Pierwszy raz poszedł do teatru jako osiemnastolatek. Nie przeszkodziło mu to zostać dobrym aktorem. Obecnie oglądamy go w serialu „Ojciec Mateusz”, gdzie gra komisarza Możejko. Dobrze też śpiewa. W minionym roku nagrał płytę. W tym – szykuje następną.

Spodziewał się pan, że po 40. nagra tak piękną płytę?

Piotr Polk: Skąd! Jakiś czas temu postanowiłem nawet, że kończę ze śpiewaniem i skupiam się wyłącznie na aktorstwie. Nie dotrzymałem słowa!Telewizyjny show „Jak Oni Śpiewają” na nowo rozbudził we mnie dawne zamiłowania.

Komu pan ją podarował? Czy pańska mama ją dostała? 

Piotr Polk: Oczywiście! I to ze specjalnymi życzeniami. Kiedy nagrałem pierwszy utwór, natychmiast jej go zawiozłem. Słuchała tego na okrągło, przez cały dzień.

Wzruszyłam się, kiedy – w trakcie programu – zadedykował pan jej piosenkę.

Piotr Polk: Ja też miałem ściśnięte gardło i obawiałem się, że ze wzruszenia nie będę w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Tego wieczoru śpiewałem tylko dla niej. Mojego ojca już z nami nie ma, pozostała mi tylko ona.

Podobno właśnie dzięki ojcu możemy podziwiać pański talent.

Piotr Polk: Rzeczywiście, wszystko zaczęło się od niego. Czuję, jakby jakaś jego część dalej we mnie żyła. Mój ojciec pięknie grał na akordeonie, kochał muzykę i przekazał mi zamiłowanie do sztuki, o której niewiele wtedy wiedziałem. Wychowałem się w Kaletach, małym miasteczku na Śląsku. W okolicy brakowało kin, teatrów, nie mówiąc o koncertach. Największym wydarzeniem był przyjazd cyrku do katowickiego Spodka. Pierwszy raz poszedłem do teatru mając 18 lat.

Szkoła muzyczna okazała się oknem na świat?

Piotr Polk: To jedna z najlepszych decyzji, jakie w życiu podjąłem. Nie jestem może wirtuozem gry na fortepianie, akordeonie, perkusji czy gitarze, ale i tak wiele tej szkole zawdzięczam. Już samo przebywanie w krainie dźwięków było czymś pięknym i szlachetnym. Jednak gdy wspominam szkolne czasy, nie postrzegam ich wyłącznie w pięknych barwach.

Pewnie przez to nieszczęsne dojeżdżanie pociągiem.

Piotr Polk: Nie miałem innej możliwości. Szkoła muzyczna była w Lublińcu, więc dojeżdżałem ponad 20 kilometrów. Miasto było mi obce i pełne nieznanych ludzi... Boże, jak ja wtedy cierpiałem. A równocześnie chodziłem jeszcze do technikum elektrotechnicznego. Trudno mi było pogodzić wszystkie obowiązki, zwłaszcza, że co pół roku czekały mnie egzaminy z instrumentów i śpiewu. Czasami miałem ochotę zrezygnować...

Zobacz także:

Zdarzyło się panu uciec z lekcji?

Piotr Polk: No pewnie! Szczególnie z egzaminów z solfeżu (nauka czytania nut głosem – red.) Ale usprawiedliwia mnie fakt, że nie znosiłem tego przedmiotu (śmiech).

Rozumiem, że kapela rockowa, którą pan założył w szkole, była swoistym buntem przeciwko całemu światu?

Piotr Polk: Pod tym względem nie różniłem się od rówieśników. Zagraliśmy, co prawda, tylko dwa koncerty, ale jak wiele to dla nas znaczyło! Mogliśmy pisać teksty, bawić się w komponowanie muzyki, szaleć na scenie z gitarą i pałeczkami od perkusji. Nawet plakaty robiliśmy sami. Fantastyczna przygoda.

Tak jak całe panskie życie?

Piotr Polk: Można tak powiedzieć. Chciałbym, żeby zostało takie do końca. Nigdy nie bałem się nowych wyzwań i nie wstydziłem się tego, co robię.

Jaki jest naprawdę Piotr Polk?

Piotr Polk: To facet z krwi i kości. Serce ma wrażliwe i delikatne, a ręce do ciężkiej roboty (śmiech). Właśnie zabrałem się za przygotowywanie kolejnej płyty. Klimatem będzie podobna do poprzedniej, z tą różnicą, że już bardziej osobista.

Sylwetka gwiazdy : Piotr Polk