Staram się patrzeć łagodnym wzrokiem na siebie, swoje błędy i słabości, ale także na ludzi i ich naturę. W łagodnym świetle wszystko widzi się piękniej. Byłam dziewczynką z krzywymi zębami, która marzyła o tym, że kiedyś zostanie sławną piosenkarką. Nikt w domu nie śmiał się z moich marzeń. Przeciwnie, słyszałam, że nie ma rzeczy niemożliwych. Mama zapisała mnie do szkoły muzycznej i do chóru. Szybko zaczęłam „uświetniać” szkolne akademie. Moja „kariera” kręciła się do czasu, gdy musieliśmy się przeprowadzić na nowe osiedle, co oznaczało zmianę środowiska. Bolesną. Nowi rówieśnicy nie chcieli mnie zaakceptować. Pamiętam, że zaprosili mnie na prywatkę, a potem nie wpuścili do środka. Rozpłakałam się pod drzwiami.

To był taki cios, że na długo zamknęłam się w sobie. Już nie byłam chętna do występów, bo stałam się nieśmiała, niepewna. Było mi tak źle, że rodzice zdecydowali: wracamy na stare osiedle. Chcieli, żebym znów poczuła grunt pod nogami.

Pozbierałam się i postanowiłam: „Ja wam jeszcze pokażę!”. Złożyłam papiery do krakowskiej szkoły teatralnej. Tam odzyskałam wiarę w siebie. Doceniono mój talent, na czwartym roku dostałam etat w teatrze. Rozkwitłam. Stałam się „jakaś”. Zaczęłam ubierać się kolorowo, podkreślać osobowość. Zobaczyłam w sobie dziewczynę, która ma fajny charakter: nie zamartwia się, nie jest pamiętliwa, nie zadziera nosa. I od rana ma dobry humor. Kiedyś usłyszałam, że człowiek radosny czyni pogodnym innych ludzi. Może to moja misja?