Dorota wróciła właśnie z sesji terapeutycznej. Znowu jest tak charakterystycznie zmęczona. – Mogłabym umyć wszystkie okna, odkurzać, prasować, zmywać – to o niebo lepsze niż porządkowanie siebie – wzdycha. – Zresztą tak właśnie robiłam. Długo porządkowałam szafy i szuflady, zanim odważyłam się uchylić i zajrzeć we własną duszę, własne serce. Bałam się, co tam znajdę. A raczej bałam się, czego tam mogę już nie znaleźć – miłości do mojego męża. Tak bardzo chciałam nas po tym wszystkim ocalić – opowiada.

Dorota i Andrzej są małżeństwem od 23 lat. Dwa lata temu Andrzej zdradził. To był jednorazowy skok w bok. Dorota wyjechała na tydzień. I stało się. Po kilku drinkach, z koleżanką z pracy. – Widziałam, że coś jest nie tak, nie był sobą, ale o nic nie pytałam, chyba się bałam – wspomina Dorota. – Przyznał się bardzo szybko. Tej „rozmowy” nie zapomnę nigdy. Stałam w kuchni przy blacie. Stanął za mną, nie patrząc mi w oczy, powiedział jedno zdanie: „Zdradziłem cię”. Zrobiło mi się słabo. Wcześniej wiele razy słyszałam określenie „wali się cały świat”, ale brzmiało mi ono… lekko. Bo co to w zasadzie znaczy? Żadnej treści. Tamtego dnia zrozumiałam. Tego nie da się opisać. Po prostu pęka ci serce i czujesz, że nie masz już nic. A przecież miałam: dwoje wspaniałych, ukochanych dzieci, fajną pracę, rodzinę, przyjaciół. Na pewno wiedziałam wtedy jedno: cokolwiek się wydarzy, jakkolwiek nasze dalsze życie się potoczy, już nigdy nie będzie tak samo. Ta nieodwracalność paraliżowała mnie chyba najbardziej.

Chciałam mu wybaczyć. Wiele razy myślałam, że mam to już za sobą. Wiele razy się myliłam.

– Kobieta, która się dowiaduje, że została zdradzona, zmaga się z bardzo różnymi emocjami, uczuciami, myślami – mówi Adriana Klos, psychoterapeutka. – Ale rzeczywiście poczucie nieodwracalności jest jednym z najczęściej się pojawiających. – Oczywiście wszystko zależy od specyfiki relacji, wiele zależy też od stażu związku. Prawidłowość jest taka, że im dłużej było się razem, tym trudniej poradzić sobie ze zdradą. To oczywiste: bardzo dużo w taką relację włożyłyśmy. Lata pracy, odsłaniania się, budowania bliskości emocjonalnej, fizycznej i ta cała, okupiona potem, krwią i łzami, konstrukcja sypie się w gruzy. Mówimy, że kończy się świat, bo wszystko, w co dotąd wierzyłyśmy, w tym jednym momencie okazuje się iluzją. Tak czujemy – tłumaczy terapeutka.

Po pierwszym szoku pojawia się pytanie: „Co dalej?”. – Byłam wściekła, zraniona, przerażona, ale gdzieś głęboko czułam, że nie chcę naszego końca – opowiada Dorota. – Wszyscy pukali się w głowę. Dobrych rad – z każdej strony – słyszałam wiele: „Wystaw walizki za drzwi”, „Chyba mu tego nie wybaczysz?”, „Z tym nie da się żyć”. Wszyscy chcieli dla mnie dobrze, ale mój mąż przepraszał i prosił o wybaczenie. Nie wiem, być może podświadomie czułam, że ta zdrada była aż, ale i tylko kropką nad i. Gdzieś po drodze, przez ostatnie lata, chyba oboje na nią pracowaliśmy. Takie myśli pojawiały się w mojej głowie, jednocześnie nienawidziłam męża za to, co zrobił. Za ten szczeniacki sposób, w jaki sobie z tym naszym bagażem narastających nieporozumień poradził. Przecież ja też mogłam skoczyć w bok, a jakoś nawet nie przyszło mi to do głowy. Poczucie bycia oszukaną przez tego jednego, konkretnego człowieka, ale także pewien rodzaj zachwiania zaufania wobec świata i innych ludzi jest tym, co charakteryzuje krajobraz po wstrząsie, jakim jest zdrada: „Skoro mogła zrobić mi coś takiego najbliższa osoba, to mogę spodziewać się już wszystkiego, po każdym”. Tracimy grunt pod nogami. – Na początku – niezależnie, jak bardzo mój mąż wydawał się przerażony tym, co zrobił, i jak bardzo przepraszał – czułam, że zostałam sama – mówi Dorota. – I że od teraz, bez względu na to, jaką podejmę decyzję, mogę już zawsze liczyć tylko na siebie.

– Odbudowanie zaufania, bliskości po takim zdarzeniu to bardzo długi i żmudny proces – tłumaczy Adriana Klos. – Musi zacząć się od realnego, prawdziwego wybaczenia. Ono jest warunkiem. Tymczasem bardzo często nam tylko się wydaje, że wybaczyłyśmy. Wydaje się nam, bo bardzo tego chcemy. Dlaczego, skoro zostałyśmy skrzywdzone? Dlatego, że przeraża nas zmiana. Boimy się nowego życia. Czy uda się je jeszcze ułożyć, czy nie zostaniemy same, czy nie zniszczymy życia naszym dzieciom? Lęków jest mnóstwo. Rosną w głowie i nie dają spokoju – dodaje.

– Andrzej na moje życzenie wyprowadził się na jakiś czas. Chciałam tego dystansu, potrzebowałam przegadać ze sobą to, co mnie spotkało. Pojechałam do księgarni i kupiłam kilkanaście psychologicznych książek, poradników. Czytałam, to mi pomagało, porządkowało myśli. Ale tylko na chwilę. Robiłam krok naprzód, myślałam, że jestem bliżej wybaczenia, a następnego dnia czułam, że znowu się cofam. Łzy, ból, złość. Mieszanka różnych stanów. Intuicyjnie znalazłam coś, co przynosiło największą ulgę – rozmowy z koleżankami. To było oczyszczające. Potrzebowałam na bieżąco wyrzucać z siebie kolejne przemyślenia. Dlatego zdecydowałam się na terapię. Poszłam sama. Poczułam, że muszę zrobić dla siebie coś, co zaniedbywałam latami. Pogadać ze sobą pod okiem fachowca i ocenić, na ile człowiek, z którym spędziłam tyle lat, jest dla mnie rzeczywiście ważny. Na ile nasz związek odpowiada na moje potrzeby. To tam, na terapii, odkurzam serce. I to tam poczułam, że naprawdę chcę tego związku. Ale wiem, że on potrzebuje zmian. A te należy przeprowadzać w sobie. Druga strona musi swoje zmiany załatwić na własną rękę.

Zobacz także:

Ostatnio ktoś mi powiedział, że chyba oszalałam, a te moje opowieści brzmią jak bajka. To bzdura. Taka droga jest potwornie ciernista. Czy cieszę się ze zdrady Andrzeja? Oczywiście, że nie! Ale wiem też, że po tym wstrząsie zdarzyły się rzeczy, na które w naszym małżeństwie wcześniej nie było miejsca. Dziś rozmawiamy szczerze. Znowu mieszkamy razem. Na próbę. I chyba nie gromadzimy już na koncie powodów do kolejnej burzy – tak teraz nazywam to, co zrobił. Ciągle mam dystans do nas. Ale coraz częściej wierzę, że życie po zdradzie jest możliwe.

Chciałam się na nim zemścić. Oko za oko. Ząb za ząb. Taka gra z własnymi uczuciami wiele kosztuje.

Tamara ma za sobą kilka burzliwych związków. Wszystkie się rozpadały, z różnych powodów. Jak sama przyznaje, wybierała Piotrusiów Panów. Kolejny niedojrzały marzyciel, niegotowy do założenia rodziny, a to o niej marzyła Tamara. Takie schematy łatwo się powtarza. „To ze mną jest coś nie tak”, myślała coraz częściej. Kiedy poznała Tomka, sama nie do końca była przygotowana na kolejną historię miłosną. – Ale Tomek był inny – wspomina Tamara. – Odpowiedzialny, poukładany. Bałam się, jednak czułam, że jeśli się wycofam, będę żałować. Wszyscy znajomi, moja rodzina, kiedy go poznawali, mówili, że to niesamowite, bo Tomek w niczym nie przypomina moich poprzednich partnerów. Pamiętam, że pomyślałam: „Muszę zaryzykować”. Zaryzykowałam. Z początku ostrożna, dosyć szybko, mimowolnie zakochałam się do szaleństwa, a Tomek stał się całym moim życiem. Po ponad roku znajomości nieśmiało zaczynałam powtarzać w myślach, że marzenia jednak się spełniają. I to właśnie wtedy dowiedziałam się, że mnie zdradził. Nie przyznał się od razu. To ja przypadkiem znalazłam dwuznaczny SMS w jego telefonie. Kręcił, tłumaczył się dziwacznie, aż w końcu powiedział, że to prawda. Stara znajoma, nic ich nie łączy. To był tylko seks, może trzy razy, bez żadnych zobowiązań. Od tamtego dnia moje życie zaczęło przypominać piekło. Nie wiem, jak to możliwe, ale nie wyobrażałam sobie rozstania. Z Tomkiem byłam tak bardzo szczęśliwa. Zrośnięta.

Nie umiałam przyjąć, że to koniec. Ponieważ on też nie chciał odejść, w tym piekle na ziemi żyliśmy długie miesiące. „Muszę sobie z tym bólem jakoś poradzić, muszę sobie ulżyć”, myślałam obsesyjnie. Nie pomagało nic. Rozmowy, pytania dlaczego, jego zapewnienia, że to mnie bardzo kocha. Wydawało mi się, że jest tylko jeden sposób, aby poczuć się lepiej – zemścić się – wspomina ze łzami Tamara. – Zadzwoniłam do jednego z Piotrusiów Panów. Umówiłam się z nim na drinka, żeby pogadać. Tak, poszłam na to spotkanie z premedytacją – miało skończyć się w łóżku. Wykonałam plan. Dużo wina i skok z wysokiej góry. Tego, jak czułam się następnego dnia, nie zapomnę nigdy. Tomek miał zapłacić za to, co mi zrobił, tymczasem to ja zrobiłam sobie jeszcze większą krzywdę. Czułam się jak szmata, użyłam byłego faceta niczym narzędzia – dodaje Tamara.

– Myśl: „Niech on poczuje to samo”, pojawia się czasami w głowie skrzywdzonej kobiety – mówi Adriana Klos. – Ale dokonanie zemsty zazwyczaj tylko potęguje ból, poczucie osamotnienia. Sprawia, że czujemy niechęć do samej siebie. W kwestii silnych uczuć metoda oko za oko jest bardzo niebezpieczna – dodaje. Tamara to potwierdza: – Czułam się ze swoją zdradą tak źle, że już nawet nie miałam ochoty powiedzieć o niej Tomkowi, a przecież taki miał być cel. Teraz miałam dwie zdrady, z którymi musiałam się uporać. – Jeszcze trudniej jest odnaleźć się kobiecie, która swoje życie ograniczyła do mężczyzny – mówi terapeutka. – Która poza nim nie miała żadnej własnej przestrzeni. W takiej sytuacji tym bardziej skupiamy się na swoim bólu i pielęgnujemy go.

O tym, co się zdarzyło, nie da się kompletnie zapomnieć, ale też nie o to chodzi. Chodzi raczej, aby – jeśli decydujemy się na pozostanie w związku – nie pielęgnować w sobie urazy. To zajmuje czas, lecz bez tego nie da się pójść dalej. I co istotne: ten wysiłek kobieta powinna podejmować nie dla mężczyzny, ale dla samej siebie, bo tylko to może ją uwolnić. Dlatego jest tak ważne, aby miała pewność, że jest w stanie wznieść się ponad to, co się zdarzyło. Jeśli nie, należy odejść. Mamy do tego prawo, zostałyśmy skrzywdzone – tłumaczy Adriana Klos. 

Chciałam mu udowodnić, że jestem od niej lepsza. Czy na pewno tylko jemu chciałam to udowodnić?

Irmina trzeci raz w tym tygodniu po kryjomu sprawdza skrzynkę pocztową Marka. Nie znosi siebie za to, ale nie potrafi się powstrzymać. Podobnie jak nie potrafi się powstrzymać przed zaglądaniem do jego SMS-ów, przeszukiwaniem kieszeni, kalendarza. Raz nawet pojechała pod jego firmę, aby sprawdzić, czy Marek na pewno jest w pracy. – To szaleństwo, jestem tym strasznie zmęczona, ale odkąd tamto się stało, nie wierzę Markowi – opowiada Irmina. – Zdradził mnie ze swoją asystentką. Ona już z nim nie pracuje, zwolnienie jej było moim pierwszym warunkiem. Ale co z tego, że go spełnił – ma nową współpracownicę. Znowu kobieta. Znowu młodsza ode mnie. Ładniejsza, zgrabniejsza. Widziałam ją, ma długie i gęste włosy. Marek zawsze chciał, żebym nosiła długie włosy, ale moje są słabe i cienkie, nie mogę mieć takiej fryzury. Mimo to zaczęłam je zapuszczać. Zaczęłam też chodzić na siłownię, inaczej się ubierać. Zapisałam się na hiszpański. Nie wiem, jak długo tak pędziłam przed siebie na oślep, zanim zorientowałam się, że ani jednej z tych rzeczy nie robię nawet w najmniejszym stopniu dla siebie. Że to wszystko po to, aby podobać się Markowi bardziej niż… Nie wiem, komu chciałam dorównać. Tak naprawdę to od jakiegoś czasu chyba sama nie przepadam za sobą – opowiada nerwowo Irmina.

Z Markiem są razem od szesnastu lat, Irmina wychowuje ich dzieci i nie wyobraża sobie innego życia, chociaż to, które ma teraz, bywa dla niej prawdziwym koszmarem. – Porównywanie się z tą drugą to rodzaj obsesji, która zdarza się zdradzonym kobietom, podobnie jak śledzenie każdego kroku partnera – mówi Adriana Klos. – Działamy w myśl zasady: „Skoro zrobił to raz, może zrobić i kolejny. No i wybrał ją, bo ja jestem gorsza, głupsza, starsza, brzydsza…”. To kompletna bzdura i bardzo destrukcyjna droga. Prawda, zdrada najczęściej nie bierze się znikąd, bywa że gdzieś u jej podłoża leży osłabienie więzi między ludźmi. Jednak szukanie winy w tym, że nie jest się wystarczająco dobrym, to nieuzasadnione uderzanie w siebie. Czyli w kogoś, kto dostał już potężny łomot od partnera. Zajmowanie się w takiej sytuacji dalszym podkopywaniem poczucia własnej wartości prowadzi donikąd. A już na pewno nie z powrotem do siebie – tłumaczy.

Zdrada to kryzys, bardzo bolesny, nikomu nie należy go życzyć, ale – jak każdy kryzys – pozwala przyjrzeć się sobie, partnerowi jakości naszego związku. Otwiera oczy i zatrzymuje. Kiedy otrząśniemy się z pierwszego szoku, po okresie żałoby – bo na pewno mamy co opłakiwać – jeśli zdecydujemy się ze sobą zostać, taki kryzys paradoksalnie może stać się okazją, aby porozmawiać szczerze, co się stało. Nie tamtej nocy, ale co stało się z nami… A potem, pamiętajmy, mamy prawo do każdej decyzji.