Hanna Śleszyńska:
„Cavewomen” to mój pierwszy monodram. Muszę przyznać, że miałam trochę obaw, gdy zaproponowano mi tę rolę. Zastanawiałam się, czy poradzę sobie sama na scenie prawie przez półtorej godziny. Ale przeczytałam tekst i spodobało mi się w nim wiele rzeczy. Sigitas Parulskis – znany litewski poeta – napisał go zabawnie i z dużym wyczuciem. Chyba dobrze, że to mężczyzna jest autorem sztuki, w której kobieta mówi o facetach i sprawach damsko- -męskich. Inaczej może byłabym posądzona, iż to jakiś antymęski spektakl. Panów zapewniam, że tak nie jest. Z przymrużeniem oka zostali przedstawieni nie tylko oni, ale i kobiety, i sama bohaterka. A dlaczego właściwie cavewoman? Dlaczego kobieta jaskiniowa? W ujęciu autora współczesna kobieta jaskiniowa to łowczyni facetów. Chce upolować towarzysza życia, stałego partnera, przy którym mogłaby się zestarzeć. Różnie jej to wychodzi. Najczęściej kończy się na przygodach, które prawdopodobnie nie prowadzą do niczego istotnego. Temat nie został jednak potraktowany śmiertelnie poważnie. Forma jest lekka, komediowa i dosyć otwarta, dopuszcza nawet małe improwizacje, a publiczność jest tu partnerem do rozmowy. Dobrze się w tym czuję, gram z przyjemnością. Także dlatego, że Czarek Harasimowicz świetnie podszlifował litewską wersję, w której nie wszystko było zrozumiałe dla polskiego widza. Spektakl reżyseruje Arek Jakubik, którego bardzo cenię i który bardzo mi w tej pracy pomagał. Na scenie wspiera mnie zaś… gałgankowy partner. Mam nadzieję, że widzowie będą dobrze się bawić. Czasem warto pośmiać się z samych siebie.

Zapraszamy do Teatru Bajka w Warszawie.