Reklama

Wiosną wygrała show „Gwiazdy tańczą na lodzie” i wszystko wskazuje na to, że również jesień będzie należeć do niej. Ola występuje w „Jak oni śpiewają” w Polsacie i polskiej edycji programu „Fort Boyard” w TVP 2. „Czytałam komentarze w internecie, że robię to tylko dla kasy. Przecież na zarabianie pieniędzy mam jeszcze czas. Zdecydowałam się na te programy, nie po to, żeby wygrać, bo na przykład ze śpiewaniem miałam do tej pory tyle wspólnego co z mongolskim baletem, ale dlatego, że chcę się życiem bawić” – tłumaczy. A chwilę później dodaje, że trzeba robić też to, co się kocha. Dlatego właśnie zamierza zdawać na wydział aktorski. A jak się nie uda? „Jeżeli ktoś czegoś bardzo chce, zawsze może znaleźć rozwiązanie. Jeśli wiatr wieje w oczy, można się schować gdzieś za róg. I przeczekać” – mówi.

Reklama

GALA: Jak to jest dorastać publicznie, na oczach tłumu?
ALEKSANDRA SZWED: Na początku było to bardzo trudne, bo gdy zaczęłam grać w „Rodzinie zastępczej”, miałam zaledwie dziewięć lat. Wielu ludzi traktowało mnie jak gadżet, którym można się pochwalić, a potem wyrzucić do kosza. Tych fałszywych przyjaciół trudno było odróżnić od prawdziwych. Zresztą do tej pory mam z tym problem. Przez to stałam się nieufna. I choć uchodzę za osobę otwartą i ludziom się wydaje, że wszystko o mnie wiedzą, tak naprawdę jestem introwertyczna, mówię tylko tyle, ile chcę powiedzieć. Poza tym jest jeszcze jedna ważna rzecz – naprawdę uwielbiam grać. Bardzo długo traktowałam to jak zabawę. Dopiero mniej więcej trzy lata temu, gdy szłam na plan, zaczęłam mówić, że idę do pracy. Ale z drugiej strony prawie nigdy nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby pobawić się z innymi dziećmi, bo gdy nie grałam, to musiałam nadrabiać zaległości w szkole. Na początku nie radziłam sobie z tym, że nagle stałam się rozpoznawalna. Na szczęście zawsze była przy mnie mama, która wiele rzeczy mi wyjaśniła i pomogła zrozumieć.

GALA: Na przykład co?
ALEKSANDRA SZWED: Gdy grasz w serialu, ludzie na ulicy cię rozpoznają. Niby jest to oczywiste, ale nie dla dziewięciolatki. Dlatego na początku byłam dla wszystkich wredna i opryskliwa. Bałam się po prostu, nie wiedziałam, czego oni ode mnie chcą. Ale mama wytłumaczyła mi, że takie rzeczy jak danie autografu, zrobienie sobie wspólnego zdjęcia czy krótka rozmowa z fanami serialu to część mojej pracy. Zawsze też pilnowała, żeby to, co robię, nie przesłoniło mi nauki i szkoły.

GALA: A jak to się w ogóle stało, że trafiłaś na plan filmowy?

ALEKSANDRA SZWED: To był przypadek.

GALA: No tak…

ALEKSANDRA SZWED: Naprawdę! Dziadkowie zabrali mnie do Wytwórni Filmów Fabularnych, bo były dni otwarte. I los chciał, że akurat odbywał się tam casting do „Rodziny zastępczej”. Szczerze mówiąc, niewiele z tego rozumiałam. Wydawało mi się absurdem, że ktoś nagle wymaga ode mnie, żebym kłóciła się ze ścianą albo udawała, że koleżanka zabrała mi piórnik. Ale dwa dni później okazało się, że dostałam się do finału castingu. Ta wycieczka zmieniła całe moje życie.

GALA: Ale show-biznes nie jest dla małych dziewczynek.
ALEKSANDRA SZWED: Nie jest.

GALA: Właściwie to show-biznes nie jest dla ludzi. Tak przynajmniej stwierdził kiedyś Robert De Niro…

ALEKSANDRA SZWED: Praca w tym środowisku może być wspaniałą przygodą. Gdybym tu nie trafiła, nigdy na przykład nie poznałabym takich cudownych ludzi jak pani Gabrysia Kownacka czy pan Piotr Fronczewski. Ale trzeba uważać, bo show-biznes potrafi być jak wilk. A mi nie uśmiecha się rola Czerwonego Kapturka. Nie chcę dać się pożreć. Nie podoba mi się, że ludzie kopią tu pod sobą dołki, aby pójść wyżej, nie lubię tego wyścigu szczurów. Przerażają mnie też media. One potrafią w jednej chwili wynieść człowieka na wyżyny, a zaraz potem go zgnoić, zniszczyć. To jest toksyczne!

GALA: Płakałaś już przez media?

ALEKSANDRA SZWED: Nie, ale się śmiałam, choć był to gorzki śmiech. Bo nagle zrobiła się afera z tego, że ojciec się do mnie nie odzywa.

GALA: Sama przecież zaczęłaś o tym mówić.
ALEKSANDRA SZWED: Owszem. Chciałam w ten sposób uciąć dywagacje na temat tego, czy jestem adoptowana i kim tak naprawdę są moi rodzice. Mój ojciec z Nigerii nie jest dla mnie tematem tabu. Ale nie spodobało mi się robienie ze mnie biednej, nieszczęśliwej dziewczynki, która została przez niego porzucona. Bo to była manipulacja. Nie jestem biedna! Nie tęsknię za ojcem. Nawet go nie pamiętam, bo odszedł, gdy miałam zaledwie rok. Nie czuję potrzeby, żeby się z nim widywać, bo moja mama spotkała wyjątkowego człowieka, który pokochał nie tylko ją, ale i mnie, i dzięki temu mam pełną, wspaniałą, kochającą się rodzinę. Nie zależy mi też na tym, żeby odwiedzić Nigerię, bo choć wielu to się może nie podobać, czuję się Polką. Mam obywatelstwo polskie od urodzenia i żadnego innego. I zawsze będę mówić o Polsce jako o swojej ojczyźnie. A że mam też nigeryjskie geny, no to co z tego? Tak wyszło. Po prostu.

GALA: Spotkałaś się kiedykolwiek z nietolerancją?


ALEKSANDRA SZWED: Od czasu do czasu ktoś zawoła za mną: „Hej, czekoladka” albo „Hej, czarna”. Kilka razy, gdy wracałam skądś wieczorem ze znajomymi, spotkaliśmy neonazistów i wtedy leciały w moją stronę już naprawdę masakryczne teksty. Mnie to w ogóle nie ruszało, ale moi znajomi dostawali szału. Ludzie przechodzący ulicą też byli oburzeni. To świadczy o tym, że nie jest źle. Oczywiście daleko nam jeszcze do prawdziwej tolerancji, takiej jaka jest na przykład w Londynie, ale naprawdę jesteśmy już na dobrej drodze. Nawet dzisiaj zaczepiła mnie pani w autobusie i powiedziała: „Jaka ty jesteś śliczna, jaką masz piękną karnację i jak ładnie mówisz po polsku” – to zawsze dziwi ludzi najbardziej. I takich pozytywnych reakcji, chwała Bogu, jest dużo więcej niż negatywnych. Ale wiem, że innym zdarzają się dużo gorsze historie. Ludzie potrafią być wobec nich okrutni, brutalni, nieludzcy. W niektórych sytuacjach zachowują się wręcz jak dzikie zwierzęta. Spotkałam ciemnoskórych, którzy opowiadali, że jacyś Polacy ni stąd, ni zowąd poszli do sklepu po zgrzewkę jajek, żeby ich nimi obrzucić. Do innych sąsiedzi non stop wzywali policję, bo byli przekonani, że oni na pewno robią coś złego. Albo fałszywie zeznawali, żeby się ich pozbyć z bloku. Zarysowywali im samochód, wybijali szyby w oknach itd. Koszmar.

GALA: Gdy słyszysz takie historie, nie przechodzi ci na myśl, że lepiej byłoby się nie odróżniać i mieć taki sam kolor skóry jak inni Polacy?
ALEKSANDRA SZWED: Nigdy nie przyszło mi to do głowy, w dużej mierze dzięki mojej cudownej mamie i kochanej babci. Za każdym razem, gdy w moich oczach pojawiały się łzy, bo ktoś mi zrobił przykrość tylko dlatego, że mam ciemny kolor skóry, udowadniały mi w racjonalny sposób, że to nie jest wada. Że ja tym nie grzeszę. Tłumaczyły mi, że nie mogę się czuć źle, bo w czym ja, tak na dobrą sprawę, jestem gorsza od innych? One wbiły mi do głowy, że każdy człowiek ma swoją wartość i to trzeba szanować. Można mnie więc nie lubić, ale nikt nie ma prawa robić ze mnie podczłowieka ze względu na kolor skóry. I nigdy z tego powodu nie dawałam sobie w kaszę dmuchać. A jeśli jakieś dziecko, bo wiadomo, że to dzieci są najbardziej brutalne, mnie atakowało, zazwyczaj kończyło się tym, że moja pięść lądowała w okolicy jego nosa.

GALA: Byłaś dzieckiem z piekła rodem?

ALEKSANDRA SZWED: Byłam dzieckiem rezolutnym. Gdy ktoś mówił, że jestem śliczną Murzyneczką, którą chętnie by porwał, odpowiadałam, że nie jestem Murzyneczką, tylko Murzynicą, a jeśli chce mnie porwać, to tylko z moją mamusią. Byłam też bardzo żywiołowa. Miałam totalne ADHD, byłam naraz w stu miejscach i miałam bardzo różne, dziwne pomysły – od klasycznych, takich jak wchodzenie na drzewa, po wdrapywanie się na dach świeżo wybudowanego domu sąsiadów i zjeżdżanie z niego na pupie na hałdę żwiru. Ale tak naprawdę problemy pojawiły się, gdy zaczęłam dorastać. W wieku trzynastu lat przeżyłam prawdziwą burzę hormonów.

GALA: Czym to się objawiało?
ALEKSANDRA SZWED: Miałam jakieś dramatyczne zmiany nastroju. Potrafiłam być w stanie euforii, a już w następnej chwili ryczeć zupełnie bez powodu. Bardzo chciałam zaznaczyć swoją obecność i udowodnić, że wcale nie jestem taka mała, jak to się wszystkim wydaje. Żądałam, żeby traktowano mnie jak dorosłą. Ale trudno tak traktować trzynastolatkę, więc miałam przeświadczenie, że nikt mnie nie rozumie i wszyscy rzucają mi kłody pod nogi. Ubierałam się na czarno, taki też robiłam sobie makijaż. Nieważne, czy była zima, czy lato. W pracy nie mogłam mieć fochów, bo one przeszkadzają i to jest coś, co należy tępić. Nigdy więc się nie obraziłam i nie powiedziałam: „Nie będę dzisiaj grała”. Ale za to moi rodzice mieli ze mną ciężko, bo to na nich najbardziej się wyżywałam. Na szczęście obydwoje są pedagogami i znosili to naprawdę ze stoickim spokojem. Zawsze znajdowali sposób, żeby mnie postawić do pionu. Oczywiście że się buntowałam i trzaskałam drzwiami, do tej pory mam popękaną ścianę w pokoju. I kilka razy wbiłam im szpilę, bo słowa potrafią ranić.

GALA: Wykrzyczałaś kiedyś tacie, że tak naprawdę nie jest twoim ojcem, więc nie ma prawa wtrącać się w twoje życie?

ALEKSANDRA SZWED: Gdyby coś takiego się stało, nie mogłabym sobie chyba spojrzeć w oczy. Nigdy tego nie powiedziałam, nawet w największej furii i złości, kiedy byłam przekonana, że zaraz talerze pójdą w ruch. I nigdy tego nie powiem, bo on jest moim ojcem. A właściwie nie ojcem, lecz tatą. Bo moim zdaniem ojcem może być każdy, można się nim stać przez przypadek. Ale żeby być tatą, trzeba być kimś wyjątkowym. I mój tata taki właśnie jest.

GALA: Twierdzisz, że w wieku 13–14 lat miałaś już za sobą kilka związków. To była z twojej strony prowokacja?

ALEKSANDRA SZWED: Uwielbiam nadinterpretację! Uwielbiam! Dla mnie słowo „związek” oznacza więź między ludźmi. Jestem w związku rodzinnym, w związkach przyjacielskich i koleżeńskich. O to mi chodziło, a nie o to, że w wieku trzynastu lat uprawiałam seks z chłopakami! Nie wchodźmy w absurd.

GALA: Na czym więc te związki polegały?
ALEKSANDRA SZWED: To były pierwsze zauroczenia, pierwsze motyle w brzuchu, pierwsze trzymanie się za ręce. Po prostu wtedy zaczęłam dostrzegać, że chłopcy są nie tylko po to, by klepnąć po plecach i zaproponować grę w piłkę na boisku. Ale te znajomości szybko się kończyły. I ja to rozumiem, bo jakiekolwiek bliższe relacje ze mną są strasznie ciężkie. Nie jestem kimś, do kogo można zadzwonić o północy i się wygadać. Niestety, przez to, co robię, nie za bardzo spełniam się w tej roli. W dodatku, jako osoba szalenie ambitna, gdy pracuję, to angażuję się w to na 1000 procent. Nie umiem znaleźć złotego środka i przez to gubię ludzi.

GALA: Chyba nie jest tak źle, skoro ze swoim chłopakiem Maćkiem jesteś już od dwóch lat?
ALEKSANDRA SZWED: Ten związek przetrwał, bo w ostatniej chwili się opamiętałam i chwyciłam za sznureczek, który już mi się prawie wymsknął z rąk. Teraz, na szczęście, nic nie zapowiada, żeby się miał skończyć. Choć moje rówieśniczki pukają się w czoło i pytają: „Czy ciebie porąbało? To jest najfajniejszy okres w życiu, a ty spotykasz się z jednym facetem?!”. Ale ja go kocham. Także za wady, bo bez nich nie byłby sobą.


GALA: A ten piękny pierścionek na twojej dłoni. Zaręczynowy?

ALEKSANDRA SZWED: Nie. Między nami jest pięknie i różowo, ale myślę, że na zakładanie rodziny mam jeszcze dużo czasu.

GALA: Głupio o to pytać osiemnastolatkę, ale dla ciebie zrobię wyjątek: myślisz, że naprawdę Maciek jest właśnie tym jedynym i właściwym?
ALEKSANDRA SZWED: Powiem tak: panicznie boję się niemowląt. Mogę się zająć dzieckiem dwuletnim i spędzić z nim dwa tygodnie, karmić je, przewijać itd. Ale malutkie dzieci mnie przerażają. Pamiętam jednak, że kiedyś, na jakimś wyjeździe, siedzieliśmy z Maćkiem na pomoście z kubkami kawy i obserwowaliśmy zachód słońca. Wtedy miałam taki przebłysk, że on jest facetem, z którym kiedyś, może, ewentualnie, w dalekiej przyszłości, mogłabym mieć dziecko. Bardzo się wystraszyłam, że w ogóle o tym pomyślałam. I bardzo mnie to zdziwiło.

GALA: Jesteś śliczną dziewczyną. Maciek musi być o ciebie zazdrosny. Dajecie sobie z tym radę?
ALEKSANDRA SZWED: Tak. Najgorsze, że niektórzy tę zazdrość w nim podsycają. Show-biznes jest toksyczny, fałszywy, ludziom w show-biznesie dziwne rzeczy dzieją się też z głową – trzeba to przyznać. I ludzie martwią się o Maćka. Nie mówię tutaj o jego rodzinie, bo z nią mam fenomenalne stosunki, ale na przykład o kolegach. Oni szepcą mu m.in., że zostawię go dla kogoś ze swojej branży, z kupą pieniędzy. Jak raz ci powiedzą, że masz ogon, to się nie odwrócisz. Ale jak ci to powiedzą setny raz, w końcu zaczniesz to robić.

GALA: Rozumiem, że Maciek się tym bardzo przejmuje?
ALEKSANDRA SZWED: Trudno się nie przejmować. Swoją drogą nie wiem, dlaczego ludzie mówią coś takiego. Z zazdrości? Z podejrzliwości? Z bezmyślności? Czy dlatego, że chcą robić za mądrego wujka albo dobrą ciocię? Nie wiem. Na szczęście jednak on nad swoją zazdrością panuje. Nie robi z tego problemu.

GALA: A nie denerwuje go, że kręcą się koło ciebie różne tak zwane grube ryby, ludzie z mocno wypchanymi portfelami, którzy mogliby ci zacząć składać niemoralne propozycje?

ALEKSANDRA SZWED: Naprawdę nie chciałabym być w skórze pana, któremu do głowy przyszłoby złożyć mi tego typu propozycję. Bo poza tym, że jestem strasznie ambitna, to powinnam być też bohaterką książki „Duma i uprzedzenie”, ponieważ jestem cholernie dumna. Szacunek do samej siebie to jest coś, czego żadna rola ani nie wiem jaka kariera mi nie zwróci. I choćby nie wiem kto to był i nie wiadomo co miałby mi do zaoferowania, to niech się w nos pocałuje, żeby nie powiedzieć gorzej. Naprawdę, wolałabym stracić wszystko, co mam w tej chwili, i wyrzec się możliwości kontynuowania jakiejkolwiek kariery, robienia tego, co kocham. Bo to byłaby zbyt wysoka cena. Mój kręgosłup moralny nie jest na tyle giętki, by to zdzierżyć.

GALA: To postawa naprawdę godna podziwu, ale, niestety, dość rzadka w twoim środowisku.

Reklama

ALEKSANDRA SZWED: To prawda, że takie rzeczy – Boże kochany, zmiłuj się, widzisz i nie grzmisz – są normalne. Znam ludzi, którzy robią karierę przez łóżko i bardzo mi ich żal. Bo w moim przekonaniu w show-biznesie za pomocą – przepraszam za wyrażenie – dupy daleko się nie zajdzie. Oczywiście czasem można wyjść na plus. Ale co to za przyjemność odnieść tak zwany sukces, mieszkać we wspaniałym domu i wiedzieć, że ludzie cię nie szanują, i nie móc sobie spojrzeć w oczy? Wolę mieć małe mieszkanko, skromnie żyć, ale móc codziennie patrzeć na siebie w lustrze. I być szczęśliwym człowiekiem.

Reklama
Reklama
Reklama