Dla Agaty czas jest teraz gorący. Wydaje książkę "Stacja Warszawa", Fundacja "Okularnicy" - kolejne tomy "Wielkiego Śpiewnika Agnieszki Osieckiej". Na Saskiej Kępie odsłonięto rzeźbę Agnieszki, a młodzi artyści śpiewali jej piosenki. Agata żałuje, że mama tego nie widzi. A zwłaszcza że nie pozna Kubusia. Bo pod koniec życia marzyła o wnuku.

GALA: Siedzi przede mną dwoje felietonistów, znanych jako chłodni racjonaliści, a ja chciałabym rozmawiać o uczuciach.

AGATA PASSENT: Ustaliliśmy, że w naszej opowieści nie wszystko będzie, jak to zwykle przy podobnych okazjach, tylko słodkie i ckliwe.

DANIEL PASSENT: Będzie za to prawdziwie.

GALA: Jakie emocje wyzwoliły narodziny Kubusia: te spodziewane i te zupełnie zaskakujące dla państwa samych?

Zobacz także:

A.P.: Mam naturę racjonalną i analityczną. Bałam się narodzin dziecka, bo nie wiedziałam, czy włączy się mityczny instynkt macierzyński, czy zupełnie się zmienię jako osoba i czy polubię tę nową osobę w sobie, czy będę wspominać z żalem młodość, czy nagle się postarzeję, a dziecko "zje" moją osobowość? Uległam stereotypowi, że narodziny dziecka zmieniają wszystko. Stąd potem byłam zdziwiona, że owszem, nasze życie się zmienia, ale ja jako osoba nie czuję się bardzo odmieniona. Drugiego dnia po powrocie ze szpitala poszliśmy z Wojtkiem wieczorem do kawiarni, ja w nowej sukience i w butach na obcasach. Wzrusza mnie to, co wcześniej, mam swoje zainteresowania i dawne pasje, moja osobność nie została zachwiana, ale radykalnie zmienił się tryb życia. Musiałam się stać dużo bardziej zorganizowana. I jeszcze jedno: znacznie bardziej emocjonalnie reaguję na problemy innych rodziców, których wcześniej nie dostrzegałam. Nie dostrzegałam ludzi starających się o dzieci i niemogących ich mieć. Nie dostrzegałam bezradnej kobiety z wózkiem na ulicy, która nie jest w stanie tego wózka znieść ani wnieść, bo nie ma wind i podjazdów. Publikacje dotyczące dramatycznej sytuacji dzieci traktowałam dawniej z chłodnym dystansem, a teraz autentycznie się wzruszam.

GALA: Do łez?

A.P.: Tak. Zdjęć pokazujących nieszczęście czy cierpienie dzieci w ogóle nie mogę oglądać.

GALA: Narodzinom Kubusia towarzyszyły łzy?

D.P.: Owszem, popłakałem się ze szczęścia i to przy panu doktorze. Ale on jest chyba do takich reakcji przyzwyczajony. Inna sprawa, że się łatwo wzruszam, nawet na filmach takich jak "Buena Vista Social Club".

A.P.: A ja w trudnych momentach staram się zmobilizować i nabrać choć odrobinę dystansu. Tak właśnie potraktowałam poród. Nie przeżyłam metafizycznego cudu narodzin. Może też dlatego, że moja dusza jest zbyt przyziemna. Ale z czasem zauważyłam, że z innymi niż dawniej emocjami podchodzę do pracy. Przedtem moje sukcesy zawodowe cieszyły tylko mnie i rodziców. A teraz jest jeszcze jeden adresat, dla którego warto dźwigać stresy codzienności, pisać książki i felietony. Moje życie zyskało dodatkowy wymiar i dodatkowy cel. To wielkie szczęście.

D.P.: Dla mnie, jak dla wszystkich rodziców, szczęście dziecka jest największą radością. Zawsze miałem opinię zwariowanego ojca i nadal to Agata pozostaje dla mnie najważniejsza, toteż patrzę na narodziny Kubusia przede wszystkim przez jej pryzmat. Bo kiedy Agatka weszła w trzecią dekadę życia, zaczął we mnie narastać niepokój, czy ona, dziecko skądinąd udane, jest również zdolna do miłości i założenia rodziny?

GALA: Skąd ten niepokój? Z obawy, że dziewczyna wychowana przez ojca może nie być do macierzyństwa przygotowana i przekonana?

D.P.: Niepokoiły mnie wypowiedzi Agatki. Na pytania o dziecko reagowała zniecierpliwieniem lub je zbywała. Potem mówiła, że na dziecko jeszcze jest czas i że jak będzie chciała je mieć, to ojciec się znajdzie. To były odpowiedzi lekko zdawkowe, lekko feminizująco-modernistyczne. Tymczasem nie mogłem za bardzo nalegać i pchać swojego nosa w jej sprawy. Dlatego kiedy okazało się, że będzie Kubuś, notabene mający to imię przeze mnie wybrane, na cześć mojego wujka, który mnie wychowywał, to przede wszystkim ucieszyłem się z powodu Agaty. Dopiero potem z powodu Kubusia. I pomyślałem: więcej od życia nie mogę już wymagać.

A.P.: Rozumiałam doskonale intencje taty, bo wiedziałam, że jemu rodzicielstwo przynosiło i przynosi, mam nadzieję, wiele radości. Pamiętam te nasze rozmowy o moich planach w tym względzie. Na szczęście tata wypowiadał swoją opinię, ale mnie nie krytykował. Robił to dyplomatycznie, bo jego ojcowanie odbywało się zawsze przez przykład, a nie suszenie głowy, presję.

D.P.: Presji nie wywierałem, ale ponieważ Agatka jest największą moją radością, więc chciałem, żeby ona też takiej radości doświadczyła.

GALA: Jak zmieniły się państwa stosunki od momentu, gdy jest Kubuś?

A.P.: Zastanawiałam się, czy nadal będę ucieleśnieniem słów z piosenki Marilyn Monroe "My heart belongs to Daddy". Tak było przez całe moje życie, bo tata mnie wychował i jest mi najbliższą osobą. Zastanawiałam się, czy cezura, jaką jest dla córki zostanie matką, nie zmieni relacji z tatą. Czy nie zwariuję na punkcie Kubusia do tego stopnia, że dla taty będzie mniej serca.

D.P.: Ale tak się nie stało. Nie widzę żadnej zmiany w naszych relacjach.

A.P.: Widocznie serce jest pojemne.

D.P.: Muszę powiedzieć, że Agatka, która zawsze była osobą mało emocjonalną, zmieniła się pod wpływem dziecka. Poznałem moją córkę w innej roli. Dużo czasu spędza z synkiem, okazuje Kubusiowi dużo czułości, co stanowi dla mnie nawet pewne zaskoczenie. Ale gdy widzę, jak ona się z nim bawi, jak go głaszcze, huśta, myślę, że ten instynkt pojawił się i u niej.

A.P.: Instynkt wzięłabym w cudzysłów mimo wszystko, bo nie jestem zwolenniczką teorii mówiącej, że dzieci własne kocha się automatycznie. Oczywiście jest rozczulające, jak Kubuś się do nas przywiązał, i gdy słyszy windę czy szczęk klucza w zamku, to patrzy na drzwi i mówi: mama albo tata. Ale na czyjąś miłość trzeba też zasłużyć. Może to moje przekonanie bierze się również stąd, że miałam takiego tatę, którego, poza więzią jako więzią, mam też za co kochać i podziwiać. Za ten czas, który mi poświęcał, za to, kim jest jako człowiek i człowiek pióra, za zasady, które wpajał mi od dzieciństwa, a powtarzał bardzo często, że najważniejsza jest rodzina.


D.P.: Miałem hierarchię: dzieci, praca, dom.

A.P.: Zawsze wiedziałam, że mogę przyjść o każdej godzinie, gdy jest mi smutno czy jak mam coś ważnego, na przykład przeczytałam książkę, która zrobiła na mnie wrażenie, i chcę, żeby tata ją przeczytał, bo potrzebuję o niej porozmawiać. Wiedziałam, że nie usłyszę: "Teraz nie mogę, przyjdź później". Nie mogę zrozumieć moich znajomych, że tylko raz na miesiąc rozmawiają z rodzicami i nie omawiają swoich lektur. Nie mówię,' że my siedzimy co drugi dzień i opowiadamy sobie, co czytamy, ale wymieniamy się książkami. Codziennie rozmawiamy przez telefon choćby krótko: "Co tam u ciebie słychać? Dlaczego masz taki smutny głos?".

D.P.: Agatka jest bardzo dobrą córką. Ona mnie obserwuje. Nieraz uważa, że jestem w gorszej formie, niż jestem naprawdę. Sprawdza mój body language i mój głos, czuwa nade mną, mam poczucie, że mogę zawsze na Agacie polegać. Chociaż na razie - odpukać - niewiele może mi pomóc, to z czasem stanę się od niej coraz bardziej zależny. Myślę o tym z pełną ufnością. Kiedy jako studentka pracowała w domu starców, zapytałem, czyby mnie do takiego domu oddała, odpowiedziała, że tak, bo to było w USA i dom był wytworny. Ale dziś już w to nie wierzę. Zresztą jak się Kubuś urodził, to już mogę umierać, bo Agatka ma dla kogo żyć, a ja dostałem od życia wszystko, co mogłem dostać.

GALA: Nie czas na umieranie, a na dziadkowanie. Jakim dziadkiem jest pan Daniel?

A.P.: W odróżnieniu od tego, co ludzie myśleli, że Daniel zwariuje na punkcie wnuka, zupełnie się tak nie stało. I dobrze, bo rodzice i dzieci powinni mieć swoje sfery prywatne. A poza tym jest coś z elegancji starego świata w tym, że tata przychodzi odwiedzić swojego wnuka. Musimy tylko trochę nad tym popracować, żeby nie były to jedynie odwiedziny, ale żeby Kubuś i tata z czasem mogli spędzać czas we dwójkę.

GALA: Dotąd nie został pan sam z Kubą?

D.P.: Byłem raz na spacerze. Na razie to jest głównie pchanie wózka i buzi-buzi. Ale tak sam to nie zostawałem z nim w domu. Nie mam inwencji w zajmowaniu się dziećmi. Widzę to po moim przyszywanym starszym wnuku, wnuku mojej żony, po Jasiu. Moja żona ma na punkcie wnuka hopla i się nie dziwię, bo Jasio jest cudny. Jestem opiekuńczy, potrafię zabrać Jasia na plac zabaw do parku, ale pozostaję bierny w kontaktach z wnuczkiem.

A.P.: Po prostu wnuczek nie jest jeszcze w stanie przeczytać "Dzienników" Sandora Maraiego.

D.P.: Jasia uczę czytać. Kubusiowi grozi, że będziemy sobie stawiać konkretne cele, trzeba będzie wziąć go na narty, nauczyć jeździć.

GALA: Czeka pan na rozumność wnuka?

D.P.: Kocham w dzieciach to, że są dziecinne. Jasio parę dni temu szedł z ojcem na basen i ja mówię: "Muszę pójść z wami, żeby zobaczyć, jak ty pływasz". A na to Jasio: "Nic byś nie widział, bo ja pływam pod wodą" (śmiech). Tylko z dzieckiem tak można.

A.P.: Największą przyjemność sprawia tacie obserwowanie Kubusia. Niekoniecznie wchodzenie w jakąś reakcję, ale patrzenie.

D.P.: Muszę zaprzeczyć. Największą radość sprawia mi, jak on się uśmiecha i otwiera ramionka. Kubuś jest bardzo towarzyski i najpierw na obcą twarz patrzy w skupieniu, a jak się do niego uśmiechnąć, szybko odwzajemnia uśmiech i pozwala się brać na ręce, przytulać.

A.P.: Ale to trwa dziesięć minut, bo później Kubuś szarpie za krawat, ciągnie za włosy. Wtedy tata patrzy na mnie z zaniepokojeniem, żebym może już go wzięła i posadziła na ziemi. Tata swoją energię na wychowywanie małego dziecka już wyczerpał, a po drugie, z wiekiem staje się bardziej refleksyjny na poziomie psychologicznym. I kiedy widzę, jak z natężeniem patrzy na Kubusia, myślę: co w tej wielkiej głowie buzuje?

D.P.: Jak się w niego wpatruję, to myślę, skąd taki dzidziuś wziął się w naszej rodzinie? Bo Kubuś nie jest podobny ani do Agatki, ani do mnie (śmiech). Znam ludzi, którzy są oszołomieni i zwariowani na punkcie wnuków. Na pewno taki nie jestem. Byłem i jestem zwariowany na punkcie mojej córki. Natomiast wnuczek jest o jedno pokolenie ode mnie dalej. Może tak to czuję, ponieważ jestem jeszcze aktywny zawodowo, udzielam się w "Polityce" i nie tylko, ale kiedy zmienią się priorytety, to Kubuś będzie mojemu życiu dostarczał dodatkowego sensu. Będę mu potrzebny, będę miał dla kogo wstać z łóżka i pokuśtykać. Natomiast mam pewną potrzebę, która chyba nie będzie do końca zaspokojona. Wyobrażałem sobie, że jak będę miał dziecko, to ono będzie rano przychodziło do łóżka rodziców, a już koniecznie w niedzielę. Agata absolutnie nie spełniła tego warunku i w pewnym sensie ma dług do spłacenia. Kubuś też tego mojego marzenia raczej nie spełni, bo widzę, że to awanturnik i chuligan, bardzo żywy, ruchliwy, bije, szarpie, drapie. Ale trzeba mu dać szansę.

GALA: Wychować i wykształcić na Passenta?

A.P.: Wierzę, że dzieci tylko częściowo pochodzą ze swoich rodziców, dziadków, przodków, ale druga część osobowości jest zupełnie ich własna. To nie plastelina, którą człowiek może modelować. Ludzie narcystyczni cały czas się dopatrują: w czym moje dziecko jest podobne do mnie? A to jest odrębny człowieczek z własnymi cechami i ambicjami. Mnie najbardziej ciekawi nie, jakiego stworzę sobie człowieka, ale kim jest ten malutki? Co on mi powie? Czym nas zaskoczy?

D.P.: Rodzice nie mogą zrobić dla dziecka więcej, niż to dziecko jest skłonne przyjąć.

GALA: Powiedziała pani kiedyś, że "tata był wymagający, mama wprost przeciwnie". Która z tych postaw wydaje się pani bliższa?

A.P.: Ponieważ nie wierzę, że istnieje jakaś rewelacyjna metoda na wychowywanie dzieci, więc nie mogę powiedzieć, że będzie tak czy tak. Tata bywał nieempatyczny, gdy na przykład bałam się matury. Argumentował zimno, statystycznie: "Mnie się udało, to i tobie się uda. Co roku tysiące uczniów zdają maturę, to i ty zdasz" - wyrokował. A mama umiała pokrzepić, rozgrzeszyć: "Najwyżej ci się nie uda" - mówiła. Nie przywiązywała wagi do żadnych papierków. "Nie zdasz w tym roku, to zdasz w następnym. Ludzie bez szkoły też są interesujący". Miała taki stosunek do dzieci, że widziała w nich odrębne osoby, niezależne byty. Rozmawiała jak z dorosłymi. To było fantastyczne, bo dzieci uwielbiają się czuć jak dzieci, a również jak dorośli. Oczywiście to folgowanie u mamy brało się też z jej poczucia winy wobec mnie. Może chciała być postrzegana jako lepsza, bardziej wyrozumiała, niż nawet była. Bo sama była bardzo obowiązkowa.

GALA: Czy urodzenie dziecka sprawiło, że zmienił się w pani oczach wizerunek mamy? Czy własne macierzyństwo może dać zrozumienie czyjejś niedoskonałości, wybaczenie?

A.P.: Może. Pewne rzeczy, które dawniej postrzegałam jako mamy błędy wychowawcze, teraz odczytuję jako zamierzone działanie. Umawiała się ze mną, a przychodziła z innymi osobami. Dziecko marzy, żeby mieć tą mamę na własność, zwłaszcza gdy jest ona niedzielnym ojcem. Wtedy byłam zła, a teraz widzę, że robiła to, bo myślała, że mi sprawi przyjemność, bo poznam wspaniałego kompozytora. A dziecko dziewięcioletnie nie umiało docenić geniuszu Seweryna Krajewskiego. Ale dziś myślę, jak ważne jest, żeby dziecko nie było skazane tylko na jedną osobę, żeby widziało różne postawy i modele życia.

GALA: Wiele kobiet twierdzi, że po urodzeniu dziecka inaczej pokochało swojego męża.

A.P.: W moim przypadku zamiast spowodować to, że jestem Wojtkowi niesamowicie wdzięczna, więc jestem też bardziej czuła czy mniej wymagająca, jest wprost przeciwnie. Wychodzę z założenia: teraz jesteśmy oboje odpowiedzialni za Kubusia, więc się bardziej staraj, angażuj. Wielu ludzi mówi, że artysta ma swoją niszę. Ja też pochodzę z rodziny osób piszących i to nie jest żadne usprawiedliwienie. Dziecko nie może czuć się mniej ważne niż sztuka.

GALA: Kuba ma nazwiska: Wieteska-Passent?

A.P.: Jeszcze nie, ale chciałabym, żeby tak było.

GALA: Jakie są tradycje rodziny Passentów? Czy jest coś takiego, co jest żelazną tradycją, którą będzie chciała pani dziecku wpoić?

A.P.: Najważniejsza w naszym domu, w różnych momentach, nawet kryzysów, była rozmowa. Tradycja słowa. Nie byłam dzieckiem, którego się nie dopuszczało do stołu, bo są starsi w pokoju. Nasze spotkania przy stole rodzinnym nie odbywają się w milczeniu. Często, jak kończę rozmawiać z tatą i wracamy do domu, już żałuję, że brakuje czasu na omówienie tylu spraw. Ten żal jest teraz, a co dopiero, jak już taty nie będzie albo nasze dzieci się wyprowadzą, a jest jeszcze tyle rozmów nieprzeprowadzonych?

GALA: Urodzenie dziecka jest momentem, kiedy kobiecie szczególnie pomocna jest mama. Pomyślała pani ostatnio o mamie z tęsknotą?

A.P.: Cały czas myślę. Tak wiele ważnych rzeczy dzieje się w moim życiu i w Polsce. Żałuję, że mama ich nie widzi. Że nie widzi kolejnych tomów ?Wielkiego Śpiewnika..." i jej rzeźby na Saskiej Kępie. Byłam na koncercie młodego, przystojnego wokalisty Maćka Miecznikowskiego, który śpiewał piosenki mamy. Boże, że jej nie ma, to takie w jej typie - pomyślałam. Szczupły, wysoki brunet śpiewa jej piosenki z lat 60. i 70. Byłaby zachwycona. I kolejnymi edycjami konkursu "Pamiętajcie o Osieckiej". Przy okazji zapraszam czytelników "Gali".

GALA: A z wnuka by się cieszyła?

A.P.: W prozaicznych sprawach nie sądzę, żeby była mi pomocą. Tata opowiadał, że nie chciała mnie kąpać, bo bardzo się bała, że zaraz coś mi się stanie. Ale kiedy była już chora, mówiła tacie, że "czeka na dzidziusia".

GALA: Kubuś będzie miał rodzeństwo?

A.P.: Od początku chciałam mieć jedno dziecko. Sympatycznie wspominam swój okres jedynactwa. Staram się poświęcać czas Kubusiowi, a i tak czasem czuję, że go zaniedbuję, bo mam pracę, życie towarzyskie. Nie wyobrażam sobie, żeby miał się mną jeszcze z kimś dzielić. A poza tym bardzo lubię trójkąt. To dobra figura, cokolwiek sobie czytelnik doczyta. Myślę, że mama, tata i dziecko to jest to.