Seksapil, uroda, chłód, a ostatnio głos, którym pokonała rywali w programie „Jak oni śpiewają”, to był dla mnie oczywisty obraz Agnieszki.
Do restauracji schowanej na peryferiach Warszawy wchodzi wraz z Kubą, jej chłopakiem i menedżerem (zawodowo biznesmenem), uśmiechnięta dziewczyna w białym tanktopie, sportowych butach i luźnych dżinsach z kieszeniami, które i tak nie są w stanie zamaskować jej świetnej figury. „W ogóle nie zaglądam do centrum. Staram się być jak najdalej od imprez, bankietów”– zapewnia. Włosy związane w ciasny koński ogon, okulary w wąskich oprawkach, w stylu „grzeczna pensjonarka”. Zresztą zerówki, wkładane dla niepoznaki. Czyli, jak mówi: „Zestaw à la Mietek” (powtarzając po Zamachowskim słowa, które wypowiadał, idąc na ryby, że zakłada okulary i czapkę i dzięki temu ma święty spokój, bo nikt go nie rozpoznaje) – plus zero makijażu. Zupełnie nie do rozpoznania na ulicy. Zwracają uwagę jedynie jej dodatki: zegarek Cartiera, pasek Prady.

Kubę znam od dawna. To dzięki niemu, jeszcze przed wywiadem udaje nam się z Agnieszką przełamać lody. Gdy pytam o początek ich już czteroletniego związku, nic nie chcą mówić. To znaczy mówią, ale nie pozwalają mi o tym napisać, tak jak o wielu innych rzeczach (od zawsze pilnie chronią prywatność). Agnieszka potwierdza, że ponieważ mają już dość plotek na swój temat – wniosła sprawę do sądu o zniesławienie przez jeden z brukowców i jeśli jej nie wygra, to, jak mówi, wyjeżdża z tego kraju.

Na spotkanie wybrała bar sushi, bo odkąd na raka umarł jej ukochany dziadek, na jego cześć zdrowo się odżywia. Choć pali jednego papierosa za drugim (co zapewne pomaga jej się rozluźnić – przyp. aut). Nie je już mięsa, nie pija kawy, zgodnie z zasadą „rak żywi się mięsem i kawą”. Odkryła makrobiotykę, jako sposób zapobiegania nowotworom, niestety dla dziadka za późno. Teraz zaraziła nią Kubę i gotuje same zdrowe rzeczy. Zresztą gotuje świetnie, co potwierdza Kuba. Przyjaciele nazywają ją nawet Włodara-Kuchara.

Gdy pytam o plany na założenie rodziny, Kuba mówi z uśmiechem: „To co, za rok?”. Aga odpowiada: „nie w tym mieszkaniu” (mając na myśli swoje mieszkanie, które kupiła w starej kamienicy, a okazało się, że budynek jest w bardzo kiepskim stanie). Kuba zamierza wybudować dom, taki jak marzy się Agnieszce, gdzie będą mieć prywatność i do którego napastliwi paparazzi nie będą mieć dostępu.

Gotujesz facetowi, ale bez mięsa? Jest szczęśliwy?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Do niedawna robiłam obiady i to z dwóch dań. Teraz z jednego. Nauczyłam Kubę zdrowo jeść, bo kiedyś jadł same świństwa. Za to Kuba nauczył się robić sushi, więc przygotowuje je dla mnie. Ja nigdy nie byłam za mięsem. Pamiętam, że jak byłam mała, to potrafi łam trzymać i przeżuwać kęsy trzy godziny w buzi. Do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Byłam w komfortowej sytuacji, gdy pojawił się pies...

Tak przykładasz się do tych obiadów, by było domowo?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Tak, chciałam stworzyć zalążek rodziny.

Od początku myślałaś o Kubie jak o rodzinie?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Tak, ja go kupiłam od razu. Miał taką prawdę w oczach, chociaż jest kłamczuchem (śmiech). Teraz to wiem. On wszystko koloryzuje. Wierzę w życiową bajkę – mimo że jestem pesymistą – że wszystko będzie dobrze.

Zobacz także:

Gdy ty odbierasz telefon, robi się lodowato. Gdy on, twój menedżer, ze słuchawki bije ciepło i życzliwość.

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Czyli tak: że Kuba łagodny, a Aga niedobra (śmiech)? On mnie uspokaja. Opiekuje się mną. Choć nie ma między nami dużej różnicy wieku, on ma coś w sobie z taty. Mówi: „Uspokój się! Wszystko będzie dobrze”. Jeśli kogokolwiek słucham, to niewątpliwie jego.

Dla mnie jesteście jak dwa żywioły. Często walą pioruny?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Nie. Jeśli nawet się kłócimy, to szybko godzimy.

Kto pierwszy wyciąga rękę?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Kuba. Gdyby on się nie odezwał, zareagowałabym co prawda, ale bardziej na zasadzie zaczepki. Gdy patrzę dokoła nas, jak ludzie się nie szanują, zdradzają, to mnie to przeraża. Mam wrażenie, że w tych czasach ludzie są ze sobą nie na dobre i na złe. Są tylko na dobre. Prawdziwym dowodem na siłę związku jest dziecko. Kuba jest jedynym kandydatem na ojca moich dzieci.

Gotowa na rodzinę?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Nie. Wystarczą dwa koty w domu (śmiech). Obserwując innych stwierdzam, że nie każdy nadaje się, by mieć dziecko. I do tego zakaz usuwania ciąży. Kobieta zostaje sama i jest jakiś dramat. Ja chcę, aby było tak jak sobie wymarzyłam. Czyli dziecko wtedy, gdy można mu zapewnić warunki, fajną szkołę. Rodzinę, fajnego ojca – coś, czego ja nie miałam. Ale dziecko wymaga też wielu wyrzeczeń. Miło jest mieć zaplecze w postaci teściów, opieki rodziny. Ja tego nie mam. Trochę mnie przeraża proza życia. Chyba jeszcze nie dojrzałam. Chociaż może gdybym zaszła w ciążę, myślałabym zupełnie inaczej. Nie wiem.

Zimna Aga - bywa czasem zazdrosna?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Jestem tak zazdrosna! Mam taką naturę, ciągle kombinuję na lewo i prawo, szukając problemów. Jestem zazdrosna nawet o czas, jaki spędza z innymi. W takich momentach czuję się strasznie słaba. Martwię się o byle drobiazgi. Niby cieszę się, że on gdzieś jedzie, ale zaraz potem zastanawiam, dlaczego do mnie nie pisze, nie odzywa się. Ja muszę się czuć najważniejsza, najukochańsza. Mam taki deficyt miłości. Od dziecka. Muszę ciągle być w komfortowej sytuacji. Ale takiego stanu nie zapewni żaden facet. Kobieta musi sama dać sobie z tym radę.

Czy jakiś mężczyzna ma szansę tak po prostu cię poznać?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: A wiesz, że mężczyźni się mnie boją?

Też bym się bała.

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Ja odstraszam. Specjalnie. Nawet głupio się czuję, gdy ktoś mi się podoba. Poza tym jestem w związku, nikt inny mnie nie interesuje. Mężczyźni mają inaczej, im nie przeszkadza fakt, że ktoś ma partnera. W tych czasach nic nikomu nie przeszkadza. Ludzie oglądają seriale, czytają artykuły, w których jest przyzwolenie na wszystko. Dwa razy byłam w takiej sytuacji, że facet zaczepił mnie na ulicy i zaproponował kawę. Ale ja zrobiłam się cała czerwona. W ogóle nie wiedziałam, co powiedzieć. Zawstydzona byłam bardzo.

Agnieszka Włodarczyk zawstydzona?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Ja bardzo często jestem zawstydzona, zażenowana. Wstydzę się nawet za innych ludzi. Gdy ktoś powie coś głupiego, to ja się robię czerwona. Pamiętam, że gdy byłam mała, poszłam do koleżanki. Byłam tak głodna, że aż mnie skręcało, ale tak bardzo się wstydziłam, że nie byłam w stanie poprosić o obiad. Teraz zachowałabym się inaczej. Dopiero niedawno nauczyłam się być asertywna. Teraz już nie można mi nic wcisnąć. Narzucić zdania. Wstydziłam się też, gdy jako dziecko występowałam w konkursach piosenki. Czasem zastanawiam się: jeśli tak się wstydziłam, to dlaczego to robiłam?

Pewnie chciałaś być sławna.

AGNIESZKA WŁODARCZYK: W moim życiu zawsze wszystko szło w kierunku piosenki. Mama prowadzała mnie na castingi, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Chciałam śpiewać, grać, tak aby wszystko kręciło się wokół mnie. Chyba chciałam być sławna. Nawet gdy jako dziecko chodziłam z moim tatą do dyskotek, zawsze tańczyłam w środku, wszyscy bili mi brawo. Zwariowane czasy...

Mała dziewczynka na dyskotece? Nie za szybko dorosłaś?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Mój tata miał 21 lat, gdy się urodziłam. Z tatą niestety dużo czasu nie spędzałam. Był marynarzem, nigdy go nie było w domu. Choć jak przyjeżdżał, to niczego mi nie zabraniał. Teraz odnowiliśmy kontakt.

Mama była ostra?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Teraz już nie. Kiedyś. Nie dogaduję się z nią. Mama nie była silna emocjonalnie. Pod tym względem przerosłam ją znacznie.

Mama pchała cię do show-biznesu, czuła się niespełniona?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Proszę ją zapytać. Mama zawsze fajnie śpiewała, grała na gitarze. Tata zresztą też. On też pięknie maluje. Jestem ze zwariowanej, artystycznej rodzinki. To jest w genach. Lecz mama długo nie robiła nic, wychowywała dzieci.

Na świecie jest tak, że to piosenkarki chcą być aktorkami. Chcesz śpiewać, bo czujesz się niedocenioną aktorką?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Nie, zawsze chciałam być piosenkarką. To mój powrót do korzeni. Aktorstwo to był przypadek. Choć teraz bez kompleksów i stabilnie poczułam się jako aktorka. Kiedyś miałam kompleksy, że nie skończyłam szkoły. Że może z tego powodu gram gorzej. Wszystko zmieniło się, gdy przefarbowałam włosy na ciemne i poczułam się pewnie przed kamerą dzięki latom praktyki w "Plebanii".

Mężczyźni jednak wolą brunetki? Ale to blond sprzedaje...

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Jest mi dobrze w każdym kolorze, nawet wtedy, gdy miałam włosy na marchewkę. Do blondu wrócę może, jak będę starsza, a może za kilka miesięcy. Nie wiem. Ja się lubię zmieniać.

Dla mnie to paradoks, że zagrałaś w filmach u Ślesickego, Dzikiego, Lubaszenki, Niewolskiego, a uważasz, że aktorką stałaś się dzięki "Plebanii".

AGNIESZKA WŁODARCZYK: W "Plebanii" zaczęto mi pisać przeróżne sceny, dramatyczne, komediowe, zrozumiałam, że mogę wszystko udźwignąć. Nawet potem realizatorzy do mnie dzwonili i dziękowali za to. Poczułam się świetnie. Nie mam żadnego kompleksu. Mogę zagrać wszystko. Teraz mogę powiedzieć, że jestem aktorką. Przedtem grałam jak chciał reżyser i może to dobrze, bo miałam mocną podstawę, za co dziękuje Maćkowi (Ślesickemu - przyp. aut.). Nawet dostałam od niego propozycję roli. Teraz może byłoby mi trudniej, bo mam wyrobione gusta. Może bałabym się z nim spotkać? Że on chciałby mi coś narzucić, a ja bym się nie zgodziła? A może bylibyśmy sobą zachwyceni? Dostałam też propozycję głównej roli w serialu kryminalnym. Ale wymagałoby to ode mnie 70 dni pracy od 6 do godz. 20. Gdy sobie wyobrażę, że miałabym mieć taki "hardcore", to wolę cichutko grać w "Plebanii". Choć ambicjonalnie powinnam to wziąć. Muszę raz jeszcze przeczytać scenariusz - wszystko też zależy od reżysera, obsady. Poza tym, ja nie funkcjonuję rano. Jestem kotem. Budzę się około 10. Żeby wstać tak wcześnie, musiałabym brać proszek nasenny, by zasnąć. Potem denerwowałabym się, że się nie obudzę. Poza tym, nowy serial może być fiaskiem. A przecież poświęcasz kawałek swojego życia. Po co mam marnować czas. Wolę cieszyć się młodością, robić miłe rzeczy teraz, nie na emeryturze. Z piosenką jest inaczej. W tej branży czuję się kompletnie nowa, zakompleksiona. Fajnie brać udział w programie, gdzie nikt nie potrafi śpiewać, ale gdy stajesz na scenie z zawodowcami, a przed tobą śpiewa Edyta Górniak, to można nie wychodzić.

Krytyka cię stymuluje?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Nie. Chyba że powiedziana po cichu, do ucha (nie przed całą Polską). Wtedy przetrawię, przemyślę i pójdę do przodu. Ale obnażanie moich słabości przed ludźmi jest przykre. Nie chciałam brać udziału w programie. Namówili mnie przyjaciele. Boję się nowych wyzwań, że coś będzie nie tak.

Jakie masz więc szanse? Publiczność już dała ci kredyt.

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Ludzie może docenili, że ktoś jest jaki jest. Że potrafi trzasnąć drzwiami. Nie stara się być "correct", plastikowy. Tym bardziej wygrana dała mi wiarę w siebie.

Kto jest dla ciebie muzycznym guru?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Nie mam autorytetów w żadnej dziedzinie. Uważam, że każda osoba ma lepsze i gorsze momenty.

Na wizji byłaś królową śniegu.

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Staram nie pokazywać po sobie emocji. Ale może na wizji przebijało to ciepło, które mam w sobie.

Jak chcesz przekonać ludzi do twojej płyty?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Już są wyroki na temat tej płyty. Że będzie do dupy, że to będzie kolejna smętna wokalistka śpiewająca o tym, jak ją zostawił chłopak. Ja przynajmniej na razie nie jestem w temacie. Nie chcę powtarzać kogoś, robić płyty, jaka już jest. Muszę wymyślić coś, co będzie i komercyjne, i niekiczowate. Piosenki łapiące za serce. Myślę o nurcie chillout house. W Polsce takiego chyba nie ma. To będzie walka, abym ja była zadowolona, wytwórnia.

Często jesteś zadowolona? O twojej chimeryczności krążą legendy. Masz podobno włączoną akcję na "nie".

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Rzadko. Jestem wymagająca. Dużo wymagam od siebie. Dużo wymagam od ludzi, którzy ze mną pracują. Nikt nie ma prawa rządzić moim wizerunkiem, nad którym pracowałam 12 lat. Nie zgadzam się na czyjąś wizję mnie, która się ze mną kłóci. Na wszystko muszę mieć wpływ: na fotografa, fryzjera, makijażystę. Dobre gazety powinny liczyć się z tym, jaki mam pomysł na siebie. Myślę, że jeśli ktoś ze mną dobrze porozmawia, to mnie przekona, tak jak do fotografa, który robił mi zdjęcia do Glamour, ale musi mieć argumenty. Najważniejsze, abym była dumna z tej płyty, bez względu na to, jak się sprzeda. Abym nie musiała się wstydzić. Do tej pory się nie wstydziłam. Zresztą mało kto kupuje płyty w tych czasach. Kasa jest z koncertów, tras.

O tym marzysz?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Tak. Ostatnio prowadziłam imprezę z Olafem Lubaszenką i wysiadły mikrofony. Ludzie zaczęli prosić: zaśpiewaj coś. Nie zaśpiewałam, bo ja najpierw muszę być dobrze przygotowana, ale było mi tak miło.

Zmieniłaś się. Konformizm?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Fajnie jest, gdy aktora stać na to, by wybierać role. Wynajmują nas do różnych rzeczy, to daje zaplecze finansowe. W Polsce trudno zepsuć sobie markę. Nie chcę wyskakiwać wszystkim z lodówki. Teraz zrobiło się mnie wszędzie dużo, za dużo. Poza tym ludzie chcą nowej krwi. Ile lat można mnie pytać o to samo? Ja już wszystko powiedziałam. To zły moment, by robić ze mną wywiad, lepiej byłoby wtedy, gdy wydam płytę, ale rozumiem, że to dziennikarzy nie interesuje. Chciałabym wyjechać na jakiś czas. Bardzo szanuję swoją pracę, ale myślę, że nic się nie stanie, jak wyjadę na pół roku. Chciałabym, aby przez jakiś czas nikt mnie nie rozpoznawał, żebym za tym zatęskniła.

A gdyby się okazało, że nie masz do czego wracać?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: To by oznaczało, że tak miało być. Jeśli mnie ludzie nie zapamiętają, to cóż. Pewnie byłoby mi przykro, ale czemu nie spróbować? Po ?Jak oni śpiewają? pomyślałam, że mogłabym śpiewać po jakichś knajpach zagranicą. Przecież mogę to robić?

Na propozycję sesji w zakrytym kostiumie kąpielowym zareagowałaś alergicznie.

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Zaczęłam żałować, że zrobiłam sesję dla Playboya i poszłam w tzw. seksiarę. Nie chcę już iść w tę stronę, wracać do tego. Choć to prawda, że nagością łatwiej się w Polsce wylansować. Ostatnio dostałam propozycję zagrania w filmie rosyjskim wspólnie z Michaelem Yorkiem. Bez żadnego castingu. Gdy przeczytałam scenariusz, w którym co prawda nie było golizny, ale moje teksty były prymitywne, odmówiłam. Stwierdziłam, że nie biorę rzeczy, po których czułabym się niesmacznie.

Czyli styl sceniczny odpada?

AGNIESZKA WŁODARCZYK: Normalnie nie wyszłabym na obcasach. Mama zawsze chodziła na szpilkach i w mini. Gdy miałam 14 lat, kazała mi się tak ubierać. W takim stroju robiłyśmy nawet zakupy w Castoramie (śmiech). Spójrz na mnie. Wolę cichobiegi. Nauczył mnie tego mój były. W ogóle z każdego związku staram się zatrzymać coś dobrego. Zmieniłam się też dzięki przyjaciołom, których poznałam. Uważam, że każdy jest sumą wszystkich ludzi, których spotkał w życiu.

Fotografia: MATEUSZ STANKIEWICZ/AFPHOTO.
Stylizacja: Gisele Mobella. Scenografia: Dream Team.
Fryzury: Jarek Korniluk/Metaluna.
Makijaż: Robert Bielski.
Dziękujemy sklepom: Ikea Targówek i Habitat by Hoft w Warszawie za wypożyczenie mebli do sesji.

Sylwetka gwiazdy : Agnieszka Włodarczyk