"Mamusiu, skoro wybrałaś braciszka w szpitalu, to czy możemy go wymienić, bo jest brzydki?"

Dla małego dziecka informacja, że dzieci biorą się z miłości, jest zazwyczaj wystarczająca. Oczywiście bywają maluchy bardziej dociekliwe i wtedy pada kolejne pytanie: „Czy jak ciebie kocham, mamusiu, to mogę mieć z tobą dziecko?”. No, nie, ale nie odpowiadajmy wtedy maluchowi, że aby mieć dziecko, trzeba być małżeństwem, bo takie „przekłamania” ciągną się za dzieckiem bardzo długo i wpływają na jego światopogląd w dorosłym życiu.

Gdy dziecko trochę podrośnie i odpowiedź „z miłości” już mu nie wystarcza, nie unikajmy nazywania rzeczy po imieniu. To najważniejsza rada dla rodziców. A mamy z tym kłopot. Nam samym nierzadko temat seksu kojarzy się ze świntuszeniem i chcąc go uniknąć w kontakcie z dzieckiem, wymyślamy bezsensowne słowa, które mają omijać istotę rzeczy. Efekt jest taki, że potem dorastający i dorośli ludzie nie potrafią mówić o swoim ciele, swojej seksualności. Wstydzą się, niekiedy nawet brzydzą. A przecież dziecko ma oczy, obserwuje swoje ciało, obserwuje również ciało rodzeństwa czy rówieśników w przedszkolu i widzi, że dziewczynka różni się od chłopca.

Usłyszałam ostatnio, jak pewna mama z prawdziwą ulgą opowiadała, że miała łatwo, bo jej córka urodziła się przez cesarskie cięcie, więc na pytanie: „Którędy z ciebie wyszłam, mamusiu?”, mogła odpowiedzieć: „Wyszłaś z brzucha”. Powiedzenie, że mniej więcej z okolic, gdzie robi się siusiu, okazuje się ponad nasze siły. Nie mówię, aby od razu rozkładać nogi i pokazywać dziecku swoją budowę anatomiczną, ale na bociana nie ma sensu się powoływać. Pamiętajmy: dom to miejsce, w którym nasze dziecko powinno dowiedzieć się podstaw o swojej seksualności. Najpierw mówimy o miłości i przytulaniu, a potem nie uciekamy od słowa „penis”, „miesiączka”, „wzwód”. Od tego, w jaki sposób w domu potraktujemy temat seksu, zależy szczęśliwe życie naszych dzieci. Nie czerwieńmy się.