Zupełnie nie widać, że niedawno urodziła dziecko. Agnieszka Warchulska wygląda kwitnąco, a o macierzyństwie mówi jak o cudzie i śmieje się, że bez reszty dała się ponieść tej magicznej fali, jaką jest bycie, chwilami zbyt wrażliwą, mamą. Dodaje jednak, jakby się usprawiedliwiała, że nie ubiera synka w różowe śpioszki w kotki i szczeniaczki. Jasiek nosi "męskie" granatowe bluzy, na których przy okazji nie widać marchewkowych plam. I chociaż synek potrafi ją rozczulić niemal każdą miną, nie czuje się przysłowiową Matką Polką. Kocha swoją pracę i już po czterech miesiącach od urodzenia syna wróciła na plan. Niedługo zobaczymy ją w nowym serialu "Piątek".

GALA: Powiedziałaś kiedyś, że aktorem nie można być częściowo, bo przygotowując się do roli, nie można opanować codziennych spraw. Pojawił się twój syn, wróciłaś do pracy. Rozumiem, że zmieniłaś zdanie?

AGNIESZKA WARCHULSKA (śmiech) Da się pogodzić więcej niż kiedykolwiek! Zdecydowanie! Urodzenie dziecka jest magicznym momentem również dlatego, że rzeczy niewykonalne stają się możliwe. Zawsze byłam śpiochem i potrzebowałam 8-10 godzin, żeby naprawdę odpocząć. I nagle normą są cztery godziny snu, bo jest młody facet, który ma swoje wymagania. Pamiętam, że z podziwem patrzyłam na koleżanki, które wpadały do teatru w ostatniej chwili przed spektaklem, malowały się na kolanie i w moment potrafiły wejść w świat swojej postaci. To wielka umiejętność, której uczy nas właśnie dziecko. Zanim pojawiło się ono w moim życiu, lubiłam przyjechać sobie do teatru dwie godziny wcześniej, przestawić się "z siatek" na sztukę, wczuć się w rolę. A teraz? To, co zajmowało mi wcześniej godzinę, potrafię załatwić w 15 minut. Przy Jaśku odpoczywam od pracy, a w pracy odpoczywam od syna, i to jest fantastyczne. Dziękuję Bogu, że dał mi to wszystko.

GALA: Spełniasz się jako matka, a czujesz się spełniona jako aktorka? Miałaś kiedyś konkretny pomysł na zawodową ścieżkę?

AGNIESZKA WARCHULSKA: Tak. Chciałam grać w teatrze mroczne samobójczynie, kobiety po przejściach, desperatki. A serio, wychowałam się na starym, dobrym krakowskim teatrze i tego typu ambitne przedsięwzięcia były bliskie mojemu sercu. Wydaje mi się, że moje pokolenie trafiło na taki przełom między czasami, kiedy to aktorzy czuli jeszcze misję, a początkiem panoszącej się komercjalizacji tego zawodu.

GALA: Czyżbyś czuła się niespełniona, niedoceniona?

AGNIESZKA WARCHULSKA: To by znaczyło, że mam wysokie mniemanie o sobie i uważam, że cały świat się na mnie nie poznał. To nie tak. W tym zawodzie  dużo znaczy talent, wiele znaczy praca, ale ogromne znaczenie ma szczęście. Może jeszcze największe wyzwanie przede mną.

GALA: Twoja praca cierpi przez pojawienie się Jaśka czy wręcz przeciwnie, odkryłaś w sobie nowe obszary emocjonalne?

AGNIESZKA WARCHULSKA: Zdecydowanie otworzyły się we mnie nowe rejony odczuwania. Pojawiły się bardzo pozytywne emocje. A z drugiej strony obserwuję niesamowite wyczulenie, na przykład na płacz dziecka, od razu mam kulkę z gardle.

GALA: Szybko wróciłaś do pracy. Miałaś wyrzuty sumienia, kiedy wychodziłaś na plan, zostawiając w domu malutkie dziecko?

AGNIESZKA WARCHULSKA: Miałam i mam je cały czas. To jest jak rozdwojenie jaźni: z jednej strony chcę pracować, chcę się gdzieś wyrwać, a z drugiej strony myślę, że każde 10 minut mogłabym spędzić z synkiem. Ale po czterech miesiącach, kiedy byliśmy non stop razem, wiem, że nie nadaję się do siedzenia w domu i zajmowania wyłącznie dzieckiem. Może kiedyś to do mnie wróci i zapłacę za taką filozofię jakąś cenę, ale na razie myślę sobie, że jako matka aktywna mam mu wiele do zaoferowania. Jestem matką ciekawą świata i tej ciekawości chciałabym nauczyć syna, jestem matką, która ceni sobie wolność i ją też chce dać swojemu dziecku. Dlatego na przykład nie zgadzamy się z Przemkiem na wspólne zdjęcia z małym. W ten sposób szanujemy jego odrębność, bo dziecka się nie posiada, dziecko się nam przydarza, ale jest kompletnie oddzielnym, indywidualnym bytem. Jest powiedzenie, że szczęśliwe są dzieci szczęśliwych rodziców. Ja nie wierzę w matki siedzące ciągle w domu i po cichu marzące o tym, żeby się z niego tylko na chwilę wyrwać.

GALA: Kiedy byłaś w ciąży, dostałaś dwie propozycje ról, na które długo czekałaś. Przepłakałaś parę nocy, a koleżanki pocieszały, że kiedy już pojawi się dziecko, szybko to wszystko wynagrodzi.

AGNIESZKA WARCHULSKA: (śmiech) Jeden z tych filmów jeszcze nie powstał, bo nie było pieniędzy.

Zobacz także:

GALA: Los na ciebie poczekał?

AGNIESZKA WARCHULSKA: Na to wygląda, i to też  jest dla mnie cenna lekcja uporządkowania. Pamiętam, kiedy poszłam na pierwsze USG i usłyszałam bicie serca Jaśka... Nie lubię ckliwych wyznań rozhisteryzowanych matek i zawsze się z tego śmiałam, ale teraz wiem, że coś jest w uniesieniu towarzyszącemu takiej chwili. W takich najbardziej podstawowych emocjach jesteśmy do siebie bardzo podobni i strasznie banalni. Nie da się z tym walczyć i kiedy czeka się na dziecko, które jest chciane, i ma się je z kimś, kogo się kocha, to odgłos bicia serca maleństwa jest jak magia. Wszystko inne oddala się na drugi plan, a hierarchia wartości układa się sama. To jest atawizm. Przychodzę po pracy do domu, jestem zmęczona, ale spoglądam na moje uśmiechnięte dziecko i wszystko wraca do właściwego porządku. Może to zabrzmi śmiesznie, ale ja na przykład łapię się na tym, że wącham Jaśka. To jest zapach nieporównywalny z niczym. Taka czystość i niewinność nie do powtórzenia. Nie potrafię się temu oprzeć.

GALA: Czym cię zaskakuje twój syn?

AGNIESZKA WARCHULSKA: Pewnie nie będę oryginalna, bo jak każda matka powiem, że zaskakuje mnie codziennie, każdym grymasem. Tym, jak uczy się nowych rzeczy, jak chłonie świat. Kiedy zabieraliśmy go ze szpitala, pomyślałam, że jeszcze trzy dni temu on był we mnie, a nagle jest na tym zimnym (urodził się w grudniu), obcym świecie, pełnym ostrego światła i nowych, "atakujących" go bodźców. Zastanawiałam się, co on czuje, czy jest przerażony, i to mnie bardzo wzruszyło, bo uświadomiłam sobie, że mimo wielkiej miłości, jaką jest otoczony, to musi być dla niego moment prawdziwej walki i nauki.

GALA: Daje sobie radę?

AGNIESZKA WARCHULSKA: (śmiech) Tak, jest bardzo pozytywnym facetem, uśmiechniętym i daj Boże, żeby tak zostało. Nie chodzi mi o to, żeby nic złego go nie spotykało, bo niemożliwe jest przejście przez życie, nie ocierając się o smutek i ból, chyba że jest się pozbawionym wrażliwości. Poza tym wierzę, że trudne przeżycia nas budują i uczą. Chciałabym jednak, żeby nie spotkało go w życiu coś, co go złamie, co nieodwracalnie podkopie w nim wiarę w świat, w ludzi.

GALA: Jak chcesz sprawić, żeby wierzył i był silny?

AGNIESZKA WARCHULSKA: Żebym ja to wiedziała...

GALA: A co podpowiada ci instynkt i serce?

AGNIESZKA WARCHULSKA: Żeby dać mojemu dziecku poczucie bezpieczeństwa i bezwarunkową akceptację. Takie jest zadanie matki i nie można nigdy od niej wymagać, żeby odsunęła się od własnego dziecka, nawet kiedy ono zrobi coś strasznego. Oczywiście to nie może być bezkrytyczne, wręcz przeciwnie, kochająca matka wyznacza mądre granice. Musi być jakaś "smycz", ale odpowiedniej długości. Na pewno jestem przeciwna jakiejkolwiek przemocy.

GALA: We wszystkim można znaleźć plusy i minusy. Czy macierzyństwo podlega takim rachunkom?

AGNIESZKA WARCHULSKA: Na pewno coś tracę. Dużą cześć wolności, niezależności. Jeżeli mały nie nocuje poza domem, to wiem, że nie mogę na przykład zabalować, bo on się o piątej obudzi i nie ma zmiłuj. Dzieci lubią regularność, ustalony rytm. Trzeba im to dać. Nie ma niezaplanowanych wypadów nad morze. Muszę mieć przy sobie telefon do lekarza, proszek przeciwgorączkowy. Brakuje mi czytania książek, bo teraz artykuł w gazecie to jest maksimum tekstu, który jestem w stanie przyswoić, ale za to w ciąży się naczytałam na zapas. Ale nie jest źle. Byliśmy już w teatrze, z kinem jesteśmy w miarę na bieżąco, a poza tym, jeżeli mówimy o stratach, to zysk jest tak duży, że chyba nie postrzega się tego, co wcześniej wymieniłam, w kategorii minusów.

GALA: Tata się sprawdza?

AGNIESZKA WARCHULSKA: Nie wiem, w co mam odpukać? Życzę każdej kobiecie, żeby wychowywała dziecko z kimś takim. Trafiłam na fajnego faceta.

GALA: Bywa zazdrosny o uwagę, którą poświęcasz waszemu synowi?

AGNIESZKA WARCHULSKA: To nie jest zazdrość, raczej zapotrzebowanie na bycie razem. Ja też to odczuwam. Brakuje nam tego, bo Jasiek jest bardzo absorbujący. Ten mały koleżka wysysa z człowieka wszystkie siły i tę całą czułość, którą mieliśmy kiedyś dla siebie, musimy na nowo podzielić, a w zasadzie to on dostaje jej większość, ale te wszystkie chwile, które spędzamy we trójkę i razem z Przemkiem z rozczulenia na przemian płaczemy i śmiejemy się - to największe szczęście. Czasami okupione wielkim zmęczeniem. Kiedy mój synek budzi się nad ranem, po trzech godzinach snu, myślę sobie: nie dam rady. Otwieram jedno oko, wstaję i widzę uśmiech. To mi wystarczy. Wiem, że uśmiechem Jaśka zaczyna się nowy dzień.