki, zamalowała je na czarno i zaniosła do kościoła, gdzie proboszcz zezwolił, żeby umieszczono je pod ołtarzem…

Od tej pory diabeł nie miał już jak komunikować się z panną. Jednak zły na przebiegłą kasztelankę postanowił nie dopuścić do jej małżeństwa…

W tym czasie Polskę najechali Szwedzi i Strzeżymir poszedł walczyć za ojczyznę. Nim wyruszył na wojaczkę, zdjął ze swojej szyi złoty krzyżyk i zawiesił go na szyi oblubienicy, żeby chronił ją od zła wszelkiego.

W czasie wojny niejednokrotnie stawał na wprost niego ten sam rajtar, ciemnowłosy, z kozią bródką i rapierem o srebrnej rękojeści. Trzy razy się pojedynkowali i trzy razy Strzeżymir zwyciężył. Ale ostatnim razem został raniony w szyję. Przed śmiertelnym ciosem uchronił go ryngraf z wizerunkiem Matki Boskiej.

– Ryngraf? – spytałam.

– Stalowa plakietka noszona na piersiach przez żołnierzy tamtych lat. W czasie walki przekrzywiła się i w chwili cięcia szablą osłoniła szyję. W rezultacie pozostało na niej tylko niezbyt głębokie draśnięcie.

Po kilku latach wojaczki Strzeżymir wrócił w rodzinne strony. Tymczasem jego narzeczona jednak uległa namowom kasztelana i podszeptom diabła… Ale to małżeństwo nie było szczęśliwe.

W każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy

Pewnego dnia kasztelan w szale zazdrości zabił żonę. Podczas pogrzebu okazało się, że Kasztelanka ma na szyi znamię podobne do tego u Strzeżymira. On po cięciu szablą, ona od rany poczynionej przez ostry ułamek pękającego lusterka.

Podobno owo znamię miało nieść przekleństwo niewierności wszystkim dziewczętom z rodu…

Zanim poszłam spać, długo stałam w łazience, spoglądając na swoją szyję. Odkąd pamiętam, miałam na niej znamię w kształcie wąskiej bladej kreski. Po mamie. A mama odeszła do innego mężczyzny, kiedy miałam dwanaście lat. Oboje zginęli w wypadku samochodowym. Ojciec nie bardzo mógł sobie z tym poradzić i zaczął pić. Moim wychowaniem zajęli się stryjek z żoną, ciocią Wandą.

Po mamie pozostał mi tylko złoty łańcuszek ze starym krzyżykiem, który podobno od wieków przechodził z matki na córkę. Wcześniej myślałam, że to taka legenda… Teraz, patrząc na krzyżyk z charakterystycznymi zdobieniami, nie byłam taka pewna. Patrzyłam na śpiącego męża, na krzyżyk, na swoje znamię; przypominałam sobie historię małżeństw w naszej rodzinie.

Po bezsennej nocy wczesnym rankiem poszłam do miejscowego kościoła, którego historia sięgała czasów szwedzkiego potopu. Pchnięta impulsem ofiarowałam łańcuszek z krzyżykiem jako wotum. Poprosiłam, żeby powieszono je przy głównym ołtarzu. Spytałam też proboszcza o ułamki kryształowego lusterka, które rzekomo znajdują się pod ołtarzem. Powiedział, że nic o tym nie wie, gdyż parafię przejął dopiero przed dwoma laty, ale spróbuje się dowiedzieć. Zostawiłam swój adres.

Klątwa została przełamana?

Dostałam od niego list pół roku później. W kronice parafialnej proboszcz znalazł interesujące zapiski. Wynikało z nich, że w czasie remontu generalnego, który miał miejsce przed 150 laty, pod ołtarzem znaleziono skórzaną sakiewkę. Wewnątrz były zamalowane na czarno szklane kawałki, a także pożółkła kartka, na której starannym pismem ktoś zaznaczył, że należy oddać Bogu jakiś krzyżyk, a klątwa zostanie przełamana…

Moja córeczka przyszła na świat bez charakterystycznego znamienia na szyi. A ja czasami myślę, że to wszystko było jedynie niesamowitą przygodą.

Historię nieszczęśliwej Kasztelanki sama ułożyłam w ciąg, który można logicznie wytłumaczyć. Wszystko – prócz postaci tamtego nieznajomego. Kiedy podczas weekendu w M. następnego dnia spytałam o pana ubranego na czarno, nikt w zajeździe o nim nic nie słyszał.

Reklama

I jeszcze jedno. Legenda mówi, że pewnego dnia Kasztelanka powróci, a Strzeżymir przypomni jej o danym mu niegdyś słowie i złotym krzyżyku, który tym razem ona ofiaruje Bogu.

Reklama
Reklama
Reklama