Gdy otwierasz Glamour i czytasz wywiad z ulubioną gwiazdą, współpraca z nią może wydawać ci się przyjemna i prosta. Niestety, by obcować z największymi gwiazdami, trzeba: mieć anielską cierpliwość (której ja na pewno nie mam), przedstawiać argumenty nie do odrzucenia (by dostać wymarzony wywiad i wstrzelić się w wolne miejsce w kalendarzu gwiazdy), wykazać się nie lada sprytem - np. zdobywając jej numer komórkowy i przy okazji pomijając menedżerów nie do przejścia, być dyplomatą (by nie urazić gwiazdy) i być bardzo miłym (bez względu na to, jak gwiazda jest upierdliwa).
Z gwiazdami jest tak, że im większa, tym większą ma klasę i łatwiej się z nią pracuje - nie ma fochów i fanaberii. Najtrudniej jest z lokalnymi, małego formatu, które mają tysiące wymagań i menedżerów niemających pojęcia, jak dobrze i skutecznie promować znanych ludzi. Komfortowo robi się wywiady z zagranicznymi gwiazdami. Bo na sukces promocji danego filmu lub płyty pracują ludzie, którym bardzo zależy, by jak najwięcej artykułów na ten temat ukazało się na świecie. Choć hollywoodzkie gwiazdy są oczywiście chimeryczne, na szczęście nie autoryzują wywiadów. Jeśli więc nawet zdarza się tak jak mnie z Julią Roberts, która na każde pytanie odpowiadała: "Hmm...", po czym następowała cisza - zawsze można opisać tę sytuację z uwagami o tym, że Roberts była niedostępna i nikt nie będzie tego cenzurował, ponieważ w Stanach jest wielka odpowiedzialność za słowo.
Najmilej wspominam wywiad z Umą Thurman - ma niepowtarzalną klasę, była życzliwa, otwarta i przede wszystkim zupełnie normalna. Za to za bardzo "normalny" był Quentin Tarantino, któremu w żaden sposób nie można było przerwać dziesięciominutowej odpowiedzi na każde pytanie. Przy czym mówił z prędkością karabinu maszynowego, więc w ogóle trudno było cokolwiek zrozumieć. Ale przynajmniej było mnóstwo śmiechu.
W Polsce jest jednak inaczej. Każdy wywiad, najmniejsza wypowiedź muszą być autoryzowane, co najczęściej jest niekończącą się historią. Jest to szczególnie kłopotliwe, gdy do wysłania pisma do drukarni został jeden dzień, a tu nagle cały wywiad jest przekreślony i wszystko trzeba pisać od początku. Jednak już pierwsze niepowodzenia zdarzają się na początku drogi do gwiazdy. Menedżerowie! Jeśli mają taką ochotę, to za nic na świecie nie dopuszczą cię do niej, no chyba że z gwiazdami się przyjaźnisz i w imię obowiązku zawodowego spędzasz z nimi każdą chwilę na promocyjnych imprezach, przy okazji wyciągając bardziej gorące newsy.
Dla mnie ważny jest jednak profesjonalizm. O skuteczność walczę więc, starając się wymyślać argumenty nie do odrzucenia. Ostatnio dała mi się we znaki menedżerka najbardziej rozchwytywanych i pięknych aktorów w Polsce. Niestety, ich nazwisk nie mogę wyjawić, bo już nigdy nie przeczytasz w Glamour żadnego wywiadu z urodziwym aktorem. Menedżerka tak bardzo pilnowała dobrego wizerunku dopiero co wschodzącej gwiazdy i tak się przejęła rolą, że nie dość, że sama napisała aktorowi odpowiedzi, to jeszcze przekreśliła moje pytania, napisała swoje i w jego imieniu sama na nie odpowiedziała. Tej próby moja cierpliwość nie wytrzymała. Najpierw prawie wykrzyczałam aktorowi, by nie dał sobą tak manipulować i zmieniać siebie, a potem wykrzyczałam menedżerce, żeby się opanowała, bo przecież nie robię wywiadu z samym Orlando Bloomem. Tym razem, o dziwo, stanowczość wygrała - od tego momentu dostałam zgodę na wszystko. Niestety, taki happy end nieczęsto jest regułą.

Dagmara Wirpszo