„Gdy zepsuło mi się auto i to na odludziu, byłam przerażona. Z tyłu głowy miałam opowieści o okolicznym przestępcy”
„W jednej chwili panuje cisza tak idealna, że słychać jedynie własny oddech, a za chwilę w krzakach rozlega się szelest albo trzask, który jeży włosy na głowie”.
- Basia, 25 lat
Nigdy, nawet w najgorszych snach nie wyobrażałam sobie, że mogę znaleźć się w takiej sytuacji. Ciemna noc, pusta droga biegnąca przez las, a na tej drodze ja – całkiem sama. Nigdy też nie czułam się tak przerażona jak w tamtym momencie. I pomyśleć, że sama byłam sobie winna…
Agata zorganizowała babską imprezę w domu kuzynki, którym opiekowała się w czasie jej nieobecności. Dom znajdował się 30 km za miastem, więc goście, wśród których były Ulka i Jola, postanowiły zostać do rana. Tylko ja uparłam się, żeby na noc wrócić do domu. Następnego dnia byłam umówiona na randkę i chciałam się do niej odpowiednio przygotować.
Samotny powrót
O północy pożegnałam więc koleżanki, wsiadłam do auta i ruszyłam w drogę. Minęłam wieś, na krańcu której stał dom; potem przejazd kolejowy i znajdującą się obok niego stację, opustoszałą o tej porze. Znalazłam się w lesie. Ten odcinek trasy, w ciągu dnia zapewne urokliwy, teraz przyprawiał o lęk. Gęsto rosnące drzewa w świetle reflektorów wyglądały jak monstrualne potwory próbujące schwycić rozcapierzonymi łapami mojego niepozornego fiacika. Pocieszałam się myślą, że tylko trzy kilometry dzielą mnie od skrzyżowania, za którym zaczyna się oświetlona szosa.
Przejechałam może połowę drogi, kiedy silnik kaszlnął, po czym zgasł. Samochód jeszcze chwilę się toczył, ale zaraz stanął na dobre i ani myślał ruszyć. W panice zaczęłam kręcić kluczykiem to w prawo, to w lewo, w nadziei, że w końcu akumulator zaskoczy. Zamiast tego usłyszałam głuchy trzask i… z przerażeniem stwierdziłam, że trzymam w dłoni odłamany kawałek metalu! Reszta klucza została w stacyjce.
Drżącą rękę sięgnęłam po komórkę. Wystukałam numer Agaty, potem Joli, a na koniec – w desperacji – 112. Minęła dłuższa chwila, zanim dotarło do mnie, że w tym miejscu po prostu nie ma zasięgu i nigdzie się nie dodzwonię. Zanim wysiadłam z samochodu, przez moją głowę przetoczyło się stado myśli. Jedna z nich była szczególnie nieprzyjemna. Na wieczornej imprezie Agata opowiadała bowiem, jak jej się mieszka na prowincji. Bardzo sobie chwaliła wszechobecną ciszę i spokój, ale przyznała, że czasem boi się sama zostawać na noc.
– Sąsiadka wspominała, że niedawno doszło w okolicy do dwóch przestępstw – opowiadała z przejęciem.
– Niemożliwe, to pewnie bujda – wzruszyła ramionami Jolka, znana z regularnego przeglądania rubryk kryminalnych. – Na pewno coś by o tym pisali w internecie.
Agata obrzuciła ją lekceważącym spojrzeniem, po czym stwierdziła:
– Nie piszą, bo się boją, że wybuchnie panika. Sąsiadka zaklinała się, że sama widziała, jak którejś nocy przez wieś przejeżdżały radiowozy na sygnale. Podobno wtedy znaleźli drugą ofiarę…
Nigdy tak się nie bałam
Przypomniałam sobie tę rozmowę właśnie kilka godzin później, kiedy mój stary samochód zepsuł się w środku lasu. Wiedziałam, że jeśli chcę ocalić życie, muszę się jak najszybciej stamtąd wydostać.
Nikt, kto nocą nie szedł samotnie przez las, nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić, jakie to przerażające. Człowiekowi wydaje się, że za każdym drzewem ktoś się czai. W świetle księżyca liście błyszczą jak oczy wypatrujące ofiary. W jednej chwili panuje cisza tak idealna, że słychać jedynie własny oddech, a za chwilę w krzakach rozlega się szelest albo trzask, który jeży człowiekowi włosy na głowie.
Nigdy wcześniej tak bardzo nie zachwycił mnie błysk światełek na przejeździe kolejowym. Ale ulgę poczułam dopiero, kiedy doszłam do wprawdzie pustej, jednak rzęsiście oświetlonej stacji. Dalsza droga nie budziła już we mnie lęku. Wieś, nawet śpiąca, w porównaniu z ciemnym lasem wydaje się bezpieczna i przytulna. Dom, który o północy tętnił życiem, teraz wyglądał jak wymarły. Zdziwiona, że dziewczyny tak szybko poszły spać, zastukałam do drzwi. Nikt nie otwierał. Obeszłam więc dom naokoło, lecz wszędzie było ciemno i pusto.
Zauważyłam, że kuchenne okno jest lekko uchylone. Przyszło mi do głowy, że jeśli podciągnę się do parapetu, to może uda mi się wśliznąć przez nie do środka. Nie wahałam się ani chwili. Zbyt dużo tego wieczoru przeszłam, by resztę nocy spędzić na trawie. Chwyciłam za kant parapetu i odbiwszy się nogami od ziemi, próbowałam nań się wdrapać. Tylko obtarłam sobie palce. Takie wyczyny widać są zarezerwowane dla heroin filmów akcji. Brakowało mi kondycji, to fakt, ale mój umysł pomimo zmęczenia i późnej pory pracował sprawnie. Skoncentrowałam się, szukając w myślach sposobu na zbudowanie konstrukcji, po której mogłabym się wspiąć na górę.
Wyobraziłam sobie ogród, w którym spędziłyśmy z dziewczynami popołudnie. Z prawej strony tarasu stała taczka, na niej opierały się grabie i szpadel. Nie odważyłabym się stanąć na czymś takim. Jednak nieco dalej, jak pamiętałam, powinny leżeć worki z ziemią. To było to! Pomimo ciemności odnalazłam je dzięki niezłej orientacji w terenie. Chwyciłam jeden worek za rogi i zaciągnęłam go pod kuchenne okno. Potem z niemałym wysiłkiem wtargałam na niego drugi. W ten sposób powstały prowizoryczne schodki, po których mogłam wejść nieco wyżej. Chwyciwszy futrynę, podciągnęłam nogi i naparłam na okno, które rozchyliło się pod moim ciężarem. Udało się! Za moment będę w środku.
„To się dziewczyny zdziwią, jak mnie rano zobaczą” – przemknęło mi przez głowę, zanim poczułam okropny ból w czaszce i rozpłynęłam się w niebycie.
A trzeba było nie wierzyć
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam pochylonego nade mną mężczyznę w ratowniczej kurtce. Tuż za nim stały Ulka i Jolka, obie z wyrazem przerażenia na twarzach. Gdzieś z oddali docierał do mnie głos Agaty, która przez łzy tłumaczyła komuś, że to wielkie nieporozumienie.
Właśnie skończyłyśmy oglądać horror, kiedy usłyszałyśmy, że ktoś próbuje się dostać do środka – wyjaśniła Agata. – Było ciemno i nie poznałyśmy koleżanki, której nie powinno tu w ogóle być. A że słyszałyśmy o grasującym w okolicy mordercy, wpadłyśmy w panikę i… I wtedy chwyciłam tę drewnianą deskę!
– Zabieramy panią do szpitala – odezwał się ratownik, zdejmując z mojej ręki ciśnieniomierz i pomógł mi się podnieść.
Do karetki weszłam o własnych siłach, opierając się na jego ramieniu. Chciałam powiedzieć dziewczynom, żeby się o mnie nie martwiły, i że nie mam do nich żalu, ale usta miałam jak zasznurowane. Kiedy już leżałam w karetce na noszach, przypięta pasami i okryta kocem, do samochodu podszedł policjant.
– Co z nią? – usłyszałam pytanie.
– Raczej nic poważnego – odparł ratownik. – Zrobimy jej rentgen i pewnie jutro wyjdzie do domu. O co chodzi z tym mordercą? – zainteresował się.
– To tylko plotka, sam nie wiem, skąd się wzięła – westchnął stróż prawa. – Pewnie rozpuścił ją jakiś troskliwy tatuś, żeby córeczka nie miała ochoty włóczyć się po okolicy. Teraz wszyscy o tym mówią.
A prawda jest taka, że odkąd tu pracuję, nie miałem ani jednego zabójstwa. Ciągle tylko włamania do domków letniskowych i hałasujący sąsiedzi… Trzasnęły drzwi i karetka ruszyła, przecinając ciszę wibrującym sygnałem.