Reklama

Od tygodnia to w sobie trzymam i muszę po prostu z siebie co nieco wyrzucić. Pierwsze dni marca były dla mnie bardzo, BARDZO ciężkie. Ale chyba przeżywałam moment wyparcia, dlatego nic nie mówiłam. Jednak dłużej już chyba nie mogę.

Tak swój dramatyczny post na facebooku rozpoczęła blogerka Hanna Sobczuk, która na blogu "Plecak i walizka" dzieli się swoją pasją do podróży od ponad 10 lat. Obecny czas okazał się dla niej jak dotąd najtrudniejszy. Koronawirus drastycznie ograniczył jej możliwości podróżowania, które przy tak rozwiniętym blogu, stanowią już nie tylko rozrywkę, ale źródło utrzymania.

Reklama

Koronawirus: skutki epidemii odczujemy na własnej skórze

Nie będę owijać w bawełnę, powiem bez ogródek: w ciągu zaledwie kilku dni straciłam praktycznie cały dochód z bloga, wszystkie rezerwacje odwołane, podróże poszły w odstawkę. Turystyka to mój chleb powszedni, a jako freelancer zostałam praktycznie bez pracy. Ja i setki tysięcy innych osób na świecie, nawet zatrudnionych na stałe. Przykład z ostatniej godziny: związek hoteli na Costa del Sol w Hiszpanii ogłosił, że w ciągu kolejnych dni straci pracę 99% pracowników zatrudnionych w 600 hotelach na południu kraju. To ok. 22 tysiące ludzi!

"To jest zbiorowa odpowiedzialność. To jest problem nas wszystkich. #ZostańKurwaWDomu"

Hania uświadamia czytelnikom katastrofalny wpływ epidemii wirusa COVID-19 na losy branży turystycznej i ludzi pracujących w niej, a w efekcie - na całą gospodarkę.

Nie mam wpływu na turystykę, która leci na łeb, na szyję przez koronawirusa. Ale mam wpływ na to, co dzisiaj i jutro zrobię, żeby nie ponosić odpowiedzialności za jego rozprzestrzenianie się. Nie boję się, że go złapię. Ale boję się, że nieświadomie zarażę kolejne osoby, a one kolejne. I że ten szalony krąg będzie trwał i trwał, i trwał. Czytam wiadomości z Polski i - nie myślałam, że kiedykolwiek to powiem - jestem dumna, że nasz rząd zaczął działać tak wcześnie. Że dmucha na zimne. Naprawdę mam nadzieję, że nas, Polskę, to ominie. Choć wiem, że konsekwencje ekonomiczne już nie. Nie mamy na to wpływu, ale wiecie na co mamy? Na to, żeby usiąść w tym momencie na tyłku i zastosować się do zaleceń z góry. To jest zbiorowa odpowiedzialność. To jest problem nas wszystkich. #ZostańKurwaWDomu. Bo jeśli teraz nie zaczniemy działać to za 3 miesiące każdy z nas będzie znał kogoś, kto przez koronawirusa stracił babcię, pracę lub mieszkanie.

Koronawirus na świecie: "Naprawdę tak daleko trzeba się posunąć, żeby wreszcie obywatele zrozumieli?"

Tu w Hiszpanii dziś potwierdzono 4000 przypadków, w samym Madrycie ok. 2000 i madrycka służba zdrowia przestaje ogarniać. I DOPIERO dzisiaj stwierdzono, że trzeba zamknąć bary i restauracje. Dopiero teraz mówi się Hiszpanom, że trzeba naprawdę siedzieć w domu. Odwoływane są imprezy sportowe i kulturalne, zamykane szkoły, muzea, biblioteki. Wiele z tych miejsc zamyka się z prywatnej inicjatywy, bo rząd czekał do dziś, żeby zacząć działać. Żeby powiedzieć obywatelom: weźcie się ogarnijcie. Żeby ograniczyć im możliwość wychodzenia, skoro sami nie umieją się zdyscyplinować. Quo vadis, Hiszpanio? Dziewięć dni temu we Włoszech było 3089 przypadków zakażeń koronawirusem. Tyle, co wczoraj w Hiszpanii. Dzisiaj przypadków jest ponad 15.000, a za złamanie kwarantanny grozi areszt lub kary pieniężne.

Hanna nie publikuje wpisu dla współczucia - to genialny apel dla jej czytelników, jak zachowywać się w "czasach zarazy" i jak być dla siebie wyrozumiałym i myślącym. Bo koronawirus to nie jest "wolne od pracy", zabawne memy, ignorowanie oficjalnych komunikatów i powód do żartów. Trzeba podejść do tematu poważnie, rozsądnie, ale podkreślamy - bez paniki. Ze świadomością przyszłych skutków.

Naprawdę tak daleko trzeba się posunąć, żeby wreszcie obywatele zrozumieli? Ręcę mi opadają, kiedy widzę podejście tu na miejscu. Za tydzień, o ile nie wcześniej, Hiszpania również będzie zamknięta (to moja prywatna opinia, nie potwierdzone info). Depcze Włochom po piętach. Nie chcemy, naprawdę NIE CHCEMY podobnego scenariusza w Polsce. Najbliższe miesiące zapowiadają się ciężko, ale mam jeszcze wpływ na inną rzecz. Czy będę siedzieć i czekać, jak się sytuacja rozwinie, czy już teraz przygotuję się na najgorsze. Łatwo się nie poddaję, więc obecnie realizuję mój plan awaryjny - robię certyfikat nauczyciela angielskiego TEFL, będę uczyć online. Czuję, że nasze życie niedługo przeniesie się do internetu. Ciekawe czasy nastały.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama