Maja Ostaszewska - aktorka filmowa i teatralna. Dwukrotna laureatka Orła za pierwszoplanowe role w filmach "Jack Strong" i "Body/Ciało" w reżyserii Małgorzaty Szumowskiej. Jak sama podkreśla stara się wybierać role, które są dla niej wymagające. Ma na swoim koncie udział między innymi w filmach: "Katyń", "Dzieci Ireny Sendlerowej", "Uwikłanie", "Panie Dulskie", "Pitbull. Niebezpieczne kobiety". Obecnie możemy oglądać aktorkę w filmie "7 uczuć" Marka Koterskiego oraz na deskach Nowego Teatru w sztuce Krzysztofa Warlikowskiego "Wyjeżdżamy". Widzowie pokochali Maję Ostaszewską za rolę w serialu "Diagnoza", gdzie gra Annę Leśniewską - niezwykle silną kobietę, matkę, która zmaga się z demonami przeszłości.

Maja Ostaszewska nie boi się głośno wyrażać swoich poglądów. Otwarcie walczy o prawa kobiet w Polsce. Niedawno otrzymała nagrodę NEPTUN za działalność artystyczną, ale też zaangażowanie obywatelskie i społeczne. To w pełni zasłużona nagroda.

Z aktorką Mają Ostaszewską - kobietą niezwykle inspirującą, rozmawiamy o sile współczesnych kobiet, problemach z akceptacją siebie oraz naszej roli w społeczeństwie.

Anna w serialu „Diagnoza” po wielu perypetiach życiowych zostaje samotną matką. Jak Pani myśli, czy samotne matki w naszym kraju mają łatwo?

Maja Ostaszewska: Nie, nie mają łatwo. Są dla mnie prawdziwymi bohaterkami. Często łączą wychowywanie dzieci z bardzo intensywnym życiem zawodowym, a wsparcia mają niewiele. Dla mnie to niepojęte, że program 500 plus nie otacza opieką samotnych matek, a przecież to one najbardziej potrzebują pomocy. Oczywiście zdarza się, że układają sobie dobre relacje z byłymi partnerami, ojcami dzieci, ale jak wiadomo, nie zawsze tak jest. Dodatkowo nieustannie pojawiają się problemy z egzekwowaniem alimentów, system nie działa tak, jak powinien.

W tym obszarze jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia, również w kwestiach prawnych. Dlatego też popieram inicjatywę „Alimenty to nie prezenty”. Dla mnie samotna matka to prawdziwa bohaterka.

Angażuje się Pani w sprawy społeczne i nie boi wyrażać swoich poglądów dotyczących praw kobiet. Jak Pani myśli, co my kobiety możemy zrobić, żeby walczyć o swoje prawa?

Zobacz także:

M. O.: Uważam, że jeśli same nie będziemy walczyły o swoje prawa, to nikt inny za nas tego nie zrobi. Ja mam takie poczucie, że osoby publiczne, czyli te, których zdanie dla wielu osób się liczy, które są interesujące dla rzeszy fanów i widzów, naprawdę tracą ogromny potencjał, jeśli nie wykorzystują tak zwanej „popularności” do rzeczy dobrych, do motywowania innych, do mówienia im: „Tak jestem jedną z was”, ”Jesteśmy razem, możemy razem wspólnie dużo rzeczy zrobić”.

Niezwykle ważne jest abyśmy szanowały i wspierały się nawzajem. Taka kobieca solidarność jest czymś absolutnie bezcennym. Dajmy sobie prawo do tego, by mieć różne poglądy, różne pomysły na swoje życie, ale wspierajmy się w tych wyborach i postawach.

Czy według Pani my kobiety jesteśmy słabą płcią, czy wręcz przeciwnie? Na czym polega siła współczesnych kobiet?

M. O.: W systemach silnie patriarchalnych, nazywanie kobiet „słabą płcią” było próbą ich zdyskredytowania. Oczywiście, miało się to odnosić do fizyczności, chociaż są przecież dziewczyny – sportsmenki, które potrafią dźwigać niesamowite ciężary i biec dużo szybciej i dalej niż mężczyźni. Jednak mówiono tak też po to, żeby odebrać kobietom siłę wewnętrzną i energię do działania.

To, co jest szczególne i wyjątkowe u kobiet, to zdolność mówienia o swoich emocjach, uczuciach. Jesteśmy dużo bardziej komunikatywne niż mężczyźni, w pracy to może być szalenie istotne. Często też ufamy swojej intuicji. Generalnie, my kobiety mamy umiejętność tworzenia gniazda. Wielokrotnie słyszy się, że szefowe kobiety budują prawdziwą wspólnotę w miejscach pracy. To jest właśnie nasza siła.

Czy uważa Pani, że kobiety w Polsce mają problem z akceptacją siebie?

M. O.: Niestety, my, kobiety w Polsce, żyjemy ciągle pod ogromną presją. Mamy głęboko zakorzeniony stereotyp, że naszą wartością jest wygląd oraz, że aby zasłużyć na akceptację innych, musimy spełniać ich oczekiwania. Dlatego też niezwykle ważne jest, żebyśmy głośno powiedziały, że przecież mamy prawo do decydowania o sobie i swoim wyglądzie. Jeśli kobieta ma ochotę założyć szpilki i mini spódniczkę, to niech będzie to jej decyzja, a nie efekt dostosowania się do oczekiwań innych. 

Niestety bardzo często nie daje się kobietom do tego prawa. Nawet po porodzie, matki powinny być „fit”, a przecież nie zawsze ma się na to czas, czy głowę. Każde dziecko wymaga innej opieki. Jedna mama ma więcej wolnego czasu, bo jej dziecko przesypia całe noce, a inna nie znajduje chwili dla siebie. Dlatego też, nie oceniajmy się nawzajem, dajmy sobie prawo do bycia sobą. To jest szalenie ważne.

Czy według Pani przyjaźń między kobietami może być prawdziwa? Na czym polega?

M. O.: Bardzo w to wierzę. Sama mam cudowne siostry, z którymi jestem bardzo blisko. Oczywiście nie jest to tylko przyjaźń, ale też miłość i wspólne korzenie. Szczęśliwie, mam też cudowne przyjaciółki, które podziwiam, na które mogę liczyć, które mnie wspierają i są ze mną szczere. To są zarówno  kobiety, które znam od dzieciństwa, jak i takie, które pojawiły się później na mojej drodze. Wszystkie są fantastyczne.

W naszej kobiecej przyjaźni nie ma negatywnej rywalizacji. Od dwudziestu lat znamy się z Magdą Cielecką i jesteśmy ze sobą totalnie szczere, potrafimy powiedzieć sobie: „Ale ci stara zazdroszczę tej roli”. I to absolutnie nie jest zawiść. Po prostu cieszymy się ze swoich sukcesów. Ważne jest bowiem abyśmy sobie dobrze życzyły.

Czy jest jakaś szczególna rola lub wymarzony duet aktorski, który chciałaby Pani zagrać?

M. O.: Życzyłabym sobie, żeby ciągle otrzymywać różnorodne role, żeby czuć, że jestem w drodze i każdy jej etap stanowi dla mnie wyzwanie. Dla aktora bardzo niebezpieczne jest, kiedy zaczyna odcinać kupony, kiedy osiada na laurach.

Staram się wybierać role, które są wymagające. Lubię czuć dreszczyk emocji. Sprawia mi to ogromną radość.

To ja również tego Pani życzę i dziękuję za rozmowę.