O tym, że muzyka podnieca i może być ważnym elementem, budującym erotyczne napięcie, ludzie wiedzą od zawsze. Michalina Wisłocka w „Sztuce kochania” zwraca uwagę na fakt, że wiele prymitywnych kompozycji muzycznych ma bardzo wyrazisty, wpadający w ucho rytm. Takie są afrykańskie tam-tamy, kołatki, na tym opierają się szamańskie pieśni. Taki rytm przypomina nieco bicie ludzkiego serca – ale... jest od niego szybszy. To powoduje, ze krew w żyłach słuchaczy zaczyna krążyć szybciej, a oni sami czuja ekscytujące pobudzenie. Potem bębny jeszcze przyspieszają i zdają się naśladować tempo miłosnych pchnięć, coraz gwałtowniejsze, aż do orgazmu. Taka muzyka może wprowadzić w prawdziwy trans. I wprowadza – np. tancerzy na imprezach techno.

Aksamitnym barytonem mi śpiewaj...

Skoro tak, to przecież muzyka powinna być nierozerwalnie związana z flirtem! W filmie „Miłość po południu” pewien przystojny milioner, główny bohater – w tej roli amant Gary Cooper – wozi ze sobą wszędzie cygańska orkiestrę. Muzycy przygrywają rozkapryszonemu bogaczowi, a ich śpiew i dźwięk instrumentów są doskonałym akompaniamentem dla uwodzicielskich uśmiechów, spojrzeń i komplementów. Która kobieta oprze się takim zalotom? Być może jednak cygańskie rytmy nie w każdej z nas wzburza krew. Aby bowiem muzyka mogła podniecać i nastrajać do seksu, musi przede wszystkim się podobać. Z badan przeprowadzonych przez firmę Durex wynika, że Polacy w sypialni najchętniej słuchają spokojnych, kołyszących piosenek śpiewanych przez mężczyzn o niskich, chropowatych głosach. A konkretni wykonawcy? Portal Yahoo przeprowadził wśród internautów badanie: ankietowani mieli wybrać dziesiątkę najbardziej naerotyzowanych utworów muzycznych wszech czasów. W pierwszej trójce znaleźli się Marvin Gaye z utworem „Sexual Healing”, zespół U2 („With Or Without You”) i obdarzony aksamitnym barytonem Barry White („My First, My Last, My Everything”). Może warto poszukać?

Muzyką odetnij się od świata

Muzyka przyspiesza tętno i „robi” nastrój. Ale w niewielkich polskich M pomaga także stworzyć intymną przestrzeń, odgrodzić się od świata zewnętrznego. Trudno koncentrować się na pieszczotach, gdy za cienką ścianą sąsiad kłóci się z żoną. Jeszcze trudniej oddawać się seksualnym rozkoszom, gdy z pietra niżej dobiega perlisty śmiech teściowej albo płacz dziecka. Wstajesz, żeby zobaczyć, co się stało. Nie uspokoisz się, jeśli nie sprawdzisz, czy wszystko w porządku. Niestety – gdy wracasz do łóżka, okazuje się, że nastrój prysł. Dlatego warto mieć w małżeńskiej alkowie miniwieżę na płyty CD, czy nawet starego kaseciaka. Włączyć muzykę i odciąć się od tego, co dzieje się za drzwiami – choćby na kwadrans. Dzięki muzyce będzie ci nie tylko przyjemniej, ale przede wszystkim będziesz bardzo zrelaksowana. A to przecież pierwszy krok do rozkoszy!